Możesz spać spokojnie – Twoje pieniądze pracują dla ciebie, zainwestowane w fundusze wykorzystujące prace niewolników.
„Jednakże to nowe niewolnictwo jest niczym nowa zaraza, na którą nie ma szczepionki. Dopóki nie zrozumiemy go w pełni, dopóki nie dowiemy się dokładnie, dzięki czemu może ono funkcjonować, mamy niewielkie szanse, aby je powstrzymać. A ta konkretna zaraza się rozszerza. Zjawisko nowego niewolnictwa wciąż się nasila, a liczba ludzi żyjących w niewoli wzrasta z dnia na dzień. Jesteśmy świadkami epidemii niewolnictwa, która w ramach globalnej gospodarki wiąże się z życiem każdego z nas.
Jeśli uśrednimy te sumy i odniesiemy je do populacji 27 milionów niewolników i niewolnic na świecie (zakładając najbardziej konserwatywne szacunki), roczny zysk z pracy niewolniczej wyniesie około 13 miliardów dolarów.
Dlaczego ciągle na świecie, we wszystkich krajach, istnieje niewolnictwo, mimo że teoretycznie i deklaratywnie wszystkie państwa się od niego odżegnują, potępiają i prawnie zakazują? Nie trzeba być ekonomistą, politologiem czy socjologiem, żeby zdać sobie sprawę, iż kapitalistyczne rozumienie rynkowej rzeczywistości zakłada konieczność maksymalnego zysku przy minimalnych nakładach. Zysk za wszelką cenę to kwintesencja kapitalizmu, zatem najtańsza siła robocza, najlepiej darmowa, jest wręcz idealną realizacją tego założenia – a co gwarantuje takich „pracowników”? - oczywiście niewolnictwo. Paradoksalnie współczesne niewolnictwo jest znacznie gorsze od niewolnictwa starego typu i to w wielu aspektach.
„Nowe niewolnictwo naśladuje trendy pojawiające się w światowej gospodarce: odejście od własności i zarządzanie środkami trwałymi, skupianie się na kontroli i wykorzystaniu zasobów lub procesów. Inaczej mówiąc, przypomina to przejście od „posiadania” kolonii w XIX wieku do ekonomicznej eksploatacji tych samych obszarów współcześnie, uwolnionej od kosztów i problemów związanych z zarządzaniem koloniami. Międzynarodowe spółki robią dziś to samo, co imperia europejskie w XIX wieku i na początku XX wieku – eksploatują zasoby naturalne i czerpią zyski z niskich kosztów pracy – nie muszą już jednak przejmować całego kraju ani nim zarządzać. Podobnie nowe niewolnictwo przywłaszcza sobie pracę jednostek objętych pełną i opartą na przymusie kontrolą, nie przypisuje sobie wszakże prawa własności i nie obciąża się odpowiedzialnością za ich przetrwanie. Skutkuje to zdecydowanie większą wydajnością: bezużyteczne i nieprzynoszące zysku niemowlęta, starych mężczyzn i stare kobiety, chorych i rannych – wszystkich można pozbyć się jak śmieci. Odpowiedzią na sezonowe zadania staje się sezonowe niewolnictwo, czego przykładem może być sytuacja zbieraczy trzciny cukrowej na Haiti. W niewolnictwie nowego typu niewolnik jest dobrem jednorazowego użytku, włączonym w proces produkcji, kiedy okazuje się potrzebny, ale niewymagającym już nakładów kapitałowych.
To przejście od własności do kontroli i przywłaszczania dotyczy praktycznie wszystkich form nowego niewolnictwa i stanowi zjawisko przekraczające granice krajów i kultur, niezależnie od tego, czy mówimy o niewolniku ścinającym trzcinę cukrową na Karaibach, robotniku wytwarzającym cegły w Pendżabie, węglarzu w Brazylii czy dziewczynie zmuszanej do prostytucji w Tajlandii. Niewolnictwo, odzwierciedlając współczesne praktyki gospodarcze, przekształca się pod tym względem z form charakterystycznych dla konkretnych kultur w formę coraz bardziej zestandaryzowaną czy zglobalizowaną.
Możemy zatem spać spokojnie, niewolnicy pracują nad nieustannym pomnażaniem zasobów naszego portfela inwestycyjnego. Dbają też o nasze fundusze emerytalne – dzięki niewolnikom i niewolnicom, możemy zapewnić sobie przyzwoite dochody i spokojną starość. Warto by im chyba za to podziękować, ale ani my, ani wielkie korporacje, które używają ich do wypracowywania zysków dla swych akcjonariuszy, czyli dla nas, raczej o tym nie myślą. Dlaczego? Niewolnictwo to przecież sytuacja, w której znajdują się ludzie we wszystkich krajach na świecie. Tych super biednych i tych super bogatych. Od Szwajcarii po Tajlandię. Współczesne niewolnictwo nie zna rozróżnienia na kolor skóry czy pochodzenie – czemu zatem nie dziękujemy im za wypracowywanie zysków w naszych portfelach i portfoliach? Bo są dla nas nikim. Są śmieciami, przedmiotami jednorazowego użytku.
„W rolnictwie niewolnicy za długi, biorący pożyczkę (którą można traktować jako cenę ich zakupu) w wysokości około 50 dolarów przynoszą posiadaczom niewolników do 100 procent dochodu netto. Jeżeli zgodnie z szacunkami niewolników tego rodzaju jest około 18 milionów, to wysokość generowanego przez nich rocznego dochodu wyniesie około 860 milionów dolarów”.
Ale to jedna strona niewolnictwa, która istnieje w wielkich szwalniach, na polach uprawnych, fabrykach, plantacjach (na przykład kawy i bananów). Ale istnieje też gigantyczna sfera niewolniczego wykorzystywania kobiet, młodych dziewcząt i chłopców, w tym dzieci - świadczących „usługi” seksualne. To kolejna odsłona tego, co zasadza się na taniości. Można prawie za bezcen korzystać z ciał młodych Tajek, które po użyciu (choroba, HIV, starość) po prostu się wyrzuca, jak zużyte prezerwatywy, jeśli oczywiście wcześniej nie umrą z powodu psychicznego i fizycznego znęcania się nad nimi.
„Jeśli do prostytucji zmusza się 200 tysięcy kobiet i dzieci – a liczba ta jest prawdopodobnie zaniżona – i jeśli uznać za wskazówkę wyniki finansowe prostytucji w Tajlandii, te niewolnice i niewolnicy przynoszą zysk na poziomie 10.5 miliarda dolarów rocznie”.
Jeden z rozdziałów książki Kevina Balesa zatytułowany „Ryż na polu. Ryba w rzece. Córki w burdelu” – szczegółowo opisuje „fenomen” gigantycznego w swej skali niewolnictwa seksualnego młodych ludzi: kobiet i mężczyzn, a także dzieci obu płci. Tajlandia jest bowiem tragicznie przychylna instytucji burdelu. Tajscy politycy i policja - przeżarci korupcją, a wspomagani buddyjką religijnością, która mówi o konieczności akceptacji cierpienia w niesieniu swej karmy - tolerują rozpaczliwe położenie niewolników seksualnych w swym kraju.
Kontynuacja za tydzień.
Zbyszek Kruczalak