20 marca 2024

Udostępnij znajomym:

“Miłość, o co mi chodzi z takim słowem, bo jeśli istnieje jakieś słowo, które nic nie znaczy, to właśnie to słowo”.

Wielopoziomowość znaczeniowa krótkiego testu Jona Fosse’go, Białość, każe nam skupić się na odkrywaniu, tego jest, ale jakby tego nie było. Jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy z nikłym w sensy i banalnym wydarzeniem zagubienia w lesie. Dlaczego? Fosse prowadzi nas bardzo znaczącymi ścieżkami sensów, układając je w meandry labiryntu, w którym są wprawdzie jakieś znaki, wskazówki, ukryte sugestie, gdzie i w jakim kierunku się udawać, by nie zagubić się w tłumaczeniu, ale musimy się wykazać znacznym wysiłkiem i sporą dozą dobrej woli, by umiejętnie te znakowości odczytać.

Białość to tekst nadzwyczajnie krótki, tylko czterdzieści dwie strony. Zaczyna się tak:

„Wyjechałem z domu. Dobrze mi to zrobiło. Ruch dobrze mi zrobił. Nie wiedziałem, dokąd jadę. Po prostu jechałem. Wcześniej ogarnęła mnie nuda, mnie, który na ogół nigdy się nie nudzi, ogarnęła nuda. Nic z tego, co mógłbym zrobić, nie sprawiało mi żadnej radości. I dlatego po prostu zrobiłem coś. Wsiadłem do samochodu, ruszyłem, a potem tam, gdzie mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w prawo, a kiedy znów mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w lewo. I tak jechałem. Zabrnąłem daleko leśną drogą, na której koleiny po pewnym czasie stały się tak głębokie, że samochód zaczął szorować podwoziem. Jechałem dalej, aż w końcu samochód całkiem utknął. Próbowałem cofać, ale się nie udało, więc przestałem. Zgasiłem silnik. I siedziałem w samochodzie. No tak, no to stoję tutaj, siedzę tutaj, pomyślałem i poczułem się pusty, jakby nuda zmieniła się w pustkę. Czy może raczej w niepokój, bo czułem w sobie coś w rodzaju strachu, kiedy tak siedziałem i patrzyłem przed siebie pustym wzrokiem, jakbym patrzył w nicość. W nicość. A cóż to za bzdura, pomyślałem. Przede mną jest las, tylko las, pomyślałem. Czyli że naprędce wymyślona przejażdżka zaprowadziła mnie do lasu. To była kolejna bzdura, mówienie, że coś, cokolwiek, prowadzi, bez względu na to, co to znaczy, do czegoś, do czegokolwiek innego. Patrzyłem w las przed sobą. Las. Tak, drzewa rosły gęsto jedno przy drugim, sosny, iglaste sosny. Między drzewami brązowa ziemia przypominająca wyschnięta próchnicę. Czułem się pusty. No i ten niepokój. Czego się bałem. Czy bałem się tak, że nie miałem siły wysiąść z samochodu. Nie miałem odwagi”. (s. 5 i 6)

Czy mamy tu do czynienia z kreowaniem niezwykłej atmosfery, która wciągnie nas w otchłań jakiegoś horroru, czy mrocznego, psychologicznego thrillera? Raczej to drugie. Wyraźnie emocjonalnie rozchwiany bohater skarży się na nudę, pustkę i brak motywacji do działania. Coś się stało, nie wiemy na razie kiedy i dlaczego, co spowodowało, iż udaje się on w niezaplanowany rajd po nieznanym i trudnym terenie, ostatecznie lądując w głębokich koleinach, które kompletnie unieruchomiły jego samochód. Co się dzieje dalej? Ogarnia go strach, zaczyna się niepokoić. Dlaczego? Jest sam, nie może dalej nigdzie jechać, raczej nie może liczyć na jakąś pomoc na tym leśnym odludziu – co się stanie za chwilę?

No właśnie – zaczynają się dziać rzeczy nieprawdopodobne. I cały początek tekstu Fosse’go nabiera w kontekście późniejszych wydarzeń, zupełnie innego zabarwienia znaczeniowego, aniżeli moglibyśmy przypuszczać. Jesteśmy zmuszeni do zobaczenia tych początków Białości w innym świetle, już nie zanurzonym w atmosferze thrillera grzebiącego się w mrocznościach umysłu głównego bohatera, ale w niezwykłości tekstu mistycznego, który można by z łatwością przypisać eremicie spędzającemu czas w leśnej samotni. Co niezwykłe, oba te gatunki właściwie w identyczny sposób rozgrzebują ciemne strony świadomości, niepokojonej pustką, ciszą i ciemnością.

Pierwszych parę zdań Białości nie może nas niepokoić:

„Wyjechałem z domu. Dobrze mi to zrobiło. Ruch dobrze mi zrobił. Nie wiedziałem, dokąd jadę. Po prostu jechałem”.

Jest cudownie, to nawet nie zakrawa na jakiś dramat. Możemy raczej spodziewać się powieści drogi, albo motywującej do działania historii człowieka, który lubi ruch i wyzwania. Ale już kolejny fragment może nas delikatnie wytrącić z tego przekonania:

„Wcześniej ogarnęła mnie nuda, mnie, który na ogół nigdy się nie nudzi, ogarnęła nuda. Nic z tego, co mógłbym zrobić, nie sprawiało mi żadnej radości. I dlatego po prostu zrobiłem coś. Wsiadłem do samochodu, ruszyłem, a potem tam, gdzie mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w prawo, a kiedy znów mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w lewo”.

Niby jeszcze nic się tu niezwykłego nie dzieje, ale już mamy do czynienia z „albo-albo”, które powraca w swym filozoficznym i literackim odniesieniu do tekstu Sørena Kierkegaarda, w późniejszym fragmencie Białości. Albo-albo skazuje nas też naturalnie na aspekt dokonywania wyboru:

„gdzie mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w prawo, a kiedy znów mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w lewo”.

A możliwość dokonywania wyboru to nieodłączny i konstytutywny element wolności, ta z kolei stawia wybór w konieczności ponoszenia za tenże odpowiedzialności. To, czy skręcimy w lewo czy w prawo, może być przecież brzemienne w skutki, a ta brzemienność zależy od naszej decyzji, w którą stronę skręcimy kierownicę.

Potem jest jeszcze ciekawiej i bardziej skomplikowanie:

„No tak, no to stoję tutaj, siedzę tutaj, pomyślałem i poczułem się pusty, jakby nuda zmieniła się w pustkę. Czy może raczej w niepokój, bo czułem w sobie coś w rodzaju strachu, kiedy tak siedziałem i patrzyłem przed siebie pustym wzrokiem, jakbym patrzył w nicość”.

Nicość, pustka, strach – to już poważne sprawy, wprawdzie dalej mieszczące się w kategorii thrillera, szczególnie tego psychologicznego, ale nie dajmy się zmylić Fosse’mu – nie o przestraszanie tu chodzi i nie o epatowanie niewiadomym, aczkolwiek również o to. Skąd ta kontradykcja?

Między innymi z wielokrotnie powtarzanego w Białości stwierdzenia, powracającego nieustannie, w różnych modyfikacjach:

„...znaleźć się w lesie, w głębi czarnego lasu” (s. 12), „w głębi czarnego lasu, pod czarnym niebem” (s. 15), „las jest wielki. Jest wielki jak osobny świat. A teraz ja jestem w tym świecie. I ten świat jest ciemny i czarny, że nie mogę nic zobaczyć, i taki wielki jest ten las, że nie potrafię z niego wyjść, i jest taki ciemny i czarny, że nic nie widzę, chociaż, no proszę, tam, w górze, na niebo wyszedł księżyc, wisi nad nim taki okrągły i dobrotliwy, no i gwiazdy też wyszły na niebo, wiele gwiazd, wyraźnych gwiazd, migoczących gwiazd. Żółte światło księżyca i białe migoczące gwiazdy. To piękne. To piękne. Lepszego słowa na to nie ma, nie, a przynajmniej nie przychodzi mi do głowy. Piękne”. (s. 19/20)

Nie pada wprawdzie nigdzie w tekście Białości imię Wergiliusza czy Beatrycze, bo nie przywołuje też Fosse bezpośrednio Kanta czy Kierkegaarda, ale w wędrówce po bezbrzeżnym lesie wydarzają się rzeczy, które nie tylko poetom, ale i filozofom się nie śniły. Aczkolwiek nie jest to absolutnie pewne.

Kontynuacja za tydzień.

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Białość, Jon Fosse, wyd. Artrage, Warszawa 2024, s. 42

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor