Straszenie widmem nielegalnych głosów podczas amerykańskich wyborów stało się w ostatnich latach jednym z najbardziej wyrazistych elementów kampanii partii konserwatywnej. Jednak dokładna analiza takich przypadków dowodzi, że skala tego zjawiska jest znikoma, a większość osób oskarżonych o nielegalne głosowanie nie miała zamiaru oszukiwać systemu wyborczego.
W ostatnich tygodniach zakończonej niedawno kampanii prezydenckiej w USA pojawiło się wiele dezinformacji dotyczącej rzekomych oszustw wyborczych. Choć część z tych twierdzeń opiera się na zniekształconych faktach, dane Heritage Foundation, konserwatywnego think tanku, pokazują, że skala problemu jest znikoma i nie wpływa na wyniki wyborów.
Heritage Foundation, znana m.in. z projektu „2025”, będącego w części podstawą programową dla nadchodzącej administracji rządowej, od lat monitoruje przypadki oszustw wyborczych w Stanach Zjednoczonych. Zgromadzona przez nią baza danych obejmuje szczegółowe informacje o przypadkach oszustw, w tym nazwiska osób skazanych za przestępstwa wyborcze. Analiza tych danych wskazuje, że w ciągu dziesięcioleci oddano setki milionów głosów, z których znikoma liczba okazała się fałszywa.
Przykłady z wybranych stanów:
- Arizona: W ciągu 25 lat odbyło się tam 36 wyborów, w których oddano ponad 42,6 miliona głosów. Odnotowano zaledwie 36 przypadków oszustw, co stanowi 0,0000845% wszystkich głosów.
- Pensylwania: Na przestrzeni 30 lat, podczas 32 wyborów, oddano ponad 100 milionów głosów. Stwierdzono jedynie 39 przypadków oszustw, czyli 0,0000388%.
- Wisconsin: W ciągu 20 lat i 28 wyborów oddano ponad 45 milionów głosów, z których 69 okazało się niezgodnych z prawem (0,0001522%).
Eksperci wskazują, że zabezpieczenia systemu wyborczego w USA skutecznie zapobiegają masowym oszustwom. Procesy wyborcze są monitorowane przez prawników obu głównych partii politycznych, co dodatkowo minimalizuje ryzyko manipulacji.
„Oszustwa wyborcze to poważna sprawa, ale fakty pokazują, że są one zjawiskiem marginalnym. Pojedyncze przypadki nie oznaczają masowego problemu” – przypominają autorzy raportu.
Heritage Foundation podkreśla, że nawet w najbardziej spornych stanach nie znaleziono dowodów na to, by oszustwa wyborcze mogły zmieniać wyniki wyborów.
Jednostkowe przypadki, nie systemowa zmowa
Przed listopadowymi wyborami prezydenckimi władze stanu Ohio zapowiedziały śledztwa w sprawie potencjalnych oszustw wyborczych. Działania miały wykazać skalę nieprawidłowości związanych z głosowaniem przez osoby niemające obywatelstwa USA.
Efekt?
Zaledwie dziewięć oskarżeń z ostatnich dziesięciu lat przy 8 milionach zarejestrowanych wyborców.
Historia Nicholasa Fontaine'a, 32-letniego pracownika branży metalowej z Akron, doskonale ilustruje złożoność takich spraw – wskazują autorzy artykułu w portalu Politico. Urodzony w Kanadzie, przyjechał do Stanów Zjednoczonych jako dwuletnie dziecko. Przez lata był przekonany, że jako rezydent, który ma obowiązek rejestrować się do wojskowego poboru, ma również prawo głosować. Podczas pierwszego głosowania w 2016 roku nikt nie zakwestionował jego uprawnień - pokazał dowód tożsamości i otrzymał kartę wyborczą.
"Myślałem, skoro muszę zgłosić się do poboru, powinienem móc też głosować" - wspomina Fontaine.
Jego historia jest typowa dla wielu podobnych przypadków. Wychowany w rodzinie, gdzie jego amerykański ojczym wpajał wartość uczestnictwa w procesie demokratycznym, Fontaine nigdy nie miał zamiaru łamać prawa.
Warto zauważyć, że system rejestracji wyborców jest pozornie prosty, ale niezwykle skomplikowany dla osób o niepewnym statusie prawnym. Formularze rejestracyjne zawierają wprawdzie rubrykę o obywatelstwie, ale lokalne komisje wyborcze często nie mają prostych narzędzi do weryfikacji statusu imigracyjnego każdego zgłaszającego się wyborcy.
Nieświadomość, nie zła wola
Podobne historie dotyczą innych oskarżonych. Fiona Allen, która przyjechała z Jamajki dziewięć lat temu, oraz 78-letnia Lorinda Miller z Kanady, zostały zarejestrowane jako wyborcy, mimo że nie posiadały obywatelstwa. Co więcej, w niektórych przypadkach osoby te otrzymywały oficjalne zawiadomienia - Allen była wzywana na ławę przysięgłych, Miller dostała potwierdzenie rejestracji wyborczej.
Lorinda Miller to szczególnie interesujący przypadek - należy do rdzennej społeczności tego kontynentu, nawet otrzymała dokument poświadczający bycie "obywatelem Ameryki Północnej". Jej adwokat podkreśla, że klientka była całkowicie przekonana o swoich uprawnieniach wyborczych.
Adwokaci oskarżonych zgodnie podkreślają, że ich klienci nie mieli zamiaru oszukiwać. Wręcz przeciwnie - wierzyli w demokratyczny proces i chcieli uczestniczyć w życiu społecznym swojego nowego kraju. To nie była próba manipulacji, ale efekt niejednoznacznych przepisów i braku jasnej informacji.
Jay Young z organizacji Common Cause wprost stwierdza na łamach portalu, że opowieści o masowym nielegalnym głosowaniu to "najtrwalsza fałszywa narracja" ostatnich wyborów. Jego zdaniem tego typu komunikaty służą przede wszystkim sianiu nieufności i podsycaniu podziałów społecznych.
Surowe konsekwencje błędów
Statystyki są bezlitosne dla zwolenników teorii masowych oszustw. Żadne liczby nie potwierdzają tych teorii. W Ohio z 621 zgłoszonych przypadków podejrzenia nielegalnego głosowania, tylko w dziewięciu doszło do postawienia zarzutów - i to w ciągu dekady. Liczby z innych stanów znaleźć można w tabeli.
Konsekwencje dla osób, które zagłosują nielegalnie, są jednak dotkliwe. Grożą im wysokie grzywny, możliwość wyroku więzienia i deportacja. Lokalne komisje wyborcze regularnie weryfikują listy wyborców, a system kar ma skutecznie zniechęcać do prób oszustw.
Opisane przypadki pokazują, że za każdą statystyką kryje się ludzka historia. Często jest to historia nieporozumienia i braku wiedzy. Choć straszenie widmem nielegalnych głosów może przynosić doraźne korzyści polityczne, rzeczywistość jest znacznie prostsza i mniej spektakularna. Amerykański system wyborczy, wbrew medialnym doniesieniom, pozostaje w zdecydowanej większości uczciwy i odporny na masowe oszustwa.
Eksperci wskazują, że kluczem do zrozumienia problemu jest empatia i świadomość złożoności procesu imigracyjnego. Zamiast kreować atmosferę strachu, warto koncentrować się na edukacji i jasnych procedurach informacyjnych dla osób, które dopiero poznają zawiłości amerykańskiego systemu demokratycznego.
rj