Nowa administracja może skierować uwagę nie tylko na nielegalną, ale i legalną imigrację, w tym rozszerzając działania dotyczące odbierania obywatelstwa naturalizowanym obywatelom. Denaturalizacja dotyczy osób, które w procesie ubiegania się o obywatelstwo zataiły istotne informacje, np. o nielegalnej pracy czy fałszywej tożsamości. Choć takie przypadki są rzadkie, od czasu pierwszej administracji Trumpa ich liczba wzrosła.
Denaturalizacja – co to oznacza?
Denaturalizacja dotyczy osób, które uzyskały obywatelstwo USA, ale w trakcie ubiegania się o nie wprowadziły urzędników w błąd. Przykłady obejmują zatajenie nielegalnego zatrudnienia, korzystanie z fałszywej tożsamości czy posługiwanie się nieprawdziwymi dokumentami. Kluczowe w takich przypadkach jest to, czy nieprawidłowości miały wpływ na decyzję o przyznaniu obywatelstwa.
To jednak nie jest proces prosty ani masowy. W 2017 roku Sąd Najwyższy wprowadził wysokie wymagania dowodowe, ograniczając liczbę przypadków denaturalizacji, które mogą być skutecznie przeprowadzone. W ciągu 12 lat od 2008 roku Departament Sprawiedliwości (DOJ) wniósł jedynie 228 spraw o odebranie obywatelstwa, co pokazuje skalę tych działań.
Musk i inne głośne przypadki
W kontekście nowych zapowiedzi, które wskazują na zwiększenie działań w tym zakresie, pojawiają się pytania o to, kto może stać się celem takich działań. Stuart Anderson, dyrektor National Foundation for American Policy (NFAP), zwrócił uwagę na potencjalny „efekt mrożący” takich inicjatyw.
„Możemy być pewni, że nikt nie odbierze obywatelstwa Elonowi Muskowi, ale niektórzy mogą zacząć obawiać się podobnych działań” – podkreślił Anderson. Musk, choć jest naturalizowanym obywatelem USA, publicznie przyznał się do używania niedozwolonych substancji i rzekomo pracował nielegalnie na wizie studenckiej. Chociaż takie działania mogłyby teoretycznie przyciągnąć uwagę urzędników, to mało prawdopodobne, aby osoby o takim znaczeniu publicznym faktycznie stały się celem procedur denaturalizacyjnych.
Innym przykładem jest książę Harry, który również przyznał się do używania niedozwolonych substancji. Jego przypadek, choć bardziej medialny niż realny, był komentowany nawet przez Donalda Trumpa, który stwierdził, że nie chroniłby księcia, gdyby to zależało od niego.
Mówimy tu jednak o osobach publicznych. Czas pokaże, w jaki sposób potraktowane mogą zostać podobne zarzuty postawione osobom niezamożnym i nieznanym szerokiemu ogółowi społeczeństwa.
Skąd te zmiany?
Jednym z powodów, dla których administracja może zwiększyć nacisk na denaturalizację, jest raport Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) z 2016 roku. Odkryto wówczas, że 315 tysięcy plików z odciskami palców imigrantów deportowanych lub skazanych za przestępstwa nie zostało zarejestrowanych w bazie danych weryfikującej tożsamość. W wyniku tego nieprawidłowości, co najmniej 858 osób uzyskało obywatelstwo USA na podstawie fałszywej tożsamości.
Chociaż liczba ta wydaje się niewielka w skali całego systemu imigracyjnego, administracja Trumpa już wcześniej kierowała znaczne środki na podobne działania. W ramach inicjatyw „Operation Second Look” i „Operation Janus”, pozostałych po administracji Obamy, przeznaczono ponad 200 milionów dolarów na ponowne analizowanie starych akt naturalizacyjnych.
Według zapowiedzi przyszłego zastępcy szefa personelu Białego Domu, Stephena Millera, działania te będą tym razem zakrojone na znacznie szerszą skalę.
Chociaż zapowiedzi te i późniejsze działania wywołają na pewno duży szum medialny, prawdopodobnie nie spowodują odebrania obywatelstwa znaczącej liczbie naturalizowanych obywateli, choć, jak wskazują eksperci, prawdopodobnie zniechęcą niektórych uprawnionych stałych rezydentów do ubiegania się o naturalizację.
rj