„W ten sam sposób, jak komunikacja w obwodzie zamkniętym, funkcjonuje życie społeczne, jako 'ułuda' - do której dołącza się potęga 'mitu'. Zaufanie, wiara w informację wiąże się z tym tautologicznym dowodem, którego system dostarcza sam z siebie, w znakach podwajając rzeczywistość, której nie da się już odnaleźć”. (za: Symulakry i symulacja)
„…kwestionuj wszystko, co słyszysz; upłynniaj to, co wydaje się twarde jak skała; patrz przez rozmaite psychologie i filozofie jak przez szybę, na której ktoś wymalował piękne widoki, zamiast zatrzymywać na tych obrazach wzrok. Nie wierz tym, którzy domagają się od ciebie ślepego uznania ich opinii. Nie dawaj się schwytać w żaden terapeutyczny system”. (za: Potyczki z Freudem, s.193)
Po co i dlaczego? Ażeby nie dać się schwytać w obezwładniające kleszcze ułudy? Ale czy to możliwe i czy możemy pozbyć się różowych okularów i widzieć wszystko jako takie nieprzefiltrowanie przez deformujące obraz rzeczywistości, różne stany świadomości? Immanuel Kant nie pozostawia nam złudzeń, uważał, „że nie mamy możliwości poznania prawdziwego obrazu rzeczy. Nigdy nie poznajemy bezpośrednio świata numenalnego, czyli tego, który kryje się za pozorami”. (za: Krótka historia filozofii)
Możemy iść dalej w przeszłość i popisać się znajomością platońskiej metafory jaskini, która w swej nieśmiertelnej genialności, odziera nas ze złudzeń, albo mówiąc dokładniej, nie pozostawia nam złudzeń, co do możliwości dobrnięcia do tego co rzeczywiste, bo przecież to, czego doświadczamy, to tylko odbicie i cienie wszelkich idealności:
„W symbolicznej jaskini Platona od urodzenia przebywali ludzie przykuci łańcuchami w taki sposób, że nie mogli odwrócić się w kierunku wyjścia, mieli przed oczami tylko skalną ścianę. Przed jaskinią Platona płonęło ognisko, dzięki czemu na ścianach pojawiały się cienie ludzi przechodzących między jaskinią a paleniskiem.
Uwięzieni mogli obserwować jedynie poruszające się cienie osób oraz niesionych przez nich przedmiotów. Uznawali je za realny świat (jedyny jaki znali), ponieważ prawdziwe życie, które toczyło się gdzieś za ich plecami, nie było dla nich dostępne i nie mieli możliwości go poznać, ani nawet zobaczyć”. (za: Bryk.pl)
Ale, żeby nie katować się Kantem, którego rozumieją nieliczni, ani zachwycać poetycką wizją Platona, udajmy się w stronę bajkową, ale nie tę zupełnie dziecięcą. W niezwykłej powieści zatytułowanej Momo, Michaela Ende, tego samego, który napisał Niekończącą się historię, mamy do czynienia z próbą przebrnięcia na drugą stronę iluzji. Jak? Nie tak, jak wydarza się to w przygodach Alicji w krainie czarów. Nie spadamy bowiem w dół, ku niewielkim drzwiom, łapiąc po drodze pusty słoik po marmoladzie, nie spotykamy królika w białej kamizelce, nie powiększamy się też magicznie ani nie zmniejszamy. Co więc robimy? Wysłuchujemy historii Gigi, młodego pseudo przewodnika po ruinach amfiteatru. Tenże Gigi ma dar snucia opowieści wyssanych z palca, jednym słowem jest mistrzem konfabulacji. Wprawia tym swych słuchaczy często w zdumienie, jeszcze częściej w irytację, a czasem w zupełny popłoch. Dwie Amerykanki uciekają w przerażeniu, gdy okazuje się, że żyją w szalonym świecie tyrana Marksencjusza Komunusa, który w swym obłędzie postanawia zmienić cały świat według swoich wyobrażeń. Jak to robi? Gigi wymyślił kapitalną historię z globami. Ponieważ poszczególne zmiany, jakie chciał poczynić wspomniany cesarz, nie udawały się i ludzi nie dało się zmieniać na dłuższą metę, satrapa w szale szaleństwa wydaje rozkaz stworzenia wszystkiego od nowa. W związku z tym rozkazuje budowę nowego globu. W rezultacie, jak można się domyślać, to nieskończenie wielkie i szalone przedsięwzięcie, jest identyczne z pierwowzorem. Mamy wprawdzie nową Ziemię, ale jest ona jedynie idealną kopią poprzedniczki:
„A gdy nowy świat był w końcu gotowy, musiano na niego zużyć nawet dosłownie ostatni kamyk, jaki pozostał jeszcze na starej Ziemi. I naturalnie wszyscy ludzie też przenieśli się na nowy globus, bo stary został przecież zużyty na budowę nowego. Kiedy Marksencjusz Komunus stwierdził, że mimo to, wszystko właściwie pozostało po staremu, zakrył głowę togą i odszedł. Dokąd – nie udało się nigdy ustalić”. (w: Momo, s.59)
Niestety współcześni satrapowie nie mają na tyle wyczucia, by w swym szaleństwie odejść w siną dal, a przecież świat byłby o wiele lepszy, gdy sobie poszli i nigdy już nie wracali, ale jak to jasno wynika z opowieści Gigi, nic się nie zmienia i niczego i nikogo nie da się zmienić, mimo nawet najbardziej obłąkanych pomysłów na zrobienie tychże zmian. Michael Ende trafia w dziesiątkę z tą uroczo straszną historią. W dziesiątkę przeczuć, że oczekiwanie na nowe i wiara w nowe i lepsze jest jak dym na wietrze. Nie zdarza się! Dziwnym i tajemniczym zbiegiem, prawdopodobnie różnych okoliczności, generalna struktura rzeczywistości pozostaje zawsze taka sama. Zawsze są ci, którzy rządzą i ci, którzy są poddani. Ci pierwsi ze wszelkich opresji wychodzą generalnie obronną ręką, ci drudzy często bez ręki.
Jednym z najciekawszych, współczesnych myślicieli analizujących ten fenomen, jest Jean Baudrillard. W jego „najsłynniejszej książce, wydanej po raz pierwszy w 1981 roku i przetłumaczonej na kilkanaście języków, autor rozpoczyna wywód od przywołania opowieści Borgesa, w której kartografowie Cesarstwa przygotowują mapę tak dokładną, że pokrywa szczelnie całe terytorium, a potem rozpada się wraz z Cesarstwem. Baudrillard uważa jednak, że sprawy zaszły znacznie dalej niż w tej opowieści - "rzeczywistość nie istnieje", nie ma już mapy i terytorium, znikła też sama różnica między tym, co rzeczywiste i tym, co wyobrażone: istnieją jedynie hiperrzeczywiste znaki podające się za rzeczywistość. Autor zapoznaje nas z różnymi aspektami destrukcyjnego procesu zamiany rzeczywistości w pustynię hiperrzeczywistości w błyskotliwych analizach dzieł literackich i filmowych, a także wydarzeń historycznych i wybranych aspektach życia społecznego”. (za: nota wydawnictwa)
Czym jest idea hiper-rzeczywistości i czy jest podobna do konceptu globu z opowieści Gigi? Czy hiper-rzeczywistość Baudrillarda jest powtórką pierwowzoru jako takiego, ale w odwróceniu? Czym się różnią między sobą owe światy – ten pierwszy i ten hiper? A jeśli tak, to jak? Czy Symulakry i symulacje wprowadzają nas w popłoch poznawczy stwierdzeniem, iż: „w hiper-rzeczywistości odbiorca nie może funkcjonować już jako całość, gdyż musi ulec fragmentaryzacji w obliczu przekazu, który jest rozdrobniony i poszatkowany?” (za: Wikipedia)
Kim więc jesteśmy? Płynnością w płynnej rzeczywistości, która niewiele, jeśli w ogóle coś, ma wspólnego z oryginałem? A może tylko znakiem czegoś, co było, bo w istocie żyjemy w jakimś matrixie, w którym to, co rzeczywiste i to, co wyobrażone zlewa się w jedno, jak w obłąkanym pomyśle tyrana Marksencjusza Komunusa, w którym kopia i oryginał są nierozróżnialne.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Michael Ende, Momo, Wyd, Mamania, 2021, s.320.
Jean Baudrillard: Symulakry i symulacja, Warszawa: Wyd. Sic!, 2005.
Nigel Warburton, Krótka historia filzofii, Wyd. RM, 2016.
Zbyszek Kruczalak