Pierwsze lata po wojnie były dla Polaków bardziej skomplikowane, niż to się nam wydawało i wydaje obecnie. Wielu łudziło się, że możliwa będzie taka forma rządów, która uchroni Polskę przed komunizacją. Złudzenia te rozwiały się 19 stycznia 1947 roku.
Styczeń to miesiąc, w którym w Polsce wraca się do dyskusji zatytułowanej „Wyzwolenie czy okupacja?” Kilkakrotnie pisałem o niej na łamach „Monitora”, warto jednak przypomnieć jej główny problem. Streszcza się on w dwóch pytaniach: czy Polska została w 1945 roku wyzwolona? A może okupacja niemiecka została zastąpiona radziecką? W standardowym wyobrażeniu o wojnie moment wypędzenia Niemców z okupowanego miasta postrzegamy jako moment radosny – kończy się okres niewoli, można wrócić do radosnego życia. Tak wyglądało to chociażby we Francji, Belgii czy Holandii. Na ziemiach polskich radość ta jednak kłóciła się z ważnym odczuciem – siłą, która pokonała Niemców, był Związek Radziecki, który nie utrzymywał stosunków z legalnym polskim Rządem na Uchodźstwie w Londynie. Co więcej, Stalin wyraźnie dążył do tego, by podporządkować sobie Polskę, a na pewno nie oddawać jej terenów na Kresach, które zagrabił we współpracy z Hitlerem we wrześniu 1939 roku.
W 1944 i 1945 roku Rosjanin był jednocześnie „wyzwolicielem”, który zwyciężył Niemca, jak i „okupantem”, który brał udział w zwalczaniu polskiego podziemia i tych wszystkich, którzy nie godzili się na podporządkowanie ZSRR. Najlepszym tego przykładem były wydarzenia z marca 1945 roku, kiedy pod Warszawą radzieckie służby specjalne podstępnie zwabiły przywódców Polskiego Państwa Podziemnego na rozmowy, a następnie aresztowały ich i wywiozły do Moskwy.
Jednocześnie w kraju odradzało się życie – ludzie mogli wreszcie być Polakami, tworzyć legalne polskie instytucje, odbudowywać kraj po pięciu latach zawieruchy wojennej. Trwało też jednak wielkie napięcie, bo faktycznie w Polsce były dwie władze – legalne, ale będące w Londynie i posiadające „swoich ludzi” w podziemiu, oraz nielegalne, ale rządzące faktycznie, tworzone przez komunistów pod opieką ZSRR.
Z jeszcze innej strony, formalne ustalenia Wielkiej Trójki, a więc Stalina, Roosevelta i Churchilla mówiły o tym, że w Polsce mają odbyć się demokratyczne wolne wybory, które wyłonią rząd, który będzie mógł kierować państwem legalnie i w kraju. Wierzono więc, że uda się taki rząd wyłonić, a wraz z nim stworzyć szansę dla Polski – być może włączyć komunistów do władzy, ale zachować własny wpływ na sytuację. Zawrzeć sojusz ze Stalinem, ale być samodzielnym w jak największym zakresie.
Okazji tej chwycił się Stanisław Mikołajczyk – polityk Stronnictwa Ludowego, ważna postać „Londynu”, a po tragicznej śmierci Władysława Sikorskiego Premier Rządu na Uchodźstwie do listopada 1944 roku. Już kilka miesięcy przed dymisją próbował się on dogadywać ze Stalinem, prosząc przede wszystkim o pomoc powstaniu warszawskiemu. W 1945 roku postanowił wrócić do kraju i stanąć na czele partii chłopskiej, realizując tym samym próbę stworzenia jakiegoś wyjścia dla Polski. Mikołajczyk chciał być realistą – wiedział, że Kresy będą stracone, a Polska została wepchnięta przez Zachód w radziecką strefę wpływów.
W czerwcu 1945 roku zawarł w Moskwie porozumienie z polskimi komunistami, któremu patronował Stalin. Utworzono Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, w którym premierem został prokomunistyczny socjalista Edward Osóbka-Morawski, a wicepremierami Mikołajczyk i przywódca PPR Władysław Gomułka. Stalin jedną rękę podawał Polakom na zgodę, drugą jednocześnie uderzał – w tym samym czasie w Moskwie odbył się tzw. Proces Szesnastu, w którym na wyroki więzienia skazano porwanych w marcu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Był to ważny symptom tego, że Stalinowi nie warto ufać.
W Polsce Mikołajczyk stanął na czele Polskiego Stronnictwa Ludowego. Była to partia chłopska, która dobrze mogła odnaleźć się w nowych warunkach „demokracji ludowej” – reprezentowała warstwy pracujące, od międzywojnia reprezentowała program lewicujący, nie była też powiązana ze skompromitowanymi piłsudczykami, których Polacy częściowo winili za klęskę wrześniową. PSL zdobył sobie duże poparcie, bo skupiał wszystkich tych, którzy nie chcieli komunizmu, a jednocześnie nie chcieli iść do lasu i zaczynać kolejnej wojny. Warto rzec, że z partią chłopską związany był jako jej członek i dziennikarz partyjnej gazety Władysław Bartoszewski, który ani wcześniej, ani później nie był politykiem ludowym. Sam Mikołajczyk był wielokrotnie entuzjastycznie witany w polskich miastach (do historii przeszło podniesienie przez tłum jego samochodu) i traktowany jako polityk, który daje szansę Polsce na inną drogę niż komunizm.
Sytuacja PSL była jednak trudna. Było w rządzie, ale na niewiele mogło mieć wpływ. Komuniści obsadzili kluczowe elementy rządy, zwłaszcza wojsko i aparat bezpieczeństwa, robili też wszystko, by kupić elektorat partii chłopskiej (reforma rolna). Proponowano Stronnictwu przystąpienie do koalicji wyborczej i start z jednej listy z komunistami, byłby to jednak pierwszy krok do marginalizacji ludowców.
Nadzieja skończyła się 19 stycznia 1947 roku, kiedy wreszcie odbyły się wybory według ustaleń jałtańskich. Nie było one jednak wolne i demokratyczne – komuniści mobilizowali głosy propagandą i terrorem, zastraszali i eliminowali polityków PSL, ostatecznie zaś całe głosowanie sfałszowali. Gorzki żart mówił: „Lipa zakwitła w styczniu”. Realista Mikołajczyk przegrał, a wkrótce musiał uciekać z kraju.
Tomasz Leszkowicz