Gdy we Wrześniu 1939 roku upadała Warszawa, a wraz z nią pod ciosami Niemiec i ZSRR padała cała Polska, znalazł się człowiek, który postanowił nie zdejmować munduru i walczyć dalej. Był to major Henryk Dobrzański, pseudonim „Hubal”.
Ostatnie dni września 1939 roku były okresem absolutnego chaosu. Oddziały Wojska Polskiego, o ile nie były zamknięte w ostatnich broniących się twierdzach, wycofywały się na wschód, Niemcy jednak coraz bardziej zaciskali okrążenie, a od Wschodu nacierała Armia Czerwona. Losy polskich żołnierzy były przypieczętowane – mogli iść do niewoli, próbować przebijać się na Węgry i Rumunię (gdzie byli początkowo internowani) bądź próbować zdejmować mundur i przechodzić do konspiracji.
W takich warunkach niedaleko granicy z Litwą doszło do rozwiązania 110. Pułku Ułanów. Zastępca dowódcy oddział, major Henryk Dobrzański, podjął jednak decyzję o kontynuowaniu walki i marszu na pomoc Warszawie. Oficer ten był bez wątpienia żołnierzem wyjątkowym, nie tylko ze względu na przymioty charakteru czy zdolności. Przed wojną zasłynął jako wybitny jeździec, uczestnik licznych zawodów sportowych oraz zdobywca wielu nagród, również międzynarodowych. Był kawalerzystą idealnym – „urodzonym w siodle”, odważnym i zdeterminowanym do działania.
Kawalerzystom Dobrzańskiego nie udało się przyjść na pomoc Warszawie. Kampania była przegrana i przed żołnierzami pojawiło się pytanie: co robić dalej? Dobrzański udzielił na nie odpowiedzi stanowczej – walczyć dalej nie zdejmując munduru. Zebrał żołnierzy i ruszył na południe, w rejon Gór Świętokrzyskich i lasów nad Pilicą. Wciąż przedzierał się przez oddziały niemieckie, tocząc z nimi nieraz krwawe walki. Wykorzystywał chaos pierwszych dni po zakończeniu kampanii, kiedy to Niemcy nie umocowali swojej władzy w terenie. Dostał się na południe, zbierając pod drodze niedobitków z innych oddziałów, ale również tracąc żołnierzy, którzy nie chcieli dalej walczyć (przynajmniej w takiej formie). W ten sposób powstał Oddział Wydzielony Wojska Polskiego – w pewnym sensie ostatnia jednostka, która kontynuowała walkę z Niemcami rozpoczętą 1 września. Sam Dobrzański przyjął pseudonim „Hubal”.
W niedostępnym terenie na południe od Warszawy, pełnym lasów, Hubal odbudowywał swój oddział. Warunkiem dołączenia do niego było przyprowadzenie własnego konia i posiadanie pełnego wyposażenia – co w sytuacji, gdy w całym kraju wciąż na pobojowiskach znajdowano to, co żołnierze polscy porzucili we Wrześniu, nie było trudne. Niemcy jednak odnosili sukcesy w zwalczaniu oddziału, doprowadzając nawet do tego, że kawalerzyści stracili wszystkie konie. Pod koniec jesieni 1939 roku oddział jednak umościł się nad Pilicą i szykował się do przyszłych działań.
Powstające dowództwo konspiracji w kraju nawiązało kontakty z oddziałem „Hubala”, który był w końcu pierwszym oddziałem partyzanckim działającym pod okupacją. Co jednak istotne, zwierzchnicy kilkukrotnie nakazywali Dobrzańskiemu... rozwiązać oddział, przejść do konspiracji i szykować się do działań na przyszłość. Sam major nie chciał zdjąć munduru – uważał, że jego obowiązkiem jest kontynuowanie walki aż do zwycięstwa lub śmierci. Pozostawał więc na skraju współpracy i konfliktu z dowództwem Służby Zwycięstwu Polski oraz Związku Walki Zbrojnej. Warszawie miał nawet odpisać, że „ma w dupie” jej rozkazy, jednocześnie zaś poinformował swoich żołnierzy o nich i dał im możliwość wyboru dalszej drogi. Wielu zostało przy nim, wielu odeszło.
Oddział „Hubala” w 1940 roku prowadził działania przeciwko Niemcom, odnosząc pewne zwycięstwa w starciach z nimi. Okupanci wkrótce nazwali Dobrzańskiego „Szalonym Majorem” i czynili wszystko, by rozbić jego oddział. Co najgorsze, wykorzystali do tego klasyczną metodę walki z partyzantką – niszczenie jej zaplecza w postaci ludności wiejskiej. Na wioski, które pomagały „Hubalowi”, spadły represje – niszczono je, a wszystkich mężczyzn mordowano. Terror wywoływał strach i zmuszał partyzantów do coraz większego krycia się.
Pętla wokół Oddziału Wydzielonego zaczęła zaciskać się w kwietniu 1940 roku. Niemcy rzucili do walki nowe siły i ostatecznie wpadli na trop „Hubala”. Dopadnięto go 30 kwietnia 1940 roku pod Anielinem niedaleko Tomasza Mazowieckiego. Zginął z bronią w ręku, jego ciało sfotografowano, dalsze losy są jednak nieznane – wciąż trwają poszukiwania grobu, istnieje jednak teoria, że zwłoki majora zostały spalone, by nie stały się relikwią.
Postać „Hubala” do dziś jest kontrowersyjna. Major wykazał się patriotyzmem, który można interpretować jako żarliwy, a jednocześnie szalony i nieliczący się z realiami. Niechętnie traktował konspirację, która w obliczu klęski wrześniowej była jedyną formą walki z wrogiem – a na jej czele stali tak wybitni ludzie jak Stefan Rowecki „Grot”, z którym Hubal wymieniał ostre pisma. Dobrzański był więc niesubordynowany, narażał też ludność cywilną na represje, przez co wielu mieszkańców terenów, na których stacjonował, było mu niechętnych. Nie odniósł wielkich sukcesów militarnych. Jednocześnie jego walka miała znaczenie – pokazywał własnym przykładem, że wojna trwa, a „Polska nie zginęła”. Walczył jawnie, w polskim mundurze, podtrzymując na duchu Polaków i reprezentując państwo polskie, chociażby przez to, że sprawował sądy i karał bandytów.
Major Henryk Dobrzański „Hubal” był więc postacią wyjątkową – ostatnim żołnierzem Września, a jednocześnie pierwszym z polskich partyzantów drugiej wojny światowej.
Tomasz Leszkowicz