Donald Trump spotkał się ostatnio z Władymirem Putinem, co wywołało liczne komentarze i dyskusje. Amerykański prezydent wpisał się w ten sposób w długą tradycję spotkań przywódców dwóch wielkich mocarstw.
Stosunki amerykańsko-rosyjskie przed II wojną światową nie odgrywały pierwszoplanowej roli w międzynarodowej polityce. Wszyscy wiemy, że Rosjanie w 1867 roku sprzedali tereny Alaski Amerykanom za 7.2 miliona dolarów – co w porównaniu do wartości odkrytych tam później złóż surowców naturalnych było kwotą bardzo niską. Potem Amerykanie stykali się z Rosjanami w Chinach, gdzie na przełomie XIX i XX wieku mocarstwa europejskie rywalizowały o swoje strefy wpływów w ogromnym, lecz słabym cesarstwie. Sekretarz stanu John Hay chciał, by każde z mocarstw mogło robić tam swoje interesy bez zamykania dostępu do danych terenów innym.
Dojście do władzy bolszewików oznaczało, że wiele amerykański biznesów w Rosji, prowadzonych przez firmy amerykańskie lub za pieniądze z USA, przeszło z rąk prywatnych w ręce państwa. Amerykańskie wojska przez kilka miesięcy stacjonowały nawet we Władywostoku – rosyjskim porcie nad Pacyfikiem – gdzie wspomagały interwencje państw sojuszniczych w toczącą się wojnę domową. Ostatecznie kapitał ze Stanów porozumiał się z bolszewikami, bo już w latach 20. i 30. to amerykańscy inżynierowie nadzorowali wielkie inwestycje socjalizmu, takie jak kombinat metalurgiczny w Magnitogorsku. Przez większość dwudziestolecia międzywojennego USA nie interesowało się jednak Rosją radziecką, podobnie zresztą jak całym światem – panował bowiem kurs na izolacjonizm w polityce międzynarodowej.
Sytuację zmieniła II wojna światowa, w którą Stany Zjednoczone zaangażowały się, mimo pewnej niechęci do tego, po stronie Wielkiej Brytanii. Amerykański prezydent, demokrata Franklin Delano Roosevelt, zdecydowanie dążył do włączenia się do wojny z Hitlerem, widząc w nim zagrożenie dla pokoju światowego. Od czerwca 1941 roku Niemcy toczyli wojnę ze Związkiem Radzieckim (do niedawna swoim sojusznikiem), która w efekcie zadecydowała o przebiegu całej II wojny światowej. Roosevelt świadom tego, podobnie jak brytyjski premier Winston Churchill nawiązał sojusz ze Stalinem, wysyłając mu zaopatrzenie (program Lend-Lease), konsultując z nim strategię wojenną oraz otwierając w Europie „drugi front”. Obydwaj przywódcy spotkali się na konferencjach Wielkiej Trójki w Teheranie pod koniec 1943 roku oraz w Jałcie w lutym 1945 roku. Roosevelt miał dobre zdanie o Stalinie (nazywanym w USA „Wujkiem Joe”), widząc w nim głównego partnera w antyhitlerowskiej koalicji. Skutkowało to spolegliwością amerykańskiego prezydenta wobec radzieckiego przywódcy, spowodowanej z jednej strony słabością Amerykanina (ciężko chorego i zmarłego w kwietniu 1945 roku), a z drugiej chęcią osłabienia imperializmu brytyjskiego i wprowadzenia innej polityki światowej.
Następca Roosevelt, wiceprezydent Harry Truman, szybko wprowadził nowy kurs wobec Stalina. Czując siłę USA wynikającą ze skonstruowania bomby atomowej, postanowił być bardziej asertywny wobec ZSRR. Obydwaj przywódcy spotkali się na konferencji Wielkiej Trójki w Poczdamie i podzielili powojenne Niemcy i Europę, jednak ochłodzenie wzajemnych relacji powoli postępowało. To Truman, pod wpływem analiz dyplomaty i sowietologa Georga Kennana, ogłosił tzw. doktrynę powstrzymywania, która zakładała, że Stany Zjednoczone będą dążyć do nierozprzestrzeniania się komunizmu na świecie. W kolejnych miesiącach amerykański prezydent musiał mierzyć się z kolejnymi prowokacjami Stalina, m.in. blokadą Berlina Zachodniego czy wojną koreańską. USA odpowiadała na to stanowczo – wzmacniała się militarnie i utworzyła NATO.
Kolejni prezydenci musieli też mierzyć się z sytuacją trwania zimnej wojny. Dwight Eisenhower i John F. Kennedy ścierali się z Nikitą Chruszczowem – politycznym naturszczykiem i hazardzistą. Zwłaszcza drugi z lokatorów Białego Domu miał szczególne relacje z radzieckim przywódcą, z którym kilkukrotnie spotykał się i toczył „polityczne szachy” m.in. wokół sprawy Berlina Zachodniego. Ostatecznie jednak w czasie kryzysu w 1962 roku to Kennedy stanowczą postawą zmusił Chruszczowa do wycofania się z planów umieszczenia na Kubie rakiet mogących przenosić ładunki jądrowe. To wtedy świat był najbliżej wybuchu III wojny światowej.
Richard Nixon początkowo kontynuował tę politykę, jednak na przełomie lat 60. i 70. dogadał się z Leonidem Breżniewem, zapoczątkowując politykę odprężenia. Była to słuszna decyzja o zmniejszeniu napięć (np. w Wietnamie) i próbie wypracowania nowych stosunków. Obydwa państwa podpisały traktaty rozbrojeniowe, które zakazując rozwijania systemów antyrakietowych utrwalały równowagę sił między Wschodem a Zachodem.
Radziecka inwazja na Afganistan, a potem wybór na prezydenta Ronalda Reagana doprowadził do odejścia od odprężenia na rzecz powrotu do rywalizacji. Reagan wyraźnie nazwał ZSRR „imperium zła” i wrócił do powstrzymywania komunizmu. Jego polityka wygrała – wyścig zbrojeń okazał się zabójczy dla strony radzieckiej. Ostatni przywódca Związku, Michaił Gorbaczow, wybrał politykę wygaszania zimnej wojny, przy okazji stając się grabarzem „czerwonego imperium”.
Którą drogą pójdzie obecny amerykański prezydent? Historia uczy, że w stosunkach z Rosją warto być elastycznym, należy znać jednak interesy własnego państwa, a przy okazji mieć świadomość, że druga strona ma też swoje cele, często zupełnie odmienne.
Tomasz Leszkowicz