Był najprawdopodobniej najlepszym polskim dowódcą partyzanckim II wojny światowej, a prowadzone przez niego działania w Górach Świętokrzyskich przeszły do historii. Jego tragiczny życiorys bardzo wyraziście obrazuje dramat polskiego losu w czasie ostatniej wojny. 80 lat temu na Nowogródczyźnie zginął słynny kpt. Jan Piwnik „Ponury”.
Pisanie o biografiach polskich żołnierzy z czasów II wojny światowej to z jednej strony okazja do podziwiania odwagi, talentów i poświęcenia ludzi walczących z bronią w ręku, z drugiej zaś – powód do zadumy nad tragedią pierwszego pokolenia ukształtowanego w niepodległej Polsce, postawionego w sytuacji wojennej, by tam się wykazać, zasłużyć i… zginąć. Choć Jana Piwnika nie można zaliczyć do pokolenia „Kolumbów rocznik 1920” – był raczej starszym bratem tychże – powyższy opis trafnie do niego pasuje.
Urodził się w 1912 r. niedaleko Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie ukończył gimnazjum i zdał maturę. Chociaż jak większość posiadających średnie wykształcenie mężczyzn trafił do szkoły podchorążych rezerwy, swoją przyszłość związał nie z wojskiem, a z Policją Państwową. Został dowódcą posterunku na kresowym Wołyniu, potem zaś trafił do formacji w pewnym sensie specjalnym – stacjonującej w Warszawie Grupy Rezerwy Policyjnej, zorganizowanej na sposób wojskowy i znajdującej się w dyspozycji ministra spraw wewnętrznych do użycia w sytuacjach szczególnego zagrożenia bezpieczeństwa. To właśnie w tej formacji aspiranta Piwnika zastał wybuch wojny.
Jak wielu oficerów Wojska Polskiego, jego starszych kolegów i rówieśników, po przegranej kampanii trafił na Węgry, gdzie został internowany. Uciekł jednak stamtąd i jak tysiące Polaków przez Jugosławię i Włochy trafił do Francji, gdzie formowała się nowa Armia Polska. Tam, zgodnie ze specjalizacją ze szkoły podchorążych, przydzielono go do artylerii. Nie miał jednak szczęścia i nie wziął udziału w walkach z Niemcami, gdyż jego jednostka do czerwca 1940 r. nie osiągnęła gotowości bojowej, a armia francuska nie wytrzymała naporu Wehrmachtu. Piwnik znowu stał się żołnierzem-tułaczem, na czele grupy rozbitków przebijając się do Wielkiej Brytanii. Tam trafił do kolejnej jednostki, przekształconej w 1941 r. w 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową.
Nie było mu jednak dane szkolić się do użycia w czasie powstania powszechnego w Polsce, w czasie którego spadochroniarze gen. Stanisława Sosabowskiego mieli zostać zrzuceni w kraju, ostatecznie zaś zostali użyci przez aliantów w nieszczęśliwej operacji „Market-Garden”. Gdy pojawiła się możliwość wspomożenia podziemia w kraju, Piwnik zgłosił się do tej wymagającej służby i rozpoczął szkolenie na cichociemnego. Specjalna grupa wyselekcjonowanych żołnierzy, szkolących się pod Londynem i w Ringway pod Manchesterem, miała stać się elitą dywersji. Działający w ukryciu cichociemni, zwani też „ptaszkami” – gdyż zrzucano ich do kraju na spadochronach – przygotowywali się do dowodzenia dywersją i partyzantką, fałszowania dokumentów, organizowania łączności, pracy sztabowej itp. Słowem, mieli dać fachową wiedzę Armii Krajowej, która w podziemiu rozbudowywała swoje szeregi szykując się do intensyfikacji walki z Niemcami.
Jan Piwnik, awansowany na porucznika, desantował się do kraju w nocy z 7 na 8 listopada 1941 r. W pierwszych dniach poznał organizatorkę konspiracyjnej łączności podziemia, Emilię Malessę „Marcysię”, która później została jego żoną. Tymczasem cichociemny trafił na wschód, do Równego na Wołyniu, organizując konspirację w ramach organizacji „Wachlarz”. Szybko zaliczył jednak wpadkę i cztery miesiące spędził w niemieckim areszcie, z którego jednak uciekł. Jak się okazało jednak, wkrótce znowu miał trafić do więzienia… choć już w zupełnie innym charakterze. Piwnik otrzymał zadanie uwolnienia aresztowanych w Pińsku żołnierzy „Wachlarza”, w tym kpt. Alfreda Paczkowskiego „Wanię”. Przygotowana przez wiele tygodni akcja odbyła się 18 stycznia 1943 r. i zakończyła się pełnym sukcesem. Jej dowódca otrzymał za nią Virtuti Militari, a plan stał się podstawą szkolenia dywersantów w całym kraju.
Po sukcesie w Pińsku zdolny i ambitny oficer chciał kontynuować aktywną walkę z Niemcami. Dzięki swoim zabiegom trafił w rodzinne kieleckie, gdzie stanął na czele jednego z pierwszych oddziałów partyzanckich Armii Krajowej. Bardzo szybko sformował sprawny, liczący początkowo 100 żołnierzy oddział, którego celem miała być walka z bandytami, likwidacja konfidentów i „szarpanie” Niemców. Swoją bazę oddział „Ponurego” – bo pod takim pseudonimem działał Piwnik w Górach Świętokrzyskich – stworzył na wzgórzu Wykus. Partyzancki dowódca cieszył się szacunkiem miejscowej ludności, która zwracała się do niego z prośbą o rozstrzyganie sporów. Gdy latem Niemcy zniszczyli wieś Michniów i wymordowali jej mieszkańców, oddział Piwnika stawił im opór. Przez kilka miesięcy „Ponury” wyrywał się obławom, budując legendę niepokonanego partyzanta.
Jego samodzielność nie spodobała się jednak w Komendzie Głównej AK. Z powodu różnych zastrzeżeń odebrano mu dowództwo i skierowano na Kresy Północno-Wschodnie – na Nowogródczyznę. Tam dalej z sukcesami dowodził podległym sobie oddziałem. Zaangażowano go w realizację tragicznego planu „Burza”. W czasie akcji na posterunek niemiecki w Jewłaszach dzielny dowódca zginął, według przekazów prosząc o pozdrowienie rodziny i… Gór Świętokrzyskich. Pamięć o jego czynach przetrwała jednak wśród jego podkomendnych, patriotów i harcerzy. Dzięki temu trwa do dziś.
Tomasz Leszkowicz