Zbliżająca się rocznica bitwy o Monte Cassino i udziału 2 Korpusu Polskiego gen. Andersa w zdobyciu kluczowej pozycji na wzgórzu z benedyktyńskim klasztorem jest dobrą okazją do spojrzenia 80 lat wstecz i odpowiedzenia na pytanie: dlaczego Polacy się tam znaleźli i z jakiego powodu bitwa ta zdobyła taką sławę?
Jednym z głównych (choć niekoniecznie najbardziej wartościowych) sojuszników Hitlera były Włochy rządzone przez Benito Mussoliniego. Kraj ten, będący kolebką faszyzmu i ideologicznym „starszym bratem” niemieckiego nazizmu, miał duże ambicje polityczne. Mussolini, nazywany przez swoich zwolenników „wodzem” („Duce”), marzył o zbudowaniu włoskiej potęgi, która przywracałaby dawną świetność Imperium Rzymskiego. Stąd dążenie do podbojów terytorialnych w basenie Morza Śródziemnego i Afryce: w 1936 r. Włosi zdobyli Etiopię, a w trzy lata później bez większych problemów zajęli Albanię. W 1940 r. Mussolini dołączył do wojny Hitlera, licząc na to, że przy okazji wielkiej zmiany w Europie wyrwie także coś dla siebie. Problem polegał jednak na tym, że armia włoska, choć na papierze silna ilościowo i technicznie, stała o kilka poziomów niżej od niemieckiego Wehrmachtu. Dowództwo sprawowane było beznadziejnie, żołnierz zawodził pod względem wyszkolenia i morale, a nowoczesne rzekomo siły zbrojne okazały się słabe. Po zaatakowaniu broniących się ostatkiem wysiłku Francuzów Duce skierował się przeciwko Grekom i Brytyjczykom w Egipcie, w obydwu wypadkach otrzymując srogie lanie. Pomagać musieli mu Niemcy, w tym słynny Afrika Korps gen. Erwina Rommla. Z każdym kolejnym rokiem Włosi byli jednak coraz słabsi, a Hitler musiał wysyłać im kolejne siły z pomocą, co po części osłabiało jego wysiłki na froncie wschodnim.
Rządy Mussoliniego, kiedyś „silnego człowieka Europy”, a obecnie satelity III Rzeszy, skończyły się w lipcu 1943 r., kiedy część dotychczasowych współpracowników we współpracy z konserwatywnymi generałami i włoskim królem doprowadziła do obalenia faszystowskiego lidera. Na południu, na Sycylii, wylądowali już Amerykanie i Brytyjczycy, którzy coraz pewniej maszerowali na Rzym. We wrześniu nowy rząd włoski zawarł rozejm z aliantami i postanowił wycofać się z wojny. W tym czasie siły gen. Eisenhowera lądowały już na południowych czubkach włoskiego buta. Wolta Włochów okazała się jednak tak nieudolna, że Niemcy skutecznie jej przeszkodzili. Komandosi Hitlera uwolnili Mussoliniego z aresztu, a w rejonie Mediolanu utworzono tzw. Republikę Salo, całkowicie podporządkowaną III Rzeszy.
Wehrmacht tymczasem, dysponując na tym froncie niewielkimi siłami, bronił się całkiem skutecznie na kolejnych pozycjach, wymykając się wojskom alianckim. Głównym atutem była w tym przypadku geografia Półwyspu Apenińskiego, pokrytego w znacznym stopniu górami i przecinającymi go w poprzez rzekami. W takim terenie Niemcom łatwo było się bronić, dużo trudniej zaś szło aliantom. Pod koniec roku 1943 r. linia frontu ustabilizowała się na tzw. Linii Gustawa na południowy wschód od Rzymu. Jedną z najważniejszych pozycji w jej ramach okazała się miejscowość Cassino i górujące nad nią wzgórze z klasztorem benedyktyńskim z wczesnego średniowiecza, jednym z wiodących ośrodków kultury religijnego we Włoszech. Pod stopami wzgórza przebiegała m.in. jedna z głównych dróg prowadzących do włoskiej stolicy. Kontrolowanie jej przez Niemców przekreślało wszelkie szanse na sukces alianckiej ofensywy.
Choć w tym czasie planowano już „Dzień D”, czyli inwazję we Francji, Włochy i cały basen Morza Śródziemnego nadal był ważny dla aliantów. Jedną z koncepcji na pokonanie Hitlera było bowiem uderzenie na Berlin z dwóch stron – od zachodu i południa, a więc nie tylko drogą najkrótszą, ale także od strony Włoch i Bałkanów, uznawanego za miękkie podbrzusze Hitlera. Opcję tę forsował zwłaszcza Winston Churchill, który widział tu istotne korzyści polityczne. Po pierwsze, jako wierny uczeń dyplomatycznej szkoły Londynu, zwracał uwagę na rozbudowanie brytyjskiej strefy wpływów na południu Europy i tym samym chronienie interesów imperium w rejonie Morza Śródziemnego. Po drugie, Churchill liczył na to, że atakiem od południa aliantom uda się szybciej niż Związkowi Radzieckiemu wyprzeć Niemców z Bałkanów, Węgier, Czechosłowacji i Polski, a tym samym zachować Europę Środkową w kontakcie z Zachodem. Ostatecznie, jak się okazało, była to mrzonka, gdyż choćby problemy pod Monte Cassino pokazały, że przez górzyste południe wcale nie da się maszerować tak szybko.
Od początku 1944 r. pozycje w rejonie benedyktyńskiego klasztoru i głównej części Linii Gustawa próbowały przełamać trzy ofensywy alianckie. Prowadzone przez góry, doliny, przełęcze i kotliny natarcie wykrwawiało kolejno Amerykanów (z 36 Teksańskiej Dywizji Piechoty), Nowozelandczyków, Hindusów i Brytyjczyków. Niemcy kontrolowali teren poniżej i bezlitośnie masakrowali atakujących aliantów. Sam klasztor na Monte Cassino – zabytek z bogatymi zbiorami sztuki i biblioteką – legł w gruzach, zniszczony przez alianckie lotnictwo. Co więcej, Amerykanie i Brytyjczycy próbowali przeprowadzić desant z morza za plecami Niemców, wyładowując w styczniu swoje siły na przyczółku pod Anzio. Zamiast jednak pomóc, siły operacji „Shingle” same utknęły w pułapce na wybrzeżu.
Front pod Monte Cassino, nagłośniony krwawymi bitwami, wciąż jednak nie drgnął. W maju miała ruszyć na niego kolejna ofensywa, w której wziąć mieli udział żołnierze polscy…
Tomasz Leszkowicz