Gdy 6 października 1939 r. pod Kockiem kapitulowały ostatnie regularne oddziały Wojska Polskiego – Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga – toczona od 1 września kampania obronna przeciw agresji niemieckiej (a potem też radzieckiej) dobiegła końca. Pozostawiła ona głęboką traumę w świadomości Polaków. Obok tragedii okupacji trwała dalsza walka z wrogiem.
Trudno powiedzieć, w którym momencie Wojsko Polskie przegrało walkę z najazdem hitlerowskiego Wehrmachtu. Pesymiści mogliby powiedzieć, że już gdzieś 2-3 września 1939 r., kiedy bitwa graniczna, zaplanowana przez marszałka Rydza-Śmigłego na dłużej, musiała zakończyć się odwrotem i porażką. Może 6 września, gdy najwyższe władze państwowe i wojskowe opuściły Warszawę, tracąc możliwość efektywnego kierowania obroną i potwierdzając fakt załamywania się państwa? A może dwa dni później, gdy pod stolicę podjechały niemieckie czołgi, gotowe do zdobycia jej z marszu (co jak wiemy się nie udało)? Albo gdzieś około 10 września, gdy widoczne było już, że plan głównej obrony na Wiśle, Sanie oraz Bugu i Narwi nie uda się, a Niemcy coraz mocniej zaciskają szczypce okrążenia wokół polskiej armii? Symboliczny był oczywiście 17 września i wkroczenie od wschodu Sowietów, które było już ostatecznym przypieczętowaniem losu II Rzeczpospolitej. Propaganda komunistyczna twierdziła potem przez dekady, że kampania była już faktycznie przegrana przed atakiem Armii Czerwonej – można się z tym zgodzić na wysokim poziomie ogólności, pamiętać jednak należy, że sama ta teza służyła zakłamywaniu rzeczywistości. Na pewno do końca września było już „pozamiatane” – kapitulowały siły pod Tomaszowem Lubelskim i na zachód od Lwowa, poddała się Warszawa i Modlin, a samotny opór stawiał już tylko Hel i wspomniane zgrupowanie gen. Kleeberga.
Oczywiście, pamiętać można, że po Kocku walczył jeszcze jeden oddział polski – zgrupowanie mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, dzielnego i niesubordynowanego żołnierza, a prywatnie mistrza w jeździectwie. Gdy ze swoim pułkiem rezerwowym nie udało mu się przebić do broniącej się Warszawy, podjął decyzję o kontynuowaniu walki, ujętą w przyrzeczenie, że nie zdejmie munduru, a więc nie będzie konspirować i próbować uciekać na Zachód. Oddział Wydzielony Wojska Polskiego – bo taką nazwę przyjął dla swoich kilkuset żołnierzy-partyzantów „Hubal” – działał w Górach Świętokrzyskich i nad Pilicą, przetrzymując całą późną jesień i zimę na przełomie 1939 i 1940 r. W pewnym momencie zaczął nawet aktywnie działać przeciwko Niemcom, co odbiło się na miejscowej ludności – okupanci za karę spalili współpracujące z partyzantami wsie. Dowództwo rodzącego się podziemia nakazało „Hubalowi” rozwiązać oddział, ten jednak nie chciał podporządkować się tej decyzji. Ostatecznie Niemcy dopadli zgrupowanie w rejonie Anielina pod Tomaszowem Mazowieckim i rozbili je. Sam mjr Dobrzański zginął w walce.
Konspirację, która miała kontynuować zbrojną walkę, założono decyzją dowództwa obrony Warszawy w przededniu kapitulacji stolicy, 27 września 1939 r. Organizacja otrzymała nazwę Służba Zwycięstwu Polski i była tworzona przez oficerów przedwojennego Wojska Polskiego. Chociaż istniała tylko dwa miesiące – w listopadzie gen. Sikorski z Francji nakazał reorganizację, m.in. z powodu zbyt piłsudczykowskich kadr tworzących SZP – to odniosła jeden spory sukces: udało się stworzyć zalążki kadrowych struktur pod okupacją niemiecką, połączyć je siecią łączności, rozpoznać wreszcie sytuację w różnych regionach. Po rozbiciu polskiej armii jej oficerowie, często szkoleni w tym celu jeszcze przed wojną, podejmowali próby tworzenia własnych organizacji podziemnych, które mogłyby prowadzić wywiad i dywersję. SZP oraz jej następca, Związek Walki Zbrojnej, miały za zadanie spajać te organizacje, łączyć je ze sobą, kierować w jedną stronę. ZWZ, od 1942 r. jako Armia Krajowa, reprezentował bowiem legalne dowództwo Wojska Polskiego i władze państwa.
Równolegle jednak zaczynał się terror okupacyjny, Niemcy bowiem nie chcieli na ziemiach polskich organizować „łagodnej okupacji” jak w czasie I wojny światowej. Rasistowska i przemocowa polityka Hitlera zakładała bowiem, że podbita Polska, tak jak większość Słowiańszczyzny, ma być terenem intensywnej eksploatacji, a jednocześnie laboratorium przekształceń ludnościowych. Stąd wszelki opór tłumiono z całą brutalnością – po to, by zniszczyć jakąkolwiek nadzieję na dalszą walkę. Pod koniec października 1939 r. aresztowany został prezydent Warszawy Stefan Starzyński, symbol wytrwałości z czasów obrony stolicy. Więziono przede wszystkim potencjalnych przywódców: inteligencję, księży czy urzędników. Areszty zapełniły się zakładnikami. Gdy w grudniu 1939 r. w Wawrze w napadzie bandyckim zginęło dwóch żołnierzy niemieckich, okupanci odpowiedzieli krwawo, rozstrzeliwując 107 mieszkańców miejscowości. Tego typu egzekucji z każdym tygodniem było coraz więcej.
Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze trauma. Polacy liczyli na swoje wojsko, karmieni byli intensywną propagandą obronno-mocarstwową, byli dumni ze swojego państwa. W ciągu kilku tygodni to wszystko runęło jak domek z kart. Klęska wrześniowa była doświadczeniem milionów ludzi, często prowadzącym do przewartościowań. Każdy miesiąc okupacji pogłębiał obciążenia. Choć wielu podjęło walkę – w konspiracji albo na Zachodzie – to ciężar tragedii wojennej pogłębiał piekło, w którym znaleźli się obywatele Polski. A najgorsze miało dopiero nadejść.
Tomasz Leszkowicz