Część 1. Z Chicago do Nepalu przez Qatar
Wtorek, 1 listopada
Punktualnie o 9 wieczór, Boeing 777-300 ER linii lotniczej Qatar Airways wzniósł się łagodnie ponad płytę lotniska Chicago O'Hare i obrał północno wschodni kurs na Kanadę. Po siedmiu godzinach osiągnęliśmy Zachodnią Europę, potem strefę powietrzną Grecji, wlecieliśmy ponad Półwysep Synajski, a nad Zatoką Akaba, tuż przy granicy Jordanii, zmieniliśmy kurs na wschodni, kierując się już prosto do Doha, stolicy Kataru nad Zatoką Perską. Obsługa na pokładzie rewelacyjna, po trzy smaczne dania do wyboru na kolację i na śniadanie, do tego duży asortyment soków, wód mineralnych oraz - ku zaskoczeniu jak na "muzułmańskiego" przewoźnika - piwa, wina, whisky, ginu... do wyboru, do koloru. Nic dziwnego, że od lat Qatar Airways utrzymuje się na medalowych pozycjach w rankingu najlepszych linii. A ściślej, została po raz SIÓDMY wybrana najlepszą linią świata przez Skytrax World Airline Awards, włącznie z rokiem 2022. Pod uwagę wzięto komfort lotu, jakość posiłków i ogólny przekrój floty powietrznej, której średnia wieku samolotów wynosi zaledwie pięć lat! Liczył się również zestaw pozycji rozrywkowych na monitorach, z czego skwapliwie skorzystałem oglądając w końcu słynnego "Top Gun Maverick" oraz "House of Gucci", na co od pół roku po prostu nie miałem czasu realizując jeden za drugim wyjazdy grupowe.
Wnętrze terminalu w Doha, Qatar
No i w końcu lądujemy na Międzynarodowym Lotnisku Hamad w Doha, mając za sobą 13 godzin lotu i 7,132 mile (12 tysięcy kilometrów) pod skrzydłami! Zapada zmierzch, kiedy wysiadamy do autobusu podstawionymi na betonową płytę schodami. Jest pogodnie i ciepło, 30 stopni Celsjusza (90F), świeci księżyc, i wszędzie dookoła widać znaki zbliżających się piłkarskich mistrzostw świata FIFA QATAR 2022. Robimy pamiątkowe zdjęcia i wchodzimy na ogromny terminal zachwycający oryginalnymi rozwiązaniami. Media entuzjastycznie rozgłaszały, że od dzisiaj, 1 listopada, przestają obowiązywać covidowe restrykcje, ale bez najdrobniejszej wzmianki, że na miasto mogą wyjść tylko osoby związane z FIFA i kibice z biletami. Tak więc zamiast nocnej objazdówki uroczego centrum Doha, mamy bite siedem godzin na dokładne poznanie lotniska. Terminal jest ogromny; mnóstwo sklepów markowych firm, wystawy kapiące złotem i pachnące perfumami, dużo restauracji, z których większość otwarta jest całą dobę, wyciszone i zaciemnione pokoje do odpoczynku na leżakach, porządny bar z alkoholami (Le Grand Comptoir Bistro), czyste toalety, wystawy najnowszych modeli samochodów, wszędzie widać służby sprzątające, panuje ład i porządek. W takich luksusowych warunkach oczekujemy na dalsze połączenie. A przy okazji można się nachodzić, co czyniąc zaliczyłem zdrowotne 8 kilometrów po zakamarkach tego dworca lotniczego. Przyda się na czekający nas trekking w Himalajach, już za tydzień!
Maskotka i piłka FIFA w Doha
W sumie, to te siedem godzin na lotnisku w Doha upłynęło jak z bicza strzelił, ani się nie obejrzeliśmy, a już trzeba się było ustawić w kolejce do bramki C39, gdzie stał podstawiony Boeing 787, wykonujący rejs Qatar Airlines QR 684 do Katmandu. To tylko niecałe cztery godziny lotu, 2,100 mil (3,380 km) ponad zatoką Perską, południowym Iranem, Pakistanem oraz Indiami.
Po prawie czterech godzinach lotu z Doha, gdzieś poza New Delhi, z lewej strony na horyzoncie ukazuje się ściana Himalajów - co za wspaniały widok! Rozpoznaję charakterystyczną sylwetkę masywu Annapurny i ośmiotysięcznik Dhaulagiri obok. To wszystko przy cudnej pogodzie, jak przystało na początek pory suchej. Szczyty wyglądają imponująco, są mocno ośnieżone, gdyż monsunowe deszcze skończyły się ledwie tydzień temu!
Himalaje za oknami
Mijając nisko leżący fragment nepalskiej części Niziny Hindustańskiej (Równina Teraju leży na wysokości zaledwie 350 m) nadlatujemy nad pasma Siwaliku i w końcu ponad kotlinę Katmandu ulokowaną malowniczo pośród gór Mahabharat. Pod nami widać gęstą sieć rzek spływających z Himalajów i kolorowe pola tarasowe żyznych dolin.
Tuż przed lądowaniem w Katmandu, gdy samolot położył się na skrzydło i zmienił azymut na zachodni, po prawej pokazała się lekko przymglona, odległa Kangczendzonga, a w lewo od niej Lhoce i majestatyczny Mt Everest! Nepal zajmuje powierzchnię 147 tys. km kwadratowych, czyli tyle co stan Illinois albo... połowa powierzchni Polski. Ten niewielki kraj posiada jednak aż 8 majestatycznych szczytów o wysokości przekraczającej 8 tysięcy metrów! I zobaczymy je wszystkie. Schodzimy do lądowania w porcie lotniczym Tribhuvan Airport, gdy ponad kotliną wisi delikatna mgiełka miejskiego smogu.
Witają nas
Lądujemy w stolicy Nepalu o 8 rano, 24 godziny po starcie z Chicago! Sprawna odprawa paszportowa, 30-dniowa wiza turystyczna za $50 wbita do paszportu, lokalny przewodnik na nas już czeka i zabiera w góry. Najwyższe na świecie!
W Doha dołączył do nas Krzysiek, a na sali przylotów w Katmandu czekała już Ewa z Aleksandrem. Jest nas dziesięciu, jak w dobrym trafieniu! Termometry na zewnątrz lotniska pokazują 20 stopni Celsjusza, wilgotności prawie nie ma, czujemy się świetnie. Nepal leży w strefie klimatów podzwrotnikowych górskich i monsunowych (południe kraju) dzięki czemu turyści doświadczają w miesiącach zimowych najbardziej optymalnych temperatur.
Pamiątkowa fotka części grupy
Przeciskając się przez zatłoczone ulice miasta, jedziemy do hotelu, na obrzeżach stolicy, gdzie czeka nas widok jak z bajki: ściana Himalajów pod błękitnym niebem i zielone doliny poniżej nas. Hotel też imponuje elementami newarskiej architektury, wygodnymi pokojami, a każdy z balkonem, z widokiem na góry!
Nad Katmandu powoli zapada zmierzch, nasz uroczy, stylowy hotel przygotowuje się do snu, ale my nastawiamy budziki na 5:45, aby o świcie być już gotowym na balkonach na cudowny spektakl Natury zwany "zapalaniem" himalajskich szczytów. Śpimy dzisiaj na wysokości 1,930 m nad poziomem morza, a więc nad ranem przy ładnej pogodzie, na pewno będzie zimno, około 10 stopni Celsjusza (46F). Kurtki przygotowane, ciepłe czapki też. Zasypiamy jak niedźwiedzie, w krystalicznym powietrzu, po długiej, blisko trzydziestogodzinnej podróży - od wyjścia z domu do zakwaterowania w hotelu - przez trzy kontynenty. Nasze organizmy na pewno zareagują na różnicę czasu wynoszącą aż jedenaście godzin (bez piętnastu minut) w stosunku do Chicago. Północ stanie się dla nas południem i odwrotnie. Zapanowała ciemność, na niebie zajaśniał księżyc, tuż obok niego świeci planeta Jowisz, a nad wschodnim horyzontem powoli wznosi się czerwony Mars! Dobranoc!
Lunch z widokiem
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka.
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży Exotica Travel, które organizuje wycieczki po USA i całym świecie, z Nepalem włącznie (najbliższe wyjazdy 27 i 29 października oraz 11 listopada 2023). Bliższe informacje: Tel . 773 725-5940, www.andrzejkulka.com