„O sancta simplicitas! W jakiem że dziwnem uproszczeniu i fałszerstwie żyje człowiek!”
(Poza dobrem i złem, F. Nietzsche)
Tytuł niezwykle znaczący, zaczerpnięty bezpośrednio z Poza dobrem i złem, jednocześnie mający bardzo nośne konotacje anarchistyczne.
O co w tym zdaniu chodzi, dlaczego jest tytułem powieści i dlaczego ma aspekt anarchistyczny?
Zajrzyjmy na stronę sto dziewiątą mrocznego kryminału Grzegorza Dziedzica, gdzie możemy przeczyta:
- Maitre. Ni dieu, ni maitre. Brawo, Teo. Po niewypale z egzorcystą, który okazał się zwykłym pijusem, nasze śledztwo właśnie ruszyło z miejsca. Nie ma przypadków.
- Co to znaczy, szefie? Nie znam francuskiego, nie byłem na salonach, jak pan kapitan. Trotwood zignorował drobną złośliwość asystenta.
- Żadnych bogów, żadnych panów, Teo. Jeśli to gangsterzy albo Czarna Ręka, to właśnie weszli na wyższy poziom abstrakcji. To stare hasło anarchistów. Mój Boże, a myślałem już, że poza pisaniem manifestów i piciem na krzywy ryj, na nic ich nie stać.
- Co to za książka? - zapytał Rudzki.
- Powinieneś przeczytać - Kapitan wręczył mu niewielki tom. Na granatowej okładce widniało nazwisko autora i tytuł. Nietzsche, Ponad dobrem i złem.
- Masz. Spodoba ci się.” (s.109)
I wszystko jasne. Immoralizm nietzscheański, czyli rzeczywistość moralności tradycyjnej zostaje wzięta w nawias, a głęboka i bezwzględna krytyka wartości etycznych chrześcijaństwa, jako bezwartościowych w kontekście nowego świata, w którym główną rolę na scenie życia wyznaczona została nadczłowiekowi, stawia tegoż poza dobrem i złem.
Ale to tylko jeden z wielu aspektów tego znaczącego zdania, które jest częścią aforyzmu dwudziestego drugiego, w pierwszym rozdziale tekstu Nietzschego zatytułowanym „O przesądach filozofów”.
Inne znaczenie żadnych bogów, żadnych panów lokuje się w anarchistycznym kontekście tego sloganu, określonym przez działania Auguste Blanqui, który „w poglądach filozoficznych był materialistą i ateistą. Walczył o cele naturalnie obecnie we wszystkich ustrojach demokratycznych: powszechne prawo wyborcze, równouprawnienie kobiet, zakaz pracy dzieci. Rozwinął własną teorię socjalizmu. Jego doktryna zwana blankizmem głosiła, że do zmiany ustroju w drodze walki zbrojnej powinna doprowadzić działalność spiskowa (bez konieczności angażowania mas). Sformułował teorię "dyktatury proletariatu", użytą później przez Karola Marksa. Jego zwolennicy, blankiści, odegrali znaczącą rolę podczas Komuny Paryskiej w 1871 roku. Ostatni okres swego życia poświęcił na redagowanie dziennika o znamiennym tytule Ni Dieu ni maître („Ni Boga, ni pana”).” (za: Wikipedia)
I teraz wszystko jawi się nam jeszcze jaśniej. Powieść Grzegorza Dziedzica idealnie bowiem wykorzystuje kontekstualne relacje między tym, co nietzscheańskie i tym co zwiemy blankizmem. Jakim cudem? Oczywiście cudem literackiej kreacji, której Dziedzic pozwala rozwijać się niezwykle plastycznie z istotnymi elementami okrucieństwa i przemocy w świecie bezwzględnego kapitalizmu początków XX wieku, gdy zysk i okrutny wyzysk stanowiły o istocie produkcji.
Sierżant Teodor Rucki, główna postać powieści, prowadzi nas przez meandry południowych dzielnic Chicago, które w tamtym czasie były rejonem wielkich rzeźni, ubojni i fabryk przetwarzających mięso, z którego Chicago słynęło. Ale to tylko tło do ukazania unikalnej i nieistniejącej już społeczności tamtych rejonów Chicago, w dużej mierze zamieszkiwanych przez Polaków, ale także Litwinów czy Irlandczyków. Niezwykle biednych. Uderzająco trudna praca w niewyobrażalnym smrodzie, zapuszczone ulice zawalone śmieciami, które wszędzie się walały. Zatrute powietrze i woda. Rzeka, która jest ohydnym ściekiem, w którym gniją resztki wyrzuconych z rzeźni odpadów. Wszyscy się znają, bo pracują w pobliskich zakładach, wszyscy żyją na podobnym poziomie, a w zasadzie poniżej jakiekolwiek poziomu, co stanowi idealne środowiska dla ludzi marginesu, który marginesem raczej nie był, biorąc pod uwagę tegoż powszechność. Powieść Grzegorza Dziedzica wprowadza nas w ten bezwzględny i pozbawiony złudzeń świat bez przygotowania. Już na samym początku potykamy się o trupa, a w zasadzie jedynie korpus ludzki, pozbawiony wszystkich części ciała, włącznie z penisem. Jakby tego było mało, głowa od tegoż zostaje znaleziona w szambie. To tylko początek, potem jest tylko lepiej. Kolejne zwłoki, albo ich fragmenty są przykładem niezwykle wyrafinowanego okrucieństwa, tortur, znęcania się, perwersji czy dewiacji. Jest niesamowicie. Przypomnieć też trzeba, iż Rucki jest Polakiem, a akcja rozgrywa się w polskiej dzielnicy, która jest terenem, czy raczej rejonem kontrolowanym przez polskie gangi – i to jest coś zupełnie niesamowitego i niezwykłego. Polskie Chicago to rzecz oczywista, ale polskie gangi? To coś kompletnie wypartego i zapomnianego. Autor znakomicie ożywia to, co wydawało się martwe, a co w powieści jawi się jako fascynujące w swym okrucieństwie pomieszanie ideologii wczesnego kapitalizmu z elementami anarchii i konceptu nowego człowieka. To przenikanie się społecznych , politycznych, ekonomicznych, etnicznych czy religijnych wątków stanowi o unikalności prozy Dziedzica, bo niby jest to czarny kryminał, bo niby mamy policję, która stara się rozwikłać tajemnice popełnianiach, z wyjątkowym okrucieństwem, morderstw, ale jednocześnie wchodzimy w rzeczywistość codziennych relacji świata emigrantów początków XX wieku w Chicago, miasta rzeźni, stalowni, walcowni i wszelkiego innego, przemysłu, który niszczy wszystko wokół, skoncentrowany na maksymalizacji zysku za wszelką cenę i bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej dla ludzi, którzy w tych miejscach pracują.
Dotykamy nie tylko powszechnej biedy, ale też przemocy wobec kobiet, powszechnego alkoholizmu, oszustw, ludzkiej podłości. Żadnych bogów, żadnych panów odziera nas ze złudzeń, iż możemy liczyć na jakichkolwiek bogów, czy panów. Świat chicagowskich emigrantów roku 1918 jest rzeczywistością immoralizmu w jakimś groteskowym, paranoicznym odwróceniu, którego Nietzsche nie przewidział, podobnie zresztą jak parodia, czy raczej aberracja i wynaturzenie anarchizmu, który z blankizmem ma tyle wspólnego, co nic.
Niezwykły tytuł anonsujący rzeczywistość, na szczęście, bezpowrotnie utraconą. Chicago, którego już nie ma, ale które przecież jakoś ciągle jest w nowych-starych konstelacjach. Żadnych bogów, żadnych panów to jednocześnie podróż po odwiecznie tych samych, bo przecież jedynie pozornie odmiennych, ludzkich namiętnościach, pragnieniach, tęsknotach i drastycznych rozczarowaniach. Świetnie poprowadzona opowieść o szaleństwie zdegenerowanych umysłów i to nie tylko tych, które implikowały morderstwa, ale również tych, które określały i egzekwowały maksymalną wydajność przy szlachtowaniu i oprawianiu zwierząt, by potem można je było kupić jak najtaniej i zjeść przetworzone w kiełbasy.
„W polskiej dzielnicy ktoś podrzuca bestialsko okaleczone zwłoki, a na płocie i w pobliskim kościele maluje farbą anarchistyczny napis. Rucki rozpoczyna śledztwo, które prowadzi go przez najbiedniejsze i najniebezpieczniejsze rejony miasta. Morderca zabija kolejne ofiary w okrutny i teatralny sposób, a na mieszkańców imigranckich dzielnic pada strach przed seryjnym zabójcą, nazwanym przez prasę Diabłem z Michałowa. Szybko okazuje się, że wokół młodego polskiego detektywa toczy się gra pozorów, a on sam musi stanąć ponad prawem i zmierzyć się z demonami przeszłości.
"Żadnych bogów, żadnych panów to czarny kryminał historyczny odsłaniający zapomniane i wyparte przez Polonię oraz, praktycznie nieznane w Polsce, fragmenty historii polskiej diaspory w Chicago - mieście ciężkiej pracy, korupcji i zbrodni. Historii, która była taka, jak ta książka - brutalna, surowa i bezlitosna. Nie do wiary, że to debiut! "Peaky Blinders" w polonijnej wersji. Zupełnie nowa przestrzeń w polskim kryminale retro, mroczna i krwista niczym rzeźnia przemysłowa.” (z recenzji wydawnictwa)
Żadnych bogów, żadnych panów, Grzegorz Dziedzic, wyd. Agora, 2021 i 2023, s. 424.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com