Czytając recenzje, można odnieść wrażenie, że robią to fantastycznie. Powieść Delii Owens zachwyca czytelników. Prestiżowy magazyn The New York Times Book Review napisał:
„Owens przedstawia odludne mokradła wybrzeży Karoliny Północnej z perspektywy porzuconego dziecka. Samotna dziewczynka otwiera nam oczy na cuda – i zagrożenia – jej prywatnego świata. Dojmująco piękna powieść... Kryminał na kanwie morderstwa, ponadczasowa gawęda i celebracja przyrody w jednym”.
W People Magazine czytamy:
„Pulsująca rytmem natury, wysycona półcieniami przybrzeżnych mokradeł Karoliny Północnej, wstrząsająca, lecz zarazem urzekająco piękna powieść przedstawia rozdzierającą serce historię Kyi, uczącej się zaufania do ludzi, przeplatając ją pełnokrwistym kryminałem obnażającym prawdę o nieokiełznanych instynktach. Olśniewający debiut”.
W nocie wydawnictwa napisano:
„Gdzie śpiewają raki to wysmakowana oda do świata przyrody, wzruszająca fabuła o dojrzewaniu i zaskakująca relacja z procesu. Owens przypomina, że dzieciństwo nas kształtuje definitywnie i że wszyscy bez wyjątku podlegamy wspaniałym, lecz nieokiełznanym, sekretnym siłom natury. Doskonała powieść dla czytelniczek książek Barbary Kingsolver i Karen Russell”.
W znakomitych Książkach – Magazynie do Czytania też znajdujemy streszczenie powieści:
„Opowieść o wielkiej samotności, niezłomności i tęsknocie. Kilkuletnia Kya pewnego dnia widzi, jak jej mama opuszcza ich dom na bagnach u wybrzeży Karoliny Południowej. Matka porzuca dzieci, uciekając przed znęcającym się nad nią mężem. Odtąd dziewczynka będzie już zawsze liczyć na jej powrót. Wkrótce z domu wyprowadzi się jej starsze rodzeństwo, a pewnego dnia nie wróci do niego jej ojciec. Kya zostanie sama, uda się jej przetrwać na bagnach przez wiele lat, nauczy się być samodzielna, uniknie chodzenia do szkoły, ale nauczy się czytać i pisać sama, będzie miała nielicznych powierników, większość okolicznych mieszkańców będzie o niej plotkować nazywając ją Dziewczyną z Bagien.
Jej świat zatrzyma się, gdy na mokradłach zostanie znalezione ciało przystojnego Chase’a Andrewsa, z którym ją w przeszłości widywano”.
Można by tak cytować bez końca, ale czy rzeczywiście ów zachwyt wprawia nas w drgania synchroniczne czy też dezintegruje owe ochy i achy w odwróceniu? Co sprawia, że czyta się powieść Owens, jeśli nie w upojeniu, to w swoistym uzależnieniu?
Sama historia jest bardziej niż banalna: porzucone dziecko, toksyczna rodzina, niespełniona pierwsza miłość, dojmująca samotność dorastania. Cóż może bardziej chwytać czytelnika za serce niż upokorzona przez dorosłych i rówieśników mała, biedna i głodna dziewczynka, która została zostawiona na pastwę ojca alkoholika przez matkę, która miała już dosyć agresji i przemocy serwowanej jej przez przegranego męża nieudacznika? To temat i motyw tak archetypiczny, że prawie kultowy, którym nasiąkamy razem z pierwszymi literackimi wyzwaniami serwowanymi nam w baśniach Andersena.
Jak każdy tekst literacki, Śpiewające raki również zabierają nas w podróż projekcji identyfikacji, bo chcąc, czy nie chcąc, jakoś zawsze się z kimś, lub rzadziej z czymś, musimy utożsamiać. Jednych bohaterów lubimy mniej, innych więcej, ktoś nam jest bliższy, a ktoś inny zupełnie obcy. Jednym kibicujemy, innych potępiamy. Stajemy się sprawcami życia tekstu. Ożywiamy go. Dzięki nam się on staje. Realizujemy go po swojemu. Im bardziej ów tekst jest bliski naszym doświadczeniom, naszym przeżyciom i naszemu postrzeganiu świata, tym bardziej jesteśmy z nim związani. Bardziej go czujemy, albo mówiąc ścisłej, bardziej go odczuwamy. Delia Owens idealnie wpisuje swoją opowieść w schematy naszych oczekiwań i naszych pragnień, bo któż z nas nie dotknął bolesnego odrzucenia, obezwładniającej samotności, zawstydzających momentów dojrzewania, bólów seksualnej inicjacji? Nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć, że jego życie to pasmo niezmąconego niczym szczęścia, zadowolenia, spełnienia, radości i nieustającej przyjemności. Nie może tego też z pewnością stwierdzić główna bohaterka powieści Gdzie śpiewają raki – jest zatem logiczne i oczywiste, że musimy ją lubić w rezultacie oczywistego mechanizmu: ona jest jakoś podobna do mnie, zatem ja jakoś jestem podobny do niej.
To jednak zdecydowanie nie wystarcza w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego „raki tak dobrze śpiewają”? Wiemy już, że czarują nam śpiewem banalności. To jeszcze jakoś można zaakceptować. W końcu życie to jeden wielki banał. Żyjemy, żeby umrzeć. Czy może być coś bardziej trywialnego? Trudniej jakkolwiek zaakceptować płytkość, żeby nie powiedzieć, powierzchowność, czy też naskórkowość pewnych istotnych wątków i postaci. Ojciec jest toksyczny, pogubiony, zakompleksiony i zapity, bo żyje w traumie fałszywego bohaterstwa wojennego i upadku rodzinnej fortuny. Ten istotny i skomplikowany problem Owens prezentuje na jednej stronie tekstu. O matce głównej bohaterki wiemy tyle, albo prawie tyle, że odeszła niespodziewanie w butach z wężowej skóry, porzucając bez słowa pożegnania swoje dzieci. Tate, pierwsza, wielka miłość Kyi, porzuca ją, bo stwierdza, że studia są ważniejsze. Cały dramat tej decyzji z wszelkimi jej konsekwencjami dla dalszego rozwoju akcji Owens streszcza w paru zdaniach.
Gdyby ta zwięzłość i lapidarność była elementem świata przedstawionego krótkiego opowiadania, to z całą pewnością można by to zaliczyć na plus, ale nie jest. I tu mamy problem, który przykrywa cudowność opisów moczarów, z oczarowującą roślinnością i zwierzętami, idealnie spójnymi z życiem Kyi, nie bez powodu zwanej Dziewczyną z bagien.
Ciekawie o tych literackich, warsztatowych nierównościach, uskokach i wędrówkach po bagnach Karoliny Północnej na skróty, pisze Jarosław Chechowicz:
„Dlaczego ta powieść jest dla mnie rozczarowaniem? Przede wszystkim dlatego, że przypomina trochę historię obyczajową spod znaku harlequina, ale jest jednocześnie nowatorska, bo – to trzeba przyznać autorce – z niezwykłą empatią i sugestywnością opowiada o świecie natury. Co więcej, całkiem ciekawie wiąże kwestie instynktów przyrody z tym, jak żyją i funkcjonują ludzie, zwłaszcza w relacjach z płcią przeciwną. Poza tym jest to rzecz o bolesnych truizmach, łatwo wyciskająca łzy, uznająca proste rozwiązania fabularne, ale przede wszystkim tak konstruująca postać głównej bohaterki, że nawet gdyby wyrżnęła piłą łańcuchową połowę nieprzychylnego jej miasteczka, nadal wzbudzałaby współczucie i czytelnik stałby po jej stronie bezwarunkowo”. No cóż? Jak się okazuje, raki śpiewają dla każdego inaczej.
Zbyszek Kruczalak