„…świat przypomina bączka,
który musi się kręcić, żeby nie upaść.”
Czy w ogóle można i czy trzeba uczyć się obcować ze strachem, żeby nie popadać w panikę, rozpacz czy psychiczne rozchwianie? Problem jest o tyle poważny, bo wieczny i wcale nie taki oczywisty, jak mogłoby się nam wydawać. Jak już pisałem w kontekście znakomitej książki Luca Ferry’ego i Claude Capeliera zatytułowanej „Filozofia – najpiękniejsza podróż”, przestrasza nas wszystko i wszyscy, bo dziwnym zbiegiem kulturowego rozwoju, zaistnieliśmy w takim jego momencie, że strach się nie bać. Mogłoby się wydawać, że tylko „nienormalni” się nie boją.
Obawiamy się wyrzucenia z pracy, braku środków na spłatę kredytów, utraty domu, chorób które mogą nas doświadczyć, opinii sąsiadów, którzy będą kpili z naszej życiowej nieudolności, odrzucenia towarzyskiego, zamachów terrorystycznych, nałogów i uzależnień od narkotyków, seksu, alkoholu, papierosów, obżerania się i nie wiadomo czego jeszcze – lista „strachów” wydaje się nieskończona. Boimy się nawet żywności genetycznie modyfikowanej, komarów roznoszących choroby, burz, wiatrów i sztormów, zalania naszych piwnic, a nawet upałów, raka skóry, i wszystkich innych raków, zanieczyszczonej wody i pokarmów oraz rakotwórczego promieniowania telefonów komórkowych. Czy jest jakaś sfera życia, która nie stawia nas w sytuacji lęku? Obawiam się, że trudno taką by nam znaleźć.
Skąd to wszechogarniające „banie” się bierze? Jedni twierdzą, że z ciemności, inni, bo taką mamy naturę odziedziczoną po przodkach, jeszcze inni, że w prostej linii od oświeceniowych encyklopedystów, którzy włożyli w paradygmat europejskiego myślenia przekonanie o konieczności nieustannego rozwoju, doskonalenia, bycia lepszym, sukcesu i prymatu nauki ponad wszystko. Twierdzili ludzie oświecenia, że nauka nam wszytko wyjaśni, ujarzmi naturę, uczyni z człowieka istotę mądrą, dobrą i pełną sensu. Coś jednak, jak to zawsze z ludzkimi utopiami, nie do końca się w tym udało i sprawdziło. Idee to piękna rzecz, ale lepiej chyba zostawiać je w sferze zamierzeń, aniżeli realizacji. Dziwnym zbiegiem jakiś tajemniczych okoliczności, zawsze mamy do czynienia z degeneracją, nawet najpiękniejszych utopii, gdy człowiek, istota w swej istocie nadzwyczajnie niedoskonała, zabiera się do wcielania ich w życie. Pisze o tym Zygmunt Bauman przypominając, że niemieckie obozy śmierci i radzieckie łagry to w prostej linii efekt realizacji utopii o doskonałym społeczeństwie, doskonałym państwie, doskonałym człowieku i doskonałym życiu.
„Jak to się stało, że oświeceniowy projekt zwrócony w stronę postępu i emancypacji ludzkości, doszedł do otwarcia się na świat ślepej, na jakikolwiek ludzki cel, techniki skoncentrowanej na permanentnej innowacji i wzroście ekonomicznym?” (s. 334)
Czy rzeczywiście musimy żyć w świecie, który „przypomina bączka, który musi się kręcić, żeby nie upaść?” Czy rzeczywiście jesteśmy lepsi, szczęśliwsi i bardziej spełnieni, gdy trzymamy w ręce elektroniczny gadżet najnowszej generacji, który za parę tygodni będzie gotowy do wymiany na nowszy model, który powinien nas przenieść w wymiar jeszcze większej szczęśliwości, powodzenia i spełnienia, jak obiecują nam to specjaliści od marketingu? Czy rzeczywiście nieustanny postęp i rozwój to jest to, co nadaje sens naszemu istnieniu, a przecież szukanie sensu życia jest naszym obowiązkiem. „Żyć to musieć określać sens swego istnienia” napisał profesor Gadacz w książce „O ulotności życia”. Z tego obowiązku nikt nas nie zwolni i nikt nam tego sensu naszego własnego życia za nas nie znajdzie.
Zadziwiający jednocześnie jest fakt, znany przecież ogólnie i nigdy nie będący tajemnicą, że poczucie szczęścia i owszem, wiąże się z posiadaniem rzeczy, ale tylko i wyłącznie w elementarnym wymiarze, co znaczy mniej więcej tyle, że jesteśmy bardzo nieszczęśliwi, gdy nie mamy dachu nad głową i gdy jesteśmy głodni - gdy zaspokoimy te dwie fundamentalne ludzkie potrzeby - pomnażanie ilości domów czy gromadzenie zapasów pokarmu czy przedmiotów, nijak ze szczęściem jest związane.
Można śmiało wręcz stwierdzić, biorąc pod uwagę doświadczenia ostatnich paru dekad intensywnego rozwoju i dramatycznych kryzysów, że nadmiar rzeczy to źródło nieustannego życia w strachu, w poczuciu zagrożenia. Musimy przecież spłacać zaciągnięte na te przedmioty pożyczki, musimy o nie dbać i nimi się zajmować, musimy poświęcać im swój cenny czas, którego mamy mniej i mniej dla samych siebie, dla swojego rozwoju.
Nie my decydujemy w związku z tym sami o naszym życiu, ale robią to za nas rzeczy, które kupiliśmy kiedyś, a które teraz wymagają od nas różnych działań (dodatkowej pracy, pożyczek, itd.), by je nie tyko utrzymać, ale przede wszystkim, by nie pogrążyły nas one w długach, sądowych procesach i windykacyjnym horrorze.
„…już 18 marca 1968 roku, w ogniu kampanii prezydenckiej, Robert Kennedy namiętnie atakował rzekomą zależność między poziomem szczęścia obywateli, a wskaźnikami wzrostu PKB:
Przy obliczaniu PKB jako czynniki wzrostu bierze się pod uwagę zanieczyszczenie powietrza, reklamy papierosów i karetki pogotowia jadące do ofiar wypadków na autostradach. PKB uwzględnia koszty systemów ochrony instalowanych w celu strzeżenia naszych domów oraz zabezpieczenia więzień, w których przetrzymujemy przestępców włamujących się do naszych mieszkań. Do wzrostu PKB przyczynia się niszczenie lasów sekwoi, na miejscu których powstają rozrastające się chaotycznie miasta. Jego wskaźniki poprawia produkcja napalmu, broni nuklearnej i pojazdów opancerzonych, używanych przez policję do tłumienia zamieszek na ulicach. Uwzględni on […] programy telewizyjne, które gloryfikują przemoc, aby producenci zabawek mogli sprzedawać dzieciom swoje produkty.
Jednocześnie wskaźniki PKB nie odnotowują stanu zdrowia naszych dzieci, poziomu naszego wykształcenia ani radości, jaką czerpiemy z naszych zabaw. Nie mierzą piękna naszej poezji ani trwałości naszych małżeństw. Nie mówią nam nic na temat jakości naszych dyskusji politycznych ani prawości naszych polityków. Nie biorą pod uwagę naszej odwagi, mądrości i kultury. Milczą na temat poświęcenia i oddania dla naszego kraju. Jednym słowem, wskaźniki PKB mierzą wszystko oprócz tego, co nadaje sens naszemu życiu.” [Sztuka życia, Z. Bauman s.13]
Jak piszą Fery i Capelier:
„…wielkie pytanie , jakie stawiają ekolodzy w ślad za krytyką świata techniki, dotyczy raczej tego, w jakiej mierze postęp ten jest jeszcze postępem. Czy naprawdę wydaje się nam, że będziemy bardziej wolni i bardziej szczęśliwi, jeśli nasze telefony komórkowe będą miały więcej pamięci i więcej pikseli niż w ubiegłym roku?” (s.337)
Jak zatem nauczyć się nie bać i przywrócić swemu życiu odpowiednie proporcje? Jak opanować i nie poddać się wszechobecnemu szaleństwu posiadania, bogacenia się rozwoju, zysku i postępu za wszelką cenę?
Z całą pewnością warto w tym celu przytoczyć jeszcze raz niezwykłą przeróbkę kantowskiego imperatywu kategorycznego:
„Działaj w taki sposób, żeby maksimum twojego działania mogło zostać zastosowane wobec tych, których kochasz najbardziej.” (s.365)
Kontynuacja za tydzień.
Zbyszek Kruczalak