Donald Trump odwiedził Polskę i postanowił wygłosić w Warszawie duże przemówienie. Zapisuje w ten sposób kolejną kartę w historii polsko-amerykańskich stosunków.
Polacy byli związani ze Stanami Zjednoczonymi od samego początku ich istnienia – wszyscy wiemy o wybitnym inżynierze, amerykańskim brygadierze i przyjacielu Jeffersona - Tadeuszu Kościuszce czy Kazimierzu Pułaskim, zagończyku i konfederacie barskim, który po drugiej stronie Atlantyku tworzył amerykańską kawalerię. Przez kolejne dziesięciolecia i stulecia morze Polaków płynęło do „Hameryki” – jedni w poszukiwaniu lepszego życia, inni z chęci zwiedzania świata. Henryk Sienkiewicz podróżował po USA i opisał swoje wrażenia w „Listach z podróży do Ameryki”. Helena Modrzejewska była gwiazdą amerykańskich teatrów, a Ignacy Paderewski zachwycił Amerykanów swoją grą na fortepianie, przy okazji lobbując na rzecz „sprawy polskiej”. W czasie I wojny 20 tys. amerykańskich i kanadyjskich Polaków zgłosiło się do „Błękitnej Armii” Józefa Hallera, by walczyć za Polskę. Ochotnicy amerykańscy zapisali się też do polskiego lotnictwa i w eskadrze im. Tadeusza Kościuszki walczyli przeciwko bolszewikom.
To oczywiście wiemy. Jak jednak wyglądał stosunek amerykańskich przywódców do Polski? Tu problem był skomplikowany, gdyż przez ponad sto pierwszych lat istnienia USA trudno było prezydentom odnieść do Polski, gdyż... ta nie istniała, rozebrana przez Rosję, Prusy i Austrię. Jedynym ważnym epizodem, w który zaangażowany był jednocześnie amerykański prezydent i Polak było... zabójstwa Williama McKinleya 31 sierpnia 1901 roku przez anarchistę polskiego pochodzenia Leona Czołgosza. To chyba ten moment wzajemnych relacji, o których niekoniecznie należy przypominać Donaldowi Trumpowi.
Już jednak kilkanaście lat po strzałach Czołgosza Polska wróciła na poważnie do polityki amerykańskiej. 8 stycznia 1918 roku prezydent Thomas Woodrow Wilson zaprezentował swój program pokojowy, który miał po zakończeniu trwającej właśnie I wojny światowej uczynić świat sprawiedliwszy i zapobiec kolejnym konfliktom. Poruszał on w nim różne kwestie (np. utworzenie Ligii Narodów – poprzedniczki Organizacji Narodów Zjednoczonych), w trzynastym punkcie stwierdził jednak, że skutkiem wojny powinno być też „stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, integralność terytoriów tego państwa ma być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”. Oczywiście, Polska odrodziłaby się i bez tego, jednak włączenie tego problemu do programu powojennego porządku politycznego bardzo pomogło Polakom ubiegać się o swoje np. na konferencji pokojowej w Wersalu. Bo warto pamiętać, że np. Wielka Brytania była krytyczna względem Polski i niekoniecznie chciała jej wzmocnienia.
Wkrótce inny prezydent USA (precyzyjnie: przyszły prezydent) zasłużył się w kontaktach polsko-amerykańskich. Chodzi oczywiście o Herberta Hoovera, w 1919 roku przewodniczącego Amerykańskiej Administracji Pomocy. Koordynował on wysyłanie pomocy humanitarnej, m.in. leków i żywności do zniszczonej przez wojnę Polski. Był to duży zastrzyk dla ciężko poobijanego przez zawieruchy dziejowe kraju. Hoovera wyróżniono w Polsce m.in. ulicami jego imienia, doktoratami honoris causa oraz honorowymi obywatelstwami. Po II wojnie światowej, gdy Polska jeszcze bardziej była zniszczona przez dwa totalitaryzmy, Hoover również zorganizował dla niej pomoc.
Bez wątpienia był on dobrym człowiekiem, jak się okazało nie był jednak tak dobrym politykiem, gdyż w 1933 roku przegrał wybory z Franklinem Delano Rooseveltem. Jego rządy to cała epoka w historii USA, ale również ważny moment w historii polsko-amerykańskich stosunków. Wiadomo, że FDR brał pod uwagę wpływ Polonii amerykańskiej w wyborach, starał się więc zabiegać o jej głosy. Jednocześnie stał też na pozycji zaangażowania w sprawy międzynarodowe (inaczej niż jego poprzednicy). Pod wpływem reportaży Amerykanina Juliena Bryana z oblężonej przez Niemców w 1939 roku Warszawy początkowo popierał polską walkę z Hitlerem. Później jednak, gdy ciężar wojny spadł na Związek Radziecki, Roosevelt postawił na Stalina i współpracę z nim, co oznaczało poświęcenie Polski, włączonej w radziecką strefę wpływów. Stąd też dzisiaj czterokrotny prezydent nie jest ulubionym amerykańskim politykiem Polaków.
Wszyscy amerykańscy prezydenci od czasów Richarda Nixona (z wyjątkiem Ronalda Reagana) odwiedzali Polskę. Pierwsza wizyta późniejszego bohatera afery Watergate z czerwca 1972 roku była historyczna – Nixon wracał z Moskwy, gdzie podpisał z Breżniewem układ SALT I, częściowo ograniczający zbrojenia rakietowe. Trwało odprężenie na linii Wschód-Zachód, a w Polsce władał Edward Gierek, wydawałoby się „liberalny” i „światowy” komunista. W jego czasach do Polski przylecieli także Gerald Ford i Jimmy Carter.
Kolejne wizyty miały już miejsce w czasach przełomu. George Bush senior odwiedził Polskę w lipcu 1989 roku, po wyborach czerwcowych. Spotkał się z Lechem Wałęsą i okazał wsparcie dla Solidarności, jednocześnie dając sygnał, że z punktu widzenia USA najlepszym kandydatem na prezydenta jest Wojciech Jaruzelski.
Jak zapisze się w tej historii wizyta Donalda Trumpa? Wydawałoby się, że czasy demokracji już nie są tak ciekawe, jednak 45. prezydent Stanów Zjednoczonych jest na pewno politykiem czasów niezwyczajnych.
Tomasz Leszkowicz