9 marca minęło 365 lat od wydarzenia, która stało się symbolem upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Jeden z posłów doprowadził do „zerwania” Sejmu. Dlaczego okazało się to tak zgubne?
W XV wieku, w czasach panowania dynastii Jagiellonów, w Królestwie Polskim zaczął wykształcać się ustrój, który w przyszłości nazywany będzie demokracją szlachecką i stanie się powodem do dumy kolejnych pokoleń Polaków. W związku z coraz mocniejszą pozycją szlachty, potwierdzoną licznymi przywilejami prawnymi i gospodarczymi, król musiał dzielić się władzą ze „stanem herbowym”. Wcześniej wykształciły się formy reprezentacji w poszczególnych regionach (ziemiach, województwach), które potem przybrały nazwę sejmików. Następnym krokiem było utworzenie ogólnokrajowej reprezentacji szlachty ze wszystkich ziem. Tak narodził się Sejm, który nie był tak, jak dzisiaj, nazwą jednej z izb parlamentu. Sejm to trzy stany – król, Senat (czyli możnowładcy świeccy i duchowni) oraz izba poselska, w której zasiadali przedstawiciele poszczególnych ziem.
Na początku XVI wieku izba poselska otrzymała bardzo ważne uprawnienie – bez jej zgody nie można było wprowadzić w państwie żadnego nowego prawa. System polityczny Królestwa Polskiego, a potem Rzeczpospolitej Obojga Narodów stał się systemem parlamentarnym, w którym kluczową władzę sprawuje reprezentacja obywateli państwa (warto pamiętać, że nie wszyscy mieszkańcy Polski byli wówczas jej obywatelami – ten status przypadł w zasadzie tylko szlachcie). Król panował i kierował państwem, musiał jednak liczyć się z opinią szlachty. Ustrój ten myśliciele staropolscy łączyli z „idealnym” systemem, który panował w Republice Rzymskiej, jednocześnie zaś przeciwstawiali go temu, co działo się w tym samym czasie w Europie, w której władza króla stawała się absolutna, co wiązało się z gwałceniem praw szlachty (chociaż również wzmocnieniem państwa jako takiego).
Staropolska kultura polityczna mogła więc w istotny sposób rozwijać się – obywatele-szlachcice brali udział w sejmikach i sejmach, ale również trybunałach (sądach). Co więcej, od czasów wprowadzenia wolnej elekcji w 1572 roku mogli nawet wybierać króla! Dzięki temu rozwijała się kultura dyskusji, troski o państwo i uprawiania polityki w sposób publiczny. Wszystko to tak samo jak w dzisiejszym ideale demokracji.
Bardzo ważne w tym systemie było zawieranie kompromisów – posłowie wszak reprezentowali swoje województwa i powiaty, a więc pomijanie ich stanowiska oznaczałoby pomijanie głosu jakiejś części obywateli. Stąd „ucieranie” zgody w drodze dyskusji i dopasowywania warunków tak, by mógł się na nie zgodzić każdy. To również bardzo pozytywny zwyczaj, który pozwalał zachowywać prawa wszystkich uczestników życia publicznego – już dawni Polacy wiedzieli, że rządy większości, bez poszanowania praw mniejszości, prowadzą do dyktatury. Ważną rolę pełniły więc protesty posłów, które sprawiały, że sprawą trzeba było się zająć na nowo i szukać kompromisu. Protesty bywały skuteczne, gdy zebrała się większa liczba protestujących – gdy było ich mało albo sami odpuszczali i podporządkowywali się większości, albo... był ignorowani.
9 marca 1652 roku stało się jednak coś wyjątkowego. Poseł z Upity (dziś miasteczko na Litwie) Władysław Siciński zaprotestował przeciwko dalszemu przedłużaniu obrad, czyli zgłosił veto wobec propozycji marszałka. Co więcej, od razu wyszedł z sali poselskiej i nie wrócił do niej w kolejnym dniu obrad. Nie można było więc doprowadzić do kompromisu, zakrzyczeć protestującego bądź też dać mu szansę odwołania swojego veta. Posłowie, poważnie traktując tradycję parlamentarną, zamknęli obrady, nie podejmując żadnej decyzji. Sejm został „zerwany”.
Moment, w którym się to wydarzyło, był szczególny – kilka lat wcześniej Rzeczpospolitą wstrząsnęło powstanie Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, które wciąż jeszcze tliło się i miało przynieść Polsce nowe kłopoty. Królem był Jan Kazimierz Waza – niezbyt dobry polityk, skłócony z wielkimi możnowładcami, w tym z potężnym hetmanem litewskim Januszem Radziwiłłem (znanym z „Potopu” Sienkiewicza”). Przypuszcza się, że to właśnie Radziwiłł stał za Sicińskim, namawiając go do zerwania Sejmu. W czasie głębokich podziałów ani królowi, ani szlachcie czy możnowładcom nie zależało na tym, by coś postanowić. Wszyscy zaakceptowali bieg wypadków i rozeszli się do domów.
Był to jednak groźny precedens – od tej pory liberum veto, czyli „wolne nie pozwalam” stało się metodą walk politycznej. Każdy poseł mógł przy odrobinie determinacji zerwać Sejm i zasabotować podejmowanie decyzji. W kolejnych latach wykorzystywali to król, magnaci, wreszcie sąsiedzi Polski, którzy przy pomocy pieniędzy i agentów wpływu paraliżowali Rzeczpospolitą. Dochodziło nawet do sytuacji, że przez długie okresy w XVIII wieku żaden Sejm nie zakończył się „normalnym” trybem. Osłabiało to Polskę i doprowadziło do jej upadku i rozbiorów.
Historia liberum veto pokazuje, jak ważna jest dbałość o państwo i instytucje ustrojowe. Myśl stojąca za „nie pozwalam” była słuszna – ochrona praw mniejszości przed większością. Jednak precedensy i stawianie własnych interesów ponad dobro wspólne szybko doprowadziły do głębokiej patologii.
Tomasz Leszkowicz