To z naszych myśli tworzymy nasz świat. (2)
(Budda)
Cytując, wchodzimy w inspirujące relacje z autorami owych przytaczanych fragmentów. Trudno nam w takim procesie przyjąć neutralny czy niezależny punkt widzenia. Wyodrębniając fragment z całości, a cytat jest przecież efektem takiego działania, dokonujemy swoistej subiektywizacji czegoś, co intencjonalnie ma być obiektywne.
Przecież celem przytoczenia jest uwiarygodnienie tego, o czym piszemy. Jeśli zakładamy, że Ryszard Kapuściński wielkim reportażystą był, to tę wielkość musimy udowodnić, unaocznić i ostatecznie udokumentować. W przeciwnym razie zostaje nam tylko wiara w to, co mówi (lub pisze) wiecznie żywy profesor Pimko. Udowadniamy jednakowoż na swój sposób i zgodnie ze swoimi indywidualnymi preferencjami.
Takie literackie działanie, jak wszystko zresztą w literaturze, ma wiele stron i wiele różnych aspektów, wszytko się w nim przenika i wszystko jest w wiecznym ruchu, dlatego obiektywizując coś przez użycie cytatu, nadajemy temu jednocześnie mocne cechy subiektywne. To przecież my dokonujemy wyboru, my wycinamy odpowiedni fragment i to my go wklejamy tam, gdzie uznamy jego miejsce za najsensowniejsze.
Ja, ja, ja – wszystko spoczywa na mnie, za wszystko muszę być odpowiedzialny, nikt za mnie nic nie zrobi, jestem (albo powinienem być) dla siebie sterem i okrętem – a może by się tak na kimś wesprzeć? A tu rzeczywistość skrzeczy! Co robić?
Z jednej strony, zdecydowanie jednoznacznie, problem rozstrzyga M. Scott Peck w swej znakomitej „Drodze rzadziej wędrowanej”. Przypomnijmy jeszcze raz ten sąd:
„Choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie. Możemy spożywać wyłącznie zdrową żywność, odmawiać przed śniadaniem pięć zdrowasiek, modlić się twarzą zwróconą na wschód albo na zachód, chodzić w niedzielę do kościoła, lecz to nie przywiedzie nas do celu wędrówki. Nie ma takich słów ani nauk, które zdejmą z wędrującego drogą rozwoju duchowego konieczność wypracowania własnych sposobów, wysiłek i lęk odnajdywania własnych ścieżek w jego konkretnym przypadku, które zaowocują zespoleniem jego jaźni z Bogiem.
Nawet jeśli w pełni rozumiemy to zagadnienie, droga rozwoju duchowego pozostaje tak samotna i tak trudna, że często tracimy odwagę. Fakt, że żyjemy w wieku nauki, aczkolwiek pod pewnymi względami pomocny, wywołuje jeszcze większą bojaźń. Ponieważ wierzymy w mechaniczne zasady rządzące wszechświatem, nie wierzymy w cuda. Dzięki nauce wiemy, że zamieszkujemy samotną planetę krążącą wokół przeciętnej wielkości gwiazdy zagubionej w jednej z milionów galaktyk. Pokazując nam nasze miejsce w ogromnym wszechświecie, nauka wpaja nam wizerunek nas samych jako z góry zaprogramowanych i rządzonych przez siły wewnętrzne niepodlegające naszej woli: chemię mózgu i tarcia między naszym nieświadomym a świadomością, które zmuszają nas, byśmy czuli się i zachowywali w określony sposób nawet wtedy, gdy uzmysłowiamy sobie, że nie wiemy, co czynimy. Zastąpienie mitów informacją naukową sprawiło, że doskwiera nam poczucie, iż jako jednostki nie mamy żadnego znaczenia. Jakie bowiem znaczenie może mieć człowiek, a nawet cała ludzkość, skoro rządzą nami wewnętrzne, chemiczne i psychologiczne siły, których nie rozumiemy, we wszechświecie tak ogromnym, że nawet nauka nie potrafi go zmierzyć? (Droga rzadziej wędrowana, s. 355/356)
Z drugiej jednak strony, jak możemy się sami wspierać tylko o siebie? Cóż by z tego wyszło? Jest raczej oczywistością, że dla większości z nas, zdecydowanie niewiele. Pozostawieni samym sobie – cóż za mizeria! Wspomaganie swego myślenia przemyśleniami innych to jedno z najciekawszych i najbardziej intrygujących sposobów na życie rozumne, a jak pisał Tadeusz Gadacz w swej książce „O ulotności życia”:
„Warunkiem umiejętnego życia jest myślenie. Ono właśnie odróżnia człowieka od zwierząt. Dlatego ‘bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto’. Myśląc o życiu, możemy uczyć się go, gdyż na tę umiejętność nigdy nie jest za późno”
Szukanie sensu życia jest naszym obowiązkiem. „Żyć to musieć określać sens swego istnienia” – pisze dalej Gadacz. Z tego obowiązku nikt nas nie zwolni i nikt nam tego sensu naszego własnego życia za nas nie znajdzie. Gadacz w niczym się nie różni od Scotta Pecka, można by jednak tu „domieszać” do JA trochę też TY i skwitować całość przerażająco banalnym, ale pierwotnym w swym założeniu, stwierdzeniem, że szukać trzeba samemu, myśleć samemu, żyć samemu i umrzeć samemu – jakkolwiek, aby to dobrze, mądrze i rozumnie zrobić, warto się „skonsultować” w tych sprawach z innymi. Najlepiej z mądrzejszymi i bardziej doświadczonymi od nas. Nie jest ich wielu, ale mimo to, jest w czym wybierać. Oczywiście znowu wybór należy do nas i znowu musimy za niego ponosić odpowiedzialność i konsekwencje, ale tak to już jakoś dziwnie jest na tym świecie i w naszym życiu, że niczego nie ma za darmo, poza łaską, ale ta jak powszechnie wiadomo, na pstrym koniu jeździ, i niewiele nam pozostaje do zrobienia (jeśli w ogóle cokolwiek), by sobie na nią zasłużyć.
Wracając zatem do fragmentów przytoczonych z książek Scotta i Gadacza, zauważmy, że znowu mamy do czynienia z pewnym paradoksem (nie mówimy o księdzu Twardowskim), w którym niby jesteśmy sami, ale niezupełnie. Wszystko tylko i wyłącznie zależy od nas, ale niezupełnie, jesteśmy tylko i wyłącznie skazani na siebie, ale niezupełnie. Ta zupełna niezupełność wynika oczywiście z naszej skończonej nieskończoności, człowieczej zwierzęcości i wiecznej śmiertelności. Pisze o tym fantastycznie profesor Roman Ingarden w swej „Książeczce o człowieku”:
„Człowiek istnieje i żyje na granicy dwu istot różnych, z których tylko jedna zdaje się stanowić jego człowieczeństwo, a druga – niestety jakby więcej realna niż pierwsza – pochodzi z jego zwierzęcości i warunkuje tamtą. Człowiek znajduje się na granicach dwu dziedzin bytu: Przyrody i specyficznie ludzkiego świata, i nie może bez niego istnieć, lecz świat ten nie wystarcza dla jego istnienia i nie jest zdolny mu go zapewnić. Człowiek jest przeto zmuszony do życia na podłożu Przyrody i w jej obrębie, lecz dzięki swej szczególnej istocie musi przekraczać jej granice, ale nigdy nie może w pełni zaspokoić swej wewnętrznej potrzeby bycia człowiekiem. Tak tragiczny jest los człowieka. Lecz w tym właśnie przejawia się jego prawdziwa istota: jego genialność i skończoność jego bytu. Rozporządza on w zasadzie jedynie dwiema możliwościami zatryumfowania nad Przyrodą. Z jednej strony może poznać sam siebie i otaczającą go przyrodę w jej własnej istocie, prawdziwej i oryginalnej. Z drugiej zaś realizuje swym wysiłkiem – przez swe zwycięstwa, a nawet przez swoje klęski – wartości Dobra i Piękna, które wprawdzie przejawiają się dziełach jedynie intencjonalnych, lecz posiadają dlań w gruncie rzeczy jakąś wyższą rzeczywistość niż świat samej Przyrody. A człowiek pozostaje na służbie realizowanie tych wartości. Jeżeli mu się to udaje, pewien jest w swym duchu, że nie żyje nadaremnie”. (Książeczka o człowieku, s.17/18)
Czy nam się udaje, czy nie to już indywidualna sprawa każdego z nas, ale dobrze jest mieć świadomość tej niesłuchanej i wiecznej sprzeczności, którą jesteśmy i z tej sprzeczności wyprowadzać zgodność, żeby nie powiedzieć harmonię! Jakkolwiek bowiem rozumiemy stwierdzenie Artura Schopenhauera o tym, iż „ludzkie istnienie musi być pewnego rodzaju błędem…” to przecież może właśnie w tej boskiej pomyłce jest cały sens ludzkiego życia, które jak pisał Tadeusz Gadacz jest sztuką i „żyć jednak trzeba się uczyć przez całe życie, a czym zapewne jeszcze bardziej się zdziwisz, przez całe życie trzeba się uczyć umierać”.
Zbyszek Kruczalak