W 1970 przerwaliśmy świąteczne porządki, żeby słuchać kolejnych informacji o wydarzeniach na Wybrzeżu. Ludowa władza strzelała do ludzi. Do dziś chyba dokładnie nie wiemy, ile osób zostało wtedy zabitych.
W 1980 mieliśmy pierwsze Święta stanu wojennego. Podróżowałam po kraju z nieważną przepustką. Uświadomił mi to żołnierz z patrolu. Przeczekał aż policjant, milicjant, odejdzie, oddał mi dokumenty i ostrzegł, że są źle wystawione.
Dziś znowu tuż przed Świętami - Polska wychodzi na ulice. W minioną niedzielę w ponad setce miast demonstrowano przeciw LEX TVN. Wzywano Prezydenta, by tę ustawę zawetował. Prezydent ma trzy tygodnie na podjęcie decyzji.
Może Święta odwołać, albo co, żeby się politycy od tej daty odczepili. Nie co roku, ale jednak lubią nam w grudniu jakiś pasztet zapodać.
Dlaczego teraz, nagle, bez uprzedzenia przeszła ta ustawa przez Sejm? Podobno regulamin Sejmu nie zezwala na takie nagłości, ale kiedy wszytkie szczeble wymiaru sprawiedliwości są "nasze", to do kogo się odwołać? Do kogo naskarżyć, jeśli wiadomo, że żadna reasumpcja nie powinna się odbyć, ale nie ma nikogo kto by to rozstrzygnął.
Polacy protestują przeciw ograniczaniu niezależności mediów. Orlen, firma podoprządkowana obecnej władzy, przejął lokalne gazety. Teraz ta władza chce jakoś przejąć prywatną telewizję. Mówi się, że nie, że to tylko porządkowanie rynku medialnego w Polsce, że chodzi o to, żeby było jak w Niemczech, czy we Francji... ale dlaczego ciągle nie ma tak jak w Anglii? Tam mówiło się: rządy się zmieniają BBC trwa!
Polska ma publiczne radio i publiczną telewizję. Utrzymywane z abonamentów, płaconych przez obywateli, a także z budżetu państwa, czyli znowu - z podatków płaconych przez obywateli. Jakim prawem te media, tak finansowane, stały się narzędziem propagandy jednej opcji politycznej? Jeśli rządzaca obecnie prawica kiedyś te wybory przegra, to co? Ci sami dziennikarze zaczną nagle mieć inne poglady? Hm, brzmi absurdalnie, ale tak to właśnie już wygląda w terenie. Po kolejnych wyborach samorządowych zmienia się obsada w radach nadzorczych tych właśnie publicznych mediów. I przychodzi lokalny, powiedzmy, rzeźnik, i zmienia naczelnego lokalnej telewizji! Bo może! Bo właśnie za partyjne zasługi został szefem rady nadzorczej.
Jakoś po wygranych wyborach nikt nie zmienia na przykład zasad ruchu drogowego, mapy województw i rożnych innych stałych w państwie. Nie wszystko jest bowiem partyjne, nie wszystko podlega zawłaszczeniu. Państwo to coś więcej niż partia rządząca. Ale w Polsce chyba o tym zapomniano.
Znowu będziemy się przy świątecznych stołach kłócić i spierać, a wystarczy sobie uświadomić, że bez względu na przynależność partyjną i sympatię polityczną mieszkamy w tym samym państwie i to państwo jest dobrem wspólnym, lewaków, prawaków, wierzących i nie, postępowych i konserwatywnych. Innego nie mamy i warto jednak o ten wspólny dom zadbać. I nie pozwalać na przejmowanie państwa przez tych, czy tamtych. Tu, w USA, czasami słyszymy, że kogoś ukarano, bo wykorzystywał swoich pracowników zatrudnionych w urzędzie państwowym do pracy przy swojej kampanii wyborczej. W Polsce media publiczne jednoznacznie popierają jedną opcję i nawet się nie zastanawiają, że to nie jest etyczne, że tak się w normalnym państwie nie robi. Oczywiście robią to tak długo, jak długo obywatele im na to pozwalają. Trudno się więc dziwić, że inni obywatele nie wierzą, że nowa ustawa ma tylko rynek medialny uporządkować, bo tak jest przecież i we Francji i w Niemczech...
40 lat temu, w noc ogłoszenia stanu wojennego, pod lokalną rozgłośnię radiową podjechał patrol, czy oddział wojska. Mieli broń, mieli też ze sobą potężny pojazd opancerzony. Wezwali strażnika, zażądali otwarcia bramy. Strażnik odmówił! Kazał sobie pokazać papier, polecenie na papierze! Wojskowi wysłali łącznika z motocyklem do jakiegoś tam sztabu wojennego i czekali na papier. Strażnik schował się w budynku. Łącznik wrócił, z rozkazem, strażnik bramy otworzył. Wojsko zajęło rozgłośnię. Przeszukało biurka, zabrało / ukradło? skonfiskowało?/ wywiady z Wałęsą, z Gwiazdą, z przedstawicielami strajkujących członków "Solidarności". Na wieszakach powiesili swoje nie tylko plaszcze, ale i karabiny.
O incydencie z bramą opawiadał kilka dni później sam dowódca tego oddziału. Żartował, że mógł przecież tym wozem pancernym tę bramę sforsować, ale "kto by to potem naprawiał". Opowiadał to w obecności strażnika, zawieszonych w pracy dziennikarzy, jednego z nich właśnie wypuszczonego z internowania.
Jakoś wydawało się wtedy, że jesteśmy po tej samej stronie. Teraz podziały są tak głębokie, że coraz trudniej doszukać się wspólnej strony, wspólnej racji, czegoś co nas łączy. Kiedyś rożniliśmy się na przykład tym, że ktoś jadł w Wigilię barszcz, a inny - zupę grzybową. Teraz różnimy się tak bardzo, że nawet o tych zupach trudno rozmawiać.
Oby to już ostatnie takie Święta! Oby następne były w zgodzie, harmonii, dumie ze wspólnych osiągnięć.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.