Przy okazji przypominania o heroicznych kartach polskiej historii dochodzi też do ponownego naświetlenia tych mniej chlubnych. Tak jest przy okazji filmu fabularnego pt. „Biała odwaga”, który na nowo ukazał wątek okupacyjnej historii Podhala, jakim była (powiedzmy to: nieliczna) kolaboracja górali z hitlerowcami.
Film Marcina Koszałki to z jednej strony klasyczna opowieść o wyborach i ich konsekwencjach, ambicjach, honorze czy odwadze, zgodnie z regułami sztuki rozpięta na miłosnym trójkącie. Ale to co wzbudza w jej kontekście istotne zainteresowanie, to właśnie wątek polityczno-historyczny, a więc wspomniana wcześniej góralska kolaboracja. Temat wywołał burzę, a podobno nawet konflikt w łonie poprzedniej ekipy rządowej. Dotknięto bowiem kwestii góralskiej – mieszkańców Podhala bowiem niektórzy kochają, ceniąc ich prostoduszność czy okazywaną powszechnie religijność, przywiązanie do tradycji i polskości, inni zaś nie znoszą, zwracając uwagę na gorset tradycji, powierzchowność wartości czy realne napięcia, przykryte śniegiem i jarmarcznym stylem Krupówek. W tym wszystkim przypomnienie, że w latach II wojny światowej owi kochani-nienawidzeni górale kolaborowali z Niemcami, może wywołać wybuch.
Czym więc był ów Goralenvolk, z którym kojarzymy góralski projekt III Rzeszy, mający na celu znalezienie pola współpracy z częścią ludności ziemi polskich? Warto w tym wypadku zacząć od mitu, który miał uzasadniać całe przedsięwzięcie. Jak wiadomo, naziści byli fanatycznie nastawienie do kwestii rasy, szukając w tym wymiarze głównych kryteriów wyróżniających Niemców spośród innych nacji. Stąd przeniesiona ze sfery antropologii do polityki kategoria rasy aryjskiej, pozytywnie wybijającej się nad inne rasy, zwłaszcza zaś żydowską. Bycie antropologiem w III Rzeszy było niewątpliwie opłacalnym zajęciem – państwo i SS dobrze płaciło za badania udawadniające wyższość Aryjczyków bądź uzasadniające pokrewieństwo jakiegoś ludu z Niemcami. III Rzesza bowiem fetyszyzowała demografię, chodziło bowiem o to, by własną rasę utrzymać jak najsilniejszą, przy okazji zaś uzupełniać luki wynikłe ze strat wojennych. Stąd akcja sprowadzania do ojczyzny Niemców rozsianych po Europie i osadzanie ich na atrakcyjnych warunkach na roli, stąd również plany germanizowania grup ludności, które mogły zapowiadać się na „dobrych Aryjczyków”. Mierzenie obwodu głowy i innych cech osobniczych, przyglądanie się kulturze ludowej, grzebanie w dawnej historii – wszystkie te zabiegi czyniono po to, by odnaleźć nowych przedstawicieli rasy aryjskiej, czyli w domyśle niemieckiej.
Tak też, na podstawie dawniejszych badań, dotarto także do mieszkańców polskiego Podhala. Nie jest to miejsce na referowanie szczegółowych wniosków antropologiczno-historycznych płynących z badań sprzed stu lat. Dość powiedzieć, że prosta, silna kultura góralska uznana została za bliską germańskiej, zwłaszcza, że można było w niej odnaleźć takie symbole jak choćby tak zwany krzyżyk niespodziany, będący według niektórych jedną z wersji swastyki, a więc obecnego w wielu kulturach symbolu solarnego szczególnie bliskiego nazistom.
Przy czym same związki kulturowe – realne lub wyimaginowane – nie są podstawą do kolaboracji. Potrzebne są do tego działania, motywacje aktorów oraz osoby wiodące. Zacznijmy od tych ostatnich: Niemcy mieli na Podhalu swoich współpracowników, zarówno będących formalnymi rezydentami wywiadu, jak i swego rodzaju agentami wpływu. Jednym z tych ostatnich był dr Henryk Szatkowski, propagator turystyki, miłośnik góralszczyzny i germanofil. Jako inteligent był dobrym kontaktem dla Niemców, jednocześnie poczuwającym się do reprezentowania mieszkańców Podhala w obliczu nowej sytuacji politycznej. Drugą ważną osobą okazał się Wacław Krzeptowski, przedstawiciel jednej z najważniejszych rodzin góralskich i wpływowy działacz lokalny przed wojną. Jego motywacje są proste do odtworzenia: w momencie wybuchu wojny był bankrutem, u boku okupanta widział więc szansę na odbicie się od dna.
Komitet Góralski był namiastką samorządu na Podhalu w czasie okupacji niemieckiej. Jego liderzy chcieli zapewniać swoim członkom lepsze warunki bytowe – zajmowano się pomocą społeczną, kulturą, edukacją. Liczono na mniej dotkliwe obowiązkowe dostawy produktów rolnych. W zamian za to należało odciąć się od Polski i popierać okupacyjną rzeczywistość podhalańską. Stworzono nową kategorię narodowością, którą starano się przeforsować w spisie ludności, a następnie wydawano kenkarty (dowody tożsamości) z literą „G”. Delegacje w strojach ludowych pojawiały się regularnie w Krakowie u gubernatora Hansa Franka. Z biegiem lat powstał nawet pomysł powołania… podhalańskiego legionu Waffen SS, ostatecznie jednak większość wysłanych do wojska górali nie nadawała się do służby bądź zdezerterowała. Wraz z końcem wojny Komitet się rozpadł, a w 1945 r. AK-owcy złapali Krzeptowskiego i go powiesili.
Ruch Goralenvolku był w praktyce nieliczny, a znaczna część ludzi, którzy przyjęli kenkarty z literą „G” i uczestniczyła w oficjalnej działalności góralskiej, zrobiła to ze względów pragmatycznych, a nie ideowej miłości do nazizmu. Tak jak na innych terytoriach Polski, kolaboracja ta miała charakter indywidualny, a wielu aktywistów myślało o własnej pozycji i interesie. Pamiętać też warto, że wielu górali zaangażowało się w konspirację czy chociażby działalność kurierską w Tatrach. Wojenna historia Podhala była skomplikowana, bez jednoznacznie „czarnych” i „białych” charakterów.
Tomasz Leszkowicz