Skąd ten tytuł i co on znaczy? Ñameryka – przecież taki termin nie istnieje. A jednak Martín Caparrós napisał ogromną pracę pod takim właśnie tytułem. Jesteśmy poniekąd przyzwyczajeni do tytułowych niezwykłości, które oddają skomplikowanie omawianej rzeczywistości. Idealnym przykładem takiego słowotwórczego działania jest tytuł poruszającego reportażu Eda Vulliamy’ego „Ameksyka”.
Oryginalność tego terminu nie ma nic z kokieterii językowej. Jest bowiem esencją tego, co w książce jest istotne, a co wyjaśnia druga część tytułu pracy Vulliamy’ego: „Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy”. Dwa słowa: Meksyk - Ameryka i wszystko jasne w ogromnym skomplikowaniu tego, co składa się na przerażający fenomen przygranicznego istnienia. Autor stara się uporządkować całe, niewyobrażalnie fatalne, zapętlenie tego regionu, konstruując zwartą siatkę postaci i wydarzeń, które pozwalają nam zbudować obraz tego, czym jest Ameksyka i pogrążyć się w budowaniu opinii i wyciąganiu wniosków, czego nie robi sam Vulliamy. On tę pracę zostawia bohaterom tego obezwładniającego reportażu o narco traffiking, potwornej biedzie, handlu bronią, torturach, masowych morderstwach, ludzkim okrucieństwie, meksykańsko-amerykańskim braterstwie w praniu niewyobrażalnie wielkich pieniędzy i bardzo intratnym dla USA handlu bronią z kartelami narkotykowymi, ale też jest to rzecz o czerpaniu wielkich zysków z pracy niewolniczej w przygranicznych fabrykach zwanych maquiladoras, gdzie pracuje się za niewolnicze stawki i w niewolniczych warunkach, by towary, które kupujemy w Stanach, mogły być tanie.
Wróćmy jednakowoż do tekstów Martina Caparrósa, autora kultowych tekstów reportażowych. Jego „Głód" to monumentalne dzieło, które traktuje o problemie głodu na świecie. Autor przemierza różne kontynenty i kraje, takie jak Afryka, Azja czy Ameryka Południowa, aby zgłębić przyczyny i skutki globalnego problemu braku żywności. Caparrós obserwuje i relacjonuje różne aspekty związane z głodem: ekonomiczne, polityczne, społeczne i kulturowe, ukazując złożoność i wielość tego zjawiska.
Przedstawia prawdziwe historie ludzi borykających się z głodem, zarówno ofiar, jak i osób próbujących mu przeciwdziałać, w tym działaczy społecznych, naukowców, przedstawicieli organizacji pozarządowych i polityków. Caparrós pokazuje również skomplikowane relacje międzynarodowe, korupcję, nierówności społeczne i inne czynniki wpływające na problem głodu na świecie.
Jednakże "Głód" nie jest tylko chłodnym zrelacjonowaniem problemu. Jest także głębokim i wzruszającym świadectwem ludzkiego cierpienia i nadziei. Caparrós stawia pytania o etykę, sprawiedliwość społeczną, odpowiedzialność polityków i zwykłych ludzi wobec tych, którzy nie mają podstawowych środków do przetrwania.
„Głód” jest wyzwaniem, bo otwiera oczy szeroko zamknięte tych, którzy puchną od przejedzenia, którzy marnotrawią ogromne ilości pożywienia i którzy żyją w błogiej nieświadomości swojej ignorancji wobec cierpienia i desperacji innych. Ale „Głód” jako tytuł jest oczywisty. Nie jest neologizmem z zaszyfrowanym w nim znaczeniem.
Ameksyka czy Ñameryka to tytuły skrywające to, co później rozwinie się w tekście głównym. Skrywające, bo nie eksplikują zawartości tekstu wprost, tak jak to ma miejsce w „Głodzie”, tu przecież nie mamy żadnych wątpliwości, o czym będziemy czytać. Jest w literackich zabawach interpretacyjnych koncept, który mówi, że cały sens powieści kryje się w jej pierwszym zdaniu i wszystko to, co następuje po nim, to tylko uszczegółowienie tego, czym dzieło literackie się zaczyna. Przypomnijmy parę kultowych pierwszych zdań:
„W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego”.
Pisze go w "Dżumie” Alberta Camusa zwyczajny, porządny urzędnik Joseph Grand. Jest tak obezwładniony językową misją swego pomysłu napisania powieści, że nie wychodzi nigdy poza granice tegoż słynnego zdania – przytłacza go odpowiedzialność artystycznego przesłania. Co ciekawe, sam Joseph nie jest przeznaczony, by umrzeć. Zapada wprawdzie na dżumę, ale ostatecznie wychodzi z niej zdrowy – powieści jednak nigdy nie kontynuuje.
Co interesujące, jest to „meta” pierwsze zdanie, zdanie nad zdaniem, bo "Dżuma" sama w sobie jako powieść zaczyna się zupełnie inaczej – mamy więc w jednym tekście dwa zdania początkowe. Camus otwiera swą kultową powieść tak:
„Ciekawe wypadki, które są tematem tej kroniki, zaszły w 194 r. w Oranie” – to natychmiast sytuuje nas w atmosferze oczekiwania na to, co ma się wydarzyć! Jakie to ciekawe wypadki i dlaczego w Oranie i dlaczego w 194 roku?
Jedna powieść i dwa pierwsze zdania, które mają nam prawdopodobnie uświadomić absurdalność świata, w którym możemy żyć na wiele sposobów, co nie zmienia faktu, że nigdy nie wyzwolimy się z absurdu istnienia.
Jeszcze ciekawiej widać tę „alienację” pierwszych zdań, gdy przyjrzymy się kultowej powieści Milana Kundery:
“Idea wiecznego powrotu ma w sobie coś tajemniczego”. ("Nieznośna lekkość bytu")
Nagle jawią się nam stoicy i ich koncepcja powtarzalności tego, co jest tu i teraz, bez wznoszenia się na wyższy poziom. Kręcimy się w wiecznej identyczności, nie doskonalimy się, nie zmieniamy. Wszystko, czego doświadczamy, jest dziełem przypadku – tak przynajmniej można rozumieć główne przesłanie Kundery, ale nie jest ono przecież zgodne do końca z tym, co o przypadkowości mówili stoicy, a twierdzili, że świat jest doskonały, rządzi nim rozumna Siła, a człowiek ma rozum ku myśleniu, które ma racjonalizować i neutralizować ewentualność przypadkowości siejącej w nas niepokój, a nawet spustoszenie – zatem rzeczywiście jest w idei wiecznego powrotu coś tajemniczego! Czy jednak na tyle, by popadać w bojaźń i drżenie?
Jeszcze bardziej „alienacyjnie” jawi się nam pierwsze zdanie z „Władcy much”, który to tekst zaczyna się zupełnie niewinnie:
“Jasnowłosy chłopiec zsunął się ze skały i zaczął iść ostrożnie w kierunku laguny”.
Tak może się zaczynać edukacyjno-dydaktyczna powieść dla młodzieży, opowiastka moralizująca, przypowiastka mądrościowa, czy też niewinna zupełnie nowelka pozytywistyczna. Co się działo potem u Williama Goldinga doskonale wiemy i nie musimy ukrywać przerażenia myśląc o mechanizmach kierujących ludzkimi zachowaniami, które dobrych parę lat później opisał na podstawie słynnego, więziennego doświadczenia stanfordzkiego, profesor Philip Zimbardo w swej niesamowitej pracy „Efekt Lucyfera.
Wróćmy jednak do Ñameryki, potężnej pracy Martina Caparrósa która stara się zdefiniować to, co kryje się pod tym terminem, a co się kryje?
„Ñameryką nazywa się łuk o długości 12 000 kilometrów, rozciągający się z południa na północ albo z północy na południe, od Ushuaia do Tijuany i z powrotem. Jego szerokość maksymalna wynosi 2 000 kilometrów, od Valparaiso w Chile do Chuy w Urugwaju, a minimalna – 60 kilometrów w Panamie, plus niektóre wyspy na Karaibach. Tak więc gdyby Ñameryka istniała, miałaby 12 milionów kilometrów kwadratowych powierzchni i 420 milionów mieszkańców; niewiele ponad 5 procent populacji światowej.
Jest to koncept, którego jakby nie ma, a przecież jest. Co stanowi istotę tego magicznego świata w realności? Język – to właśnie hiszpański jest tym, co jednoczy i wyróżnia Ñamerykę i co stanowi o jej swoistej (przy wielu odmiennościach) jednorodności.
„Jeśli istnieje coś, co sprawia, że ten region jest odmienny od wszystkich innych, to fakt, że dzieli on – przy odrębnościach regionalnych, rzecz jasna – jeden język”, a tak naprawdę jedna litera, unikalny i charakterystycznie wyjątkowy znak graficzny – Ñ -.
Kontynuacja za tydzień.
Wszystkie cytaty za:
Ñameryka, Martin Caparrós, Wydawnictwo Literackie, 2023, s.747.
Zbyszek Kruczalak