ZABYTKOWE DELHI WIELKICH MOGOŁÓW
Zgodnie z planem, punktualnie o godzinie 19:35 startujemy z lotniska O’Hare. Nasza grupka zapalonych podróżników udaje się tym razem do Indii. Dystans 12,034 kilometrów pomiędzy Chicago a New Delhi mamy pokonać w ciągu trwającego 14 godzin rejsu ponad Kanadą, Atlantykiem, Europą i Bliskim Wschodem, a sama wizja trasy już przyprawia o dreszczyk emocji! Na pokładzie nowoczesnego Boeinga 777 pojawił się dzisiaj komplet pasażerów; mniej więcej połowa Hindusów, połowa turystów.
Lot przebiega wyjątkowo spokojnie, bez turbulencji, z jedynym zaskoczeniem polegającym na serwowaniu śniadania. Omlet w stylu Denver podano co prawda o 7 rano, ale... według miejscowego czasu była to tak naprawdę godzina 7 wieczorem. W dodatku następnego dnia!
Jeszcze tylko 2 godziny lotu i lądujemy na międzynarodowym lotnisku im. Indiry Gandhi w New Delhi, gdzie oczekuje nas miejscowy kontrahent. Jest to moje bodajże osiemnaste lądowanie w Wielkim Kraju Mahabharat, czyli po prostu w Indii. Jeszcze podczas studiów w Krakowie, w lipcu 1977 roku wybrałem się po raz pierwszy do tego fascynującego kraju jako uczestnik 6-tygodniowej almaturowskiej wycieczki. Od tamtego czasu miałem okazję zwiedzić cały Dekan od Kerali i Tamil Nadu po Bombaj i Kalkutę, całą Dolinę Gangesu plus Kaszmir, Ladakh i pustynie Radżastanu. Podczas letnich wakacji prowadziłem dla Almaturu grupy studentów w czasie zimy. Kiedy śnieg zasypywał Karpaty nie miałem zbyt wiele pracy jako geolog terenowy, brałem wtedy bezpłatny 2-miesięczny urlop, do tego przysługujące 6 tygodni wolnego (pracownika naukowego) i... znikałem w Indiach. Były to czasy, kiedy za złotówki, a raczej za ruble, można było stosunkowo tanio dolecieć Aerofłotem do Azji. Były to czasy, kiedy sprzedając na miejscu dwa aparaty marki Zenit, suszarkę do włosów i dwie butelki whisky Johny Walker można było tygodniami podróżować po Indiach pociągami, mieszkając w skromniutkich hotelikach i fundując sobie zupełnie smaczne, a tanie posiłki, przeważnie ryż z warzywami. Pod koniec pobytu wystarczyło zakupić na delhijskim targowisku Janpath pół torby modnych ciuchów (zazwyczaj suknie, bananówy itp.) i kilka kilogramów biżuterii, aby sprzedając je bez trudu w Polsce, mieć znowu kasę na kolejne wojaże. Tak prosta była tajemnica ówczesnych indyjskich wypraw.
Na horyzoncie Czerwony Fort Lal Kila
Zmieniły się czasy, zmieniły się wymagania. Fakt niegdyś nie do pomyślenia: przylecieliśmy z USA, non-stop, amerykańskim boeingiem! Nasz styl podróżowania też będzie odbiegał od niezapomnianych studenckich wrażeń. Liczymy na solidną obsługę miejscowych kontrahentów, porządne hotele, pyszne posiłki i oczywiście ogrom egzotycznych atrakcji z Tadż Mahalem i pałacami maharadżów na czele.
Póki co, jesteśmy jeszcze na lotnisku, odbieramy bagaż, po wyjściu z hali przylotowej wita nas miejscowy przewodnik i zawozi autokarem do hotelu w centrum New Delhi. Około północy kładziemy się w łóżkach na zasłużony odpoczynek.
Minaret Kutb
STARE DELHI
Wcześnie rano spotykamy się w hotelowej restauracji zlokalizowanej na dachu budynku. Jest rześko i przyjemnie, temperatura wynosi zaledwie 14 stopni Celsjusza. Wita nas bajeczny wschód słońca i śniadaniowe potrawy, do których smaku będziemy musieli się przyzwyczaić przez następny tydzień.
Dzisiaj w programie mamy kilka godzin na zwiedzanie zabytków stolicy Indii i popołudniowy przejazd na nocleg do oddalonej o 200 km Agry. Wkładamy więc bagaże do autobusiku i jedziemy do jednej z najsłynniejszych - a na pewno najbardziej malowniczych -świątyń Delhi: Laxmi Narayan Mandir. Po zaledwie 20 minutach jazdy docieramy do ciekawej budowli, ufundowanej na początku XX wieku przez indyjskiego milionera G. D. Birla. Przybytek ten poświęcony jest nie tylko Lakszmi, ale i wszystkim innym ważniejszym postaciom z przebogatego panteonu hinduistycznych bóstw.
Święta zgłoska OM
Ponad świątynnym kompleksem górują trzy kasztanowe wieże sikhary, typowe dla budownictwa północnych Indii. Wchodząc po marmurowych schodach podziwiamy kunsztowne rzeźby bóstw w kapliczkach, które swoją egzotyką przyprawiają o zawrót głowy. Oto słoniogłowy Ganesz, syn Sziwy i Parwati, bóg rodzinnego szczęścia i powodzenia w biznesie, oto Hanuman, bóg-małpa, oto krwiożercza bogini Kali z krwawiącymi, odciętymi głowami złych ludzi, oto Kriszna... W centralnej części świątyni, w pozycji ołtarza widnieje oczywiście podobizna świętej pary; bogini Lakszmi i jej męża - Wisznu. Na ścianach usytuowano religijne malowidła z prastarych hinduskich ksiąg Ramajany i Mahabharaty. Z głośników dochodzą ciche, narkotyczne dźwięki modlitwy. Co nas zaskakuje, to wszechobecność swastyki, od tysiącleci symbolu aryjskiej czystości. Świątynia ta jako jedna z pierwszych w Indii zniosła kastowość pośród przybywających wiernych, być może dlatego na inauguracyjnej mszy w 1938 roku był obecny sam Mahatma Gandhi.
Meczet Piątkowy w Starym Delhi
Podczas pobytu w świątyni, obok naszego autobusu zebrała się w międzyczasie grupka dość natrętnych ulicznych sprzedawców. Przekrzykując się nawzajem oferują nam biżuterię, plany miasta, widokówki, rzeźby z kamienia i drewna sandałowego itp, itd... Najciekawszym z tych swoistych biznesmenów jest chyba zaklinacz węży. Z jego koszyka, na dźwięk magicznego fletu podnoszą głowy śmiercionośne kobry i kołysząc się w takt muzyki rozkładają swój charakterystyczny kaptur. Widok zaiste przyprawiający o ciarki na grzbiecie!
Zaklinacz węży
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka. Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, z Indiami włącznie, od 4 do 11 listopada 2023 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W.Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa: andrzejkulka.com/destinations/indie-zloty-trojkat-malediwy