----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

11 lutego 2016

Udostępnij znajomym:

ale w grupach, stronnictwach, narodach i epokach jest regułą (2)

(Fryderyk Nietzsche)

Kochamy kryminały, bo pozwalają się nam otrzeć o szaleństwo. Są wprawdzie tegoż jedynie ersatzem, ale to nam wystarcza, by przeszył nas dreszcz emocji. To dzięki nim możemy jakoś uczestniczyć w tym, co mroczne, zakazane, nielegalne. Dreszczowce wrzucają nas w sam środek doświadczenia, które wprawdzie nie jest nasze, ale nas (zdrowo lub niezdrowo) podnieca, a raczej fascynuje. Już same nazwy poszczególnych typów tego gatunku mówią, które z nich przeczytać, by się bać w najbardziej odpowiedni dla naszych wymagań i oczekiwań sposób, a że lubimy być molestowani, i że sprawia nam to przyjemność jest faktem bezspornym! Czyż w przeciwnym razie ilość wydawanych powieści sensacyjno-kryminalno-szpiegowskich byłaby tak ogromna?

Powieść detektywistyczna (oczywiście Sherlock Holmes), czarny kryminał (z Chandlerem na czele), rzecz jasna historie szpiegowskie (John Le Carre), thriller spiskowy (musi być coś z Ludluma), polityczny, społeczny, historyczny, prawniczy (zatem: Donna Leon, Akunin, Perez-Reverte), a to tylko nikła część nieskończonej praktycznie listy nazwisk i tytułów. Fakt owej mnogości sprawia, że wybór mamy i łatwy i trudny zarazem, Czasem potrafimy spędzić mnóstwo czasu przeglądając stare i nowe wydania kryminałów, by dokonać najtrafniejszego wyboru, który pozwoli nam bać się najskuteczniej i z największą przyjemnością.

Jest coś w nas perwersyjnego, coś w nas siedzi niepokojącego, jakieś mroczności nas dławią, że z przyjemnością poddajemy się doświadczeniu przestępstwa (morderstwa, zabójstwa, samobójstwa, zemsty, krwawego rewanżu), czy czegokolwiek innego, co jest społecznie zabronione, potępione i uznane za naganne, za co grozi sroga kara – a przecież gdzieś tam ta chęć bycia częścią tegoż właśnie doświadczenia siedzi w zakamarkach naszej podświadomości i kochamy się w tym grzebać.

Pomaga ten fenomen, w jakimś sensie, zrozumieć stara i zużyta już na wiele sposobów (głównie w analizach filmowych) teoria projekcji-identyfikacji, którą można sprowadzić do stwierdzenia; czegoś nie mogę (nie wolno mi, bo zabrania tego norma społeczna) więc zrobię to tak czy owak przez „projekcję” swoich ukrytych pragnień na osobę bohatera, poprzez moją „identyfikację” z nim. Jak zgrabnie to ujmuje jedna z wielu definicji:

„Identyfikacja projekcyjna (łac.idem – ten sam) to jeden z narcystycznychmechanizmów obronnych. Polega na przypisywaniu innej osobie nieakceptowanych własnych przeżyć, przy jednoczesnym przeżywaniu ich, jako reakcje na przeżycia odbiorcy projekcji. Zachowanie osoby projektującej wywiera na odbiorcy presję przeżywania siebie i zachowywania się zgodnie z cudzą projekcją”.

Od wczesnego dzieciństwa mamy przecież to częściowo jawne, a częściowo skrywane pragnienie, (które oczywiście wynika z naszej dwuznacznej, kulturowo-zwierzęcej, natury), by czerpać perwersyjną przyjemność z „bajkowego” uczestnictwa w:

  • bezpardonowym zjadaniu Czerwonego Kapturka,
  • umierania dziewczynki, od której nikt nie chciał kupić zapałek,
  • wszelakich akcjach zamrażania, palenia, rozrywania, wieszania (Królowa śniegu, Choinka, Krzesiwo)
  • perwersjach wszelkiej maści macoch i ojczymów, znęcających się nad Bogu-ducha-winnymi Kopciuszkami.

W istocie niewiele to, powszechne nieomalże, zauroczenie kryminałem, różni się od naszego uzależnienia od bajek, albo ujmując to w odwróceniu: bajkowe pożądania straszności w dzieciństwie przekładają się na dorosłe perwersje kryminalne.

Koncept wydaje się ten sam: oswoić „nieznane”, czyli odkryć, poznać i zaakceptować „inne/innego” w sobie, wyciągnąć mroczność na światło dzienne, bo jak pisał wieszcz Adam:

Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze,
Ten młody zdusi Centaury,
Piekłu ofiarę wydrze,
Do nieba pójdzie po laury

Nie pozostaje nam zatem nic innego jak z tą hydrą i jej łbem jakoś sobie poradzić czytając jeśli już nie bajki i baśnie, to przynajmniej kryminały i horrory. Niewiele zresztą te gatunki różnią się od siebie w swoich celach. Literatura po raz kolejny okazuje się najdoskonalszym specyfikiem łagodzącym rany naszej duszy, zadane nam oczywiście przez innych, bo cóż może być piękniejszego dla człowieka, niż zniszczyć innemu życie, tylko dlatego, że swoje miało się nie warte nawet funta kłaków.

Baśnie i bajki Braci Grimm pozwalają nam rwać łeb hydrze w absolutnie fascynujący sposób i jednocześnie to symboliczne „urywanie” uczynić procesem nieomalże terapeutycznym, który „ Piekłu ofiarę wydrze, Do nieba pójdzie po laury”. Przypomnijmy niewielki fragment zatytułowany „Bajka o tym, co wyruszył, by nauczyć się bać”:

Pewien ojciec miał dwóch synów, starszy z nich był mądry i rozumny, a i znał się na wszystkim, młodszy zaś był głupi, niczego nie umiał pojąć ani się nauczyć, a gdy ludzie go widzieli, mówili: ten ci dopiero będzie brzemieniem dla ojca!” Gdy coś trzeba było zrobić, to zawsze musiał to robić ten starszy, a gdy ojciec kazał mu późno iść po coś, ba czasem nawet w nocy, a droga wiodła przez cmentarzyk na kościelnym dziedzińcu albo inne ponure miejsce, odpowiadał zawsze, „O nie, ojcze, nie pójdę tam, straszno mi!”, bo po prostu się bał. A czasem, gdy wieczorami opowiadano przy ogniu historie, przy których włos się jeży, słuchacze mawiali, „Och, straszno mi!” Młodszy siedział w kącie i wszystkiego słuchał, a nie mógł pojąć, o co w tym chodzi. „Zawsze mówią: straszno mi! A mi nie straszno. Pewnie to jakaś sztuka, z której nic nie rozumiem.

Zdarzyło się, ojciec raz rzekł do niego „Słuchaj, ty tam w rogu, rośniesz i robisz się silny, musisz się czegoś nauczyć, czym będziesz zarabiał na chleb. Popatrz jak twój brat się stara, lecz przy tobie chmiel i słód są stracone.” – „Ach, Ojcze” odpowiedział, „Chciałbym się czegoś nauczyć. Gdyby się dało, chciałbym się nauczyć, żeby mi też strasznie bywało. Nic z tego nie rozumiem.” Starszy się uśmiał, gdy to usłyszał, i pomyślał sobie „Drogi Boże, ale głupek z mojego brata, nic z niego nie będzie, co ma być haczykiem, musi się zawczasu skrzywić.” Ojciec westchnął i odpowiedział mu. „Strachu, nauczysz się tego, ale na chleb tym nie zarobisz.

Pomińmy fakt, iż Stephen King, Harlan Coben, czy Dan Brown z ostatnim zdaniem mogliby się nie zgodzić, biorąc pod uwagę niebotyczne pieniądze, jakie dostają za pisanie o tym, jak się bać, ale my powróćmy do fundamentalnego pytania, zadanego przez wieszcza Adama – czy rzeczywiście:

Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze,
Ten młody zdusi Centaury,
Piekłu ofiarę wydrze,
Do nieba pójdzie po laury

Jednym słowem, czy pokonując strach (głównie jakąś formę traumy z dzieciństwa, ale nie tylko), a raczej oswajając go, możemy wznieść się ponad to, co nas degeneruje, niszczy i deprawuje? Czy też jest to niemożliwe, bo: głupek z mojego brata, nic z niego nie będzie, co ma być haczykiem, musi się zawczasu skrzywić!

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor