----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

11 kwietnia 2018

Udostępnij znajomym:

Kto by pomyślał, że kryminał to lek na całe zło – a jednak! Jak się okazuje, wystarczy tylko spora dawka analitycznego myślenia, umiejętność dogłębnej analizy rzeczywistości, dar trafnego przewidywania i talent łączenia, pozornie niepowiązanych ze sobą, faktów, by dojrzeć w powieści sensacyjnej to, co stanowi istotę jej unikalnej popularności. Co to jest? Jak się okazuje, paradoksalnie powieść kryminalna, sensacyjna, thriller, czy jakkolwiek ją nazwiemy, stanowi panaceum na nasze lęki. Dlaczego? Ponieważ opisując stan rozchwiania rzeczywistości (morderstwa, zamachy, gwałty, terror) pozwala nam wierzyć, że jakoś, mniej lub bardziej, owa rzeczywistość po opisanych perturbacjach wróci do normy. Przestępcy, mordercy, gwałciciele i terroryści zostaną złapani, oskarżeni, potępienie i przykładnie ukarani – nawet jeśli nie w wyniku wzorcowego procesu sądowego, to poprzez działania tych, którzy nas bronią (policjanci, inspektorzy, detektywi, szpiedzy, agenci prywatnych i państwowych instytucji bezpieczeństwa publicznego). Możemy zatem mieć wrażenie, a nawet poczucie, pewnego stanu bezpieczeństwa. Możemy pokładać w owych powieściowych historiach nadzieję, że strach, a nawet przerażenie, jakie nas ogarnia w naszej codzienności, jest do opanowania. Są przecież instytucje, są ludzie, na których można polegać w sytuacjach zagrożenia. Dzięki nim dobro, nawet jeśli tylko częściowo, jakoś w końcu pokonuje zło - możemy się więc mniej bać!

Ale czego w istocie się boimy? Otóż człowiek współczesny boi się wszystkiego, bo wszystko wymyka się mu spod kontroli. Stałych norm i niezmiennych sytuacji w życiu człowieka „tu i teraz” jest drastycznie mniej niż w przypadku poprzednich pokoleń. Funkcjonujemy w nieustannej niepewności. Obawiamy się wyrzucenia z pracy, braku środków na spłatę kredytów, utraty domu, chorób, które mogą nas doświadczyć, opinii sąsiadów, którzy będą kpili z naszej życiowej nieudolności, odrzucenia towarzyskiego, zamachów terrorystycznych, nałogów i uzależnień od narkotyków, seksu, alkoholu, papierosów, obżerania się i nie wiadomo czego jeszcze – lista „strachów” wydaje się nieskończona. Boimy się nawet żywności genetycznie modyfikowanej, komarów roznoszących choroby, burz, wiatrów i sztormów, zalania naszych piwnic, a nawet upałów, raka skóry, i wszystkich innych raków, zanieczyszczonej wody i pokarmów oraz rakotwórczego promieniowania telefonów komórkowych. Czy jest jakaś sfera życia, która nie stawia nas w sytuacji lęku? Obawiam się, że trudno taką by nam znaleźć.

Nie jest to wbrew pozorom sytuacja nowa i wyjątkowa tylko dla naszej epoki. Pozory stabilności, jakich dopatrujemy się w epokach przed oświeceniowych to tylko ersatze, a nie rzeczywiste kategorie budujące poczucie bezpieczeństwa ludzi (bo wtedy jeszcze nie obywateli). Jak pisze Zygmunt Bauman w inspirującej książce „Płynny lęk”:

„Doświadczenie życia w szesnastowiecznej Europie – czasie i przestrzeni, w której miała się narodzić nasza nowoczesna epoka – lakonicznie i celnie podsumował Lucien Febvre w zaledwie czterech słowach Peur toujours, peur parttout („zawsze i wszędzie strach”). Febvre skojarzył tę wszechobecność strachu z ciemnością, która zaczynała się tuż za drzwiami i spowijała świat znajdujący się za płotem; w ciemności wszystko może się zdarzyć, lecz nie sposób powiedzieć co. Ciemność nie jest przyczyną niebezpieczeństwa, ale naturalnym siedliskiem niepewności – a więc lęku. Nowoczesność miała być wielkim skokiem naprzód; byle dalej od tego strachu, w świat wolny od ślepego i nieprzeniknionego losu – owej wylęgarni lęków”. (s.6/7) Niestety, owa wiara spełzła na tak zwanej panewce. Nowoczesność w żaden sposób nie wyzwoliła nas z lęków i raczej nie wygląda, by tak się miało stać.

Zamiast końca bania się, doświadczamy lęków zwielokrotnionych i potężnych w swej wieloaspektowości. Żyjemy współcześnie w ciągłym przerażeniu i nieustannej obawie o wszystko i wszystkich, bo też trudno ukryć, że wszystko, co do tej pory rozpoznawaliśmy, jako w miarę stałe i trwale, wali się na naszych oczach. Definitywnie skończyły się czasy dobrze płatnych etatów czy zawodów, które często przechodziły z ojca na syna przez wiele pokoleń. Nie mamy też już żadnej pewności, że zdobyte wykształcenie, nawet najlepsze i najkosztowniejsze, zapewni nam sukces zawodowy i finansowy. Nie możemy liczyć, że socjalne, związkowe czy rządowe regulacje, prawa i ustalenia będą nas chroniły przed utratą pacy czy zmniejszeniem naszych zarobków. W istocie nie możemy liczyć na cokolwiek i na kogokolwiek, własne dzieci w to włączywszy. Czy możemy liczyć przynajmniej na siebie? Biorąc pod uwagę, że sami nie bardzo rozpoznajemy naszą rzeczywistość, której sens wyraźnie nam się wymyka i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jakim kierunku się ona potoczy, należy raczej wątpić w skuteczność polegania jedynie na samym sobie.

Jak pisze Leszek Koczanowicz w fascynującym artykule zamieszczonym w „Piśmie – Magazynie Opinii”, a zatytułowanym „Lęk i olśnienie”:

„W analizach późnej nowoczesności socjologowie podkreślają dwie osiowe cechy tej epoki. Jest ona okresem skrajnej niepewności, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym. Niepewność ta jest ujmowana w kategorii społeczeństwa ryzyka, wprowadzonej przez niemieckiego badacza Ulricha Becka, który przekonująco pokazuje, że ryzyko wpisane jest w każde właściwie działanie jednostki, od zbiorowych przedsięwzięć po związki intymne. Po drugie, epoka nasza jest określana mianem refleksyjnej nowoczesności ze względu na obsesyjny wręcz wymóg autorefleksji, ciągłego pogłębiania samoświadomości indywidualnej i społecznej.

Istnieje jednak druga strona tej niepewności. Zjawiska społeczne konstytuujące społeczeństwo ryzyka utrwalają się w kulturze lęku i zostają przez nią oswojone. Kultura lęku nowoczesnego, jak każda formacja kulturowa, zakrywa to, co mogłoby zagrażać jej stabilizacji. Stąd obsesja autorefleksji, która jest z góry skazana na niepowodzenie, gdyż nie dotyka istoty problemu, jakim jest skrywany lęk. Ryzyko, które jest podstawowym czynnikiem ponowoczesnego społeczeństwa, znika w kulturze lęku. Pozostaje lęk, który w odróżnieniu od strachu nie dotyczy konkretnych zagrożeń. Co więcej, lęk, który jest powszechny i powszedni, nie może ujawnić się bezpośrednio. Staje się widoczny jedynie w horyzontalnych pęknięciach stabilizujących warstwy kultury. To one pozwalają opisać ją i zanalizować. Pęknięcie ujawnia się często w momencie, gdy tkanka codzienności zostaje rozdarta niezwykłym wydarzeniem. Jego oczywistym przykładem jest katastrofa – indywidualna, społeczna lub naturalna. Wytrąca nas na moment z rutyny, ujawnia lęk, który w nas drzemie, ale szybko też zostaje znormalizowana przez to, że wracamy w utarte koleiny”. Stąd być może, ta niesamowita, popularność powieści kryminalnej. Ta dojmująca chęć zanurzenia się w opowieść napawającą nas strachem, przerażeniem, lękiem i niepokojem jest w istocie pragnieniem doświadczenia przyjemności, bo przecież ostatecznie ten zły zostanie jakoś ukarany przez tego dobrego i świat, przynajmniej w tej fikcyjnej ułudzie, wróci w rozpoznawalne, bezpieczne koleiny.

„Fenomen powieści kryminalnej okazuje się więc najlepiej opisywać nowoczesną wrażliwość, a więc i nowoczesny lęk. Tezę tę potwierdzają rozważania w książce francuskiego socjologa Luca Boltanskiego Énigmes et complots: Une enquête à propos d’enquêtes o utworach detektywistycznych jako zwierciadle nowoczesności. Powieść kryminalna, jak dowodzi autor, odsłania lukę między pozornie uporządkowaną rzeczywistością społeczną a jej faktyczną nieprzewidywalnością.” (tamże)

Inspiracje i cytaty za: Leszek Koczanowicz, Lęk i olśnienie, w: Pismo , Magazyn Opinii, Marzec, 2018, nr3. (s.78-84)

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor