Nie polecę w tym roku do Polski. Może to i dobrze. Chyba bowiem głupio by było we własnym kraju nie rozumieć, co się do mnie mówi...
Tam się pewno do dziś naśmiewają z naszego, emigracyjnego językowego pomieszania z poplątaniem. Nawet nazwa na tę mowę dziwna jest - ponglish, polglish, polglisz, jakoś tak. Każdy wie: to chodzi o te karę za kornerem i inne brejkowania na drajwłejach.
Ale nam to jakoś chyba można wybaczyć. Myślimy po polsku, mówić każą po angielsku, trochę chcemy się popisać, że my to już, wiadomo, Amerykany i nadajemy polskie końcówki rożnym hepi endom.
Ale oni tam? W Ojczyźnie? Gdzie wszystko swoje własne, narodowe? No jak tak można! Z tym że oni tam nie tylko angielskim mowę ojczystą paskudzą.
Bo co byście powiedzieli, gdyby Was ktoś nad Wisłą zapytał o ulubioną "miejscówkę" w Warszawie? Hę? Bo tam w gazecie piszą o "najlepszych miejscówkach w Warszawie na wolny dzień po lockodownie".
Miejscówka, domówka... takie nowe słówka. Domówka nie wiem, z czego się wzięła, ale miejscówkę pamiętam jako bilet kolejowy, który upoważniał do zajęcia w wagonie jednego z numerowanych miejsc. Jak w kinie. Stąd miejscówka - opłacone miejsce do siedzenia. Domówka, to się pewnie kiedyś nazywała prywatką, też tak jakoś nieszczęśliwie, ale działała, bo się przyjęła, więc i domówka się pewnie rozgości na dłużej, czyli zadomowi, choć dziś - śmieszy.
O tej porze roku zajadamy się rabarbarem, truskawkami i co w tej kwestii prasa donosi? "Polskie truskawki rządzą"! A poza tym: "Maksymalizujemy ilość wyprodukowanej truskawki z metra kwadratowego"!! Ludzie! I Unia na to pozwala, na produkowanie truskawek?! Z czego? Z papieru, nawozu, wody i farby? Z metra kwadratowego, czego? Bawełny? Za komuny w PGR-ach produkowano z jednego ha ziemniaki, zboże, nawet pogłowie. Zamiast hodować, uprawiać - produkowano. I co, tak zostało do dziś? Czy znowu - nowe wraca!
Jak się już komuś taka wyprodukowana truskawka przeje, to może popić "Najlepszą Coca- Colą ever!".O tej właśnie "ever" donosił ostatnio portal specjalnie "dedykowany"- o zgrozo - kulturze. Dokładnie, tak! I popijając można poczytać o "wszystkich polach Roztocza Południowego usianych ziemniakami i zbożem". A co? A niebo będzie obsadzone gwiazdami, obsiane?
Dużo się teraz w kraju mówi i pisze o "paragonach grozy", czyli o drożyźnie w gastronomii, ze wskazaniem zwłaszcza na ośrodki popularne podczas wakacji. Czyli - na wakacyjne "destynacje" i porównuje się "ceny wakacji nad polskim morzem z kosztami urlopu w zagranicznych destynacjach". Zwiedzać kraj można z przewodnikiem, "który opowie wiele ciekawostek", zwłaszcza - jeśli zgromadzi się turystów "bardzo sporo"! I pojadą turyści na wycieczkę rowerową, i Beda oglądać zachód słońca w "skłonie dnia", w miejscu, gdzie "zasięgu praktycznie brak, ale to może być walor". Nie lubimy z grupą i przewodnikiem, to można indywidualnie, karawaningiem, o którym w specjalnym artykule piszą na portalu "dedykowanym" biznesowi: "Karawaning na fali. Wszystko o cenach... urlopu na kółkach". Jak kto bardziej zgryźliwy, to będzie komentował, że w Polsce na wakacje karawanami jeżdżą!
Język się zmienia, język żyje, język podażą za życiem swoich użytkowników. I..."to są zmiany, które będziemy realizować w ciągu kilku lat" - powiedział minister od edukacji, a inny dygnitarz, też wcale nie cytując osobistości z poprzedniej epoki, uprzedzał, że "wiele z tych przyczyn...znajduje pokrycie w faktach". Chciało by się dodać: w układzie i w zakresie. Ale kto tamte perły jeszcze pamięta!
Najwięcej uciechy dostarczają jednak specjaliści od mody, wystroju wnętrz, makijażu i innych takich zbytków, o których nie tak dawno jeszcze za dużo się publicznie nie mówiło i może dlatego brakuje słów. No właśnie, słów brakuje, kiedy się czyta lub słyszy o torebkach-szoperach, albo stalówkach, czyli stylizacjach, w których zrezygnowano z printów (ciapki, rzucik, wzorki na tkaninie), a wszystko jest "mega- ważne" i trzeba uważać, zęby cały "luk" nie postarzał, żeby marynarka "ołwersajzowa" pasowała do okularów, na które trzeba "postawić" w każdej stylowe, właśnie!
Lekko licząc, dziennie z "półtorej tysiąca" takich kwiatków można w polskich mediach znaleźć, tych pisanych i tych mówionych. Ostatnio przybyło jeszcze terminologii "medycznej", kiedy to eksperci mowa na przykład o wakcynacji i wszczepieniu społeczeństwa!
Dlaczego w prasie jest tak złe? Dlaczego szerzy się takie barbarzyństwo językowe? Nikomu nie zależy, nikt się nie wstydzi palnąć takiego potwora językowego, nikomu to nie przeszkadza? Dlaczego? Posłuchajcie, jak mówią kibice, jak twórcy gier komputerowych i w ogóle komputerowcy, jak ekonomiści, politycy. Niech sobie mówią jak chcą, ale w prasie? Nie ma korekty, nie ma zwyklej zawodowej umiejętności posługiwania się mową ojczystą? Można, wolno, wypada być językowym chamem i prostakiem? I czyja to wina? Unii? Tuska? Putina? Niemiec? Każde dziecko wie, że media nie edukują, nie informują, nie dostarczają rozrywki. Media zarabiają pieniądze na reklamach. I tyle. Ale każdy pismak, czy radiota może przecież sam z siebie nie kaleczyć, nie paskudzić, tak po prostu - ze zwyklej przyzwoitości. I nie trzeba do tego wielkich narodowych programów i haseł, tylko trochę umiejętności, ambicji, talentu i właśnie - przyzwoitości.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.