----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

21 listopada 2023

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Listopad, w myśleniu o polskiej historii, nierozerwalnie wiąże się z rokiem 1918 i odzyskaniem przez Polaków własnego i wolnego państwa po 123 latach zaborów. Chociaż jesienna aura Święta Niepodległości nie sprzyja radosnym obchodom – zwłaszcza w porównaniu z amerykańskim odpowiednikiem – pamiętanie o tamtych wydarzeniach jest istotne, gdyż pokazuje jak ważna jest możliwość kreowania własnej rzeczywistości politycznej, ale także jakie błędy grożą przy budowie tejże.

W jednym z wystąpień publicznych właśnie z okresu odzyskiwania niepodległości Ignacy Jan Paderewski, pianista, ambasador Polski w świecie i jeden z pierwszych jej premierów, wypowiedział gorzkie słowa: „Okres odbudowy państwa polskiego, ustalenie granic jego, potrwa jeszcze długo zapewne. Czekają nas wielkie trudności. Przy obejmowaniu w posiadanie dawnych ziem naszych poleje się niewątpliwie sporo krwi polskiej. Niemało ofiar ponieść wypadnie. Nie zrażajcie się jednak. Gdyby tu i ówdzie popełnione zostały błędy lub usterki, pomnijcie, że ludzie, którym spadło na barki jedno z najcięższych zadań w historii Narodu, są ludźmi tylko. Ułomniśmy wszyscy, aleśmy uczciwi. Nie szukamy zysku, nie pożądamy władzy ani chwały. Pragniemy tylko wolności i siły, dobra i szczęścia Ojczyzny”.

Mąż stanu zdawał sobie sprawę z trudności, jakie czekały Polskę w procesie odbudowywania własnej państwowości. Procesie właśnie, gdyż nie zakończył się on tego wyobrażonego 11 listopada 1918 roku – ani żadnego innego dnia gdzieś między październikiem tego roku a styczniem roku następnego – ale trwał przez kilka lat i prowadzony był na bardzo wielu płaszczyznach. Paderewski wspomniał tu zwłaszcza o trudzie ustalenia granic, a więc dyplomacji, polityce i wojnie. To był jednak wierzchołek góry lodowej.

Pamiętać bowiem należy, że odradzająca się po pierwszej wojnie światowej Rzeczpospolita Polska składała się z ziem trzech różnych państw zaborczych – Rosji, Prus i Austrii. Każde z nich miało inny system prawny, inne realia i kultury polityczne, inne systemy miar i wag, nie mówiąc już o słynnym szerszym rozstawie szyn kolejowych na ziemiach władanych do tej pory przez dynastię Romanowów. Co więcej, nawet w obszarze tych samych państw występowały ogromne różnice. Dawny zabór rosyjski to zarówno Kongresówka (Warszawa, Łódź, Lublin, Kielce), czyli jedna z najbogatszych części dawnego imperium, ale także Kresy Wschodnie – Wileńszczyzna, Białoruś, Polesie, Wołyń – stojące na niższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego, a do tego zamieszkane przez różnorodną ludność niepolską. Ziemie przed 1914 rokiem będące pod rządem Niemiec to przeciwieństwo wschodu – bogate, dobrze zorganizowane, ale również dzielące się na spolonizowaną Wielkopolskę i Górny Śląsk, na którym rywalizacja Polaków i Niemców rozgrywała się na każdym polu. W końcu Galicja – zabór austriacki – z pięknym Lwowem i stolicą polskiej kultury i autonomii Krakowem, ale także biedą wsi i nabrzmiewającym konfliktem z Ukraińcami.

Ale to znowu tylko jedna warstwa. Bo na wszystkich (lub prawie wszystkich) tych terenach problemem była większa lub mniejsza bieda, słabość gospodarcza i zacofanie względem nowoczesnego Zachodu. Pierwsza wojna światowa okazała się realną katastrofą dla tej części Europy. Rosjanie, ewakuując się znad Wisły w 1915 roku, zabierali ze sobą całe fabryki, zapasy i pracowników, przenosząc ich w głąb Rosji. Przechodzący front niszczył uprawy, domy, miasta. Niemcy, okupujący Kongresówkę, prowadzili tutaj w praktyce rabunkową politykę – od wyciskania ile się dało żywności po intensywne wycinanie lasów. Lata po zakończeniu Wielkiej Wojny oznaczały nowe, mniejsze wojny lokalne – każda przynosiła biedę i zniszczenia. Jakby tego było mało, Europę na przełomie 1918 i 1919 roku nawiedziła grypa „hiszpanka”, która wraz z innymi chorobami idącymi wraz z biedą przyczyniła się do problemów społecznych. Sytuacja była jednak poważniejsza. Ziemie zaborów austriackiego i rosyjskiego (w niewielkim stopniu pruskiego) wciąż znajdowały się w stanie przejściowym między feudalizmem a kapitalizmem. Dominowała gospodarka drobnotowarowa, brakowało kapitału i nowoczesnych maszyn. Polskie miasta były zacofane, a klasa robotnicza rzadko kiedy pracowała w nowoczesnych fabrykach. Jeszcze gorzej było z wsią: przeludnioną, ubogą, żyjącą z miesiąca na miesiąc.

Na to wszystko nałożyło się jeszcze dziedzictwo niewoli i polityki ostatnich kilkudziesięciu lat. Polska klasa polityczna trawiona była konfliktami, na czele ze wzajemną nienawiścią piłsudczyków i narodowej demokracji, która weszła na nowy poziom po zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza. Do tego szwankowała kultura polityczna, zdegenerowana „życiem na niby” w warunkach zaborów. Problemem był brak zaufania do państwa (bo to przez ponad sto lat było obce), słabo wyrobiona kultura parlamentarna i obywatelska, korupcja. Kolejne ekipy polityczne, jeśli nawet robiły coś pożytecznego, to jednocześnie grzęzły w bagnie politycznej codzienności.

II Rzeczpospolita nie okazała się państwem „szklanych domów”, o których w „Przedwiośniu” Żeromskiego opowiadał Cezaremu Baryce jego ojciec. Była państwem biednym, trapionym problemami, które w ciągu dekady przeszło drogę od demokracji parlamentarnej do autorytaryzmu. Twórcy tego państwa byli rzeczywiście, jak mówił Paderewski, „ułomni”. Ale i zadanie, które przed nimi stanęło było realnie bardzo trudne i wymagające ciężkiej pracy więcej niż jednego pokolenia.

Tomasz Leszkowicz 

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor