„Myślisz, że bezład jest tylko bezładem, ale nie jest. To się ciągnie”. (Pasażer)
Cytat z powieści Cormaca McCarthy’ego nie znalazł się tutaj bez przyczyny. Bezład jest bowiem w tym tekście czymś niepokojącym. Przypomnijmy, co się w powieści dzieje:
„W 1980 roku trzydziestosiedmioletni Bobby Western ma za sobą karierę kierowcy rajdowego i wciąż nie może pogodzić się z utratą ukochanej siostry oraz śmiercią ojca, uczestnika Projektu Manhattan. Pracując jako nurek głębinowy zostaje wezwany na miejsce katastrofy wartego trzy miliony dolarów niewielkiego samolotu. Odkrywa brak czarnej skrzynki, torby pilota i ciała jednego z pasażerów. Ktoś musiał być tu wcześniej. Co dziwne, media milczą o wypadku, mieszkanie Bobby’ego zostaje przeszukane, a konto bankowe zablokowane. Agenci federalni depczą mu po piętach. W co się wpakował? Czy ta sprawa ma coś wspólnego z zawikłaną historią jego rodziny?
Czym jest nasza rzeczywistość? Sensacyjna fabuła wciąga nas w znacznie bardziej skomplikowaną intelektualną grę. Thriller, powieść egzystencjalna, mroczny dramat o uwikłaniu w miłość oraz dziedzictwie winy, któremu patronują Szekspir i greckie mity”. (recenzja wydawnictwa)
Można by zakładać, że fabuła jest oparta na sensacyjnym odkryciu nurków, iż w odnalezionym pod wodą samolocie brakuje jednego pasażera i że to właśnie owo tajemnicze zniknięcie jednej ofiary wypadku będzie stanowiło główną oś narracyjną powieści, aż do jakiegoś rozwiązania. Nic bardziej błędnego. W zasadzie nie bardzo wiadomo po co, dlaczego i w jakim celu ów pasażer nie siedzi na swoim miejscu, gdy inni, grzecznie zapięci pasami pozostają w swoich fotelach, w wiecznym oczekiwaniu na bezpieczne lądowanie. Mamy wprawdzie pewne zaczyny powieści sensacyjnej w tym pomyśle, bo samolot, mimo że znaleziony pod wodą, nie jest uszkodzony nawet w najmniejszym stopniu, do tego brakuje w nim owego pasażera, o którym nic nie wiadomo, nie odnaleziono też czarnej skrzynki:
„Drugi pilot wciąż był przypięty pasami do fotela, ale kapitan unosił się pod sufitem, z rękami i nogami zwisającymi jak u ogromnej kukły. Western zaświecił latarką nad przyrządami. Podwójne dźwignie przepustnicy w pulpicie ustawione w pozycji mały gaz. Wskaźniki były analogowe, więc kiedy pod wpływem morskiej wody w obwodach nastąpiło zwarcie, powróciły do położeń neutralnych. W panelu widniał kwadratowy otwór, z którego usunięto jedną z płytek. Była wcześniej przytwierdzona sześcioma śrubami, a trzy wtyczki zwisały teraz w miejscach, gdzie odłączono przewody wielożyłowe. Western zaparł się kolanami od tyłu o fotele po obu stronach. Dobry zegarek Heuera ze stali nierdzewnej na nadgarstku drugiego pilota. Wpatrzył się w przyrządy. Czego brakuje?”
Jakby tego było mało, zaginięcie ekskluzywnego samolotu z paroma pasażerami na pokładzie nie przekłada się na jakiekolwiek zamieszanie medialne. Kompletna cisza, nikt ani nic o tym nie wspomina. Ale to na tyle, jeśli chodzi o tajemnice i sensacje, no może jeszcze zagadkowe i niepokojące „molestowanie” głównego bohatera przez agentów urzędów federalnych, którzy blokują mu konta bankowe, przeszukują mieszkania, wypytują i starają się uzyskać jakieś informacje dotyczące odnalezionego pod wodą samolotu i brakującego w nim pasażera. Ale to by było na tyle. Bobby Western, bo to o nim mowa, ukrywa się przed owymi prześladowcami, podejrzewając, że jest w coś wplątany, ale nie wiemy, w co.
Ucieka przed rządowymi prześladowcami w dosyć dziwny sposób, spotykając się w tak zwanym międzyczasie z prawnikiem, znajomymi i babcią, jednym słowem niby się ukrywa, ale bardziej na niby niż naprawdę. Nie wiemy i nigdy się nie dowiadujemy, który to pasażer zniknął, ani tego, kto wziął czarną skrzynkę i przede wszystkim nie mamy pojęcia, dlaczego samolot znalazł się pod wodą. Powieść wprawdzie toczy się dalej, ale w kompletnie innych kierunkach, aniżeli byśmy to mogli podejrzewać.
Mamy długą i wyczerpującą tyradę o zamachu na prezydenta Kennedy’ego, która urasta do szczegółowej analizy toru pocisków i balistycznych analiz tychże, dyskusji o ilości zamachowców, rodzajów użytej broni i dramatu Jackie Kennedy zbierającej szczątki czaszki prezydenta z bagażnika limuzyny. Po co o tym się w powieści dowiadujemy? Nie bardzo wiadomo.
Mamy też sporo o mechanice kwantowej, bozonach wektorowych Yanga-Millsa, fotonach i kwarkach. Jeśli dodać do tego filozoficzne trawestacje największych z największych, typu: „To tylko czysto analityczne twierdzenie, jak sądzę. Nie wymaga wiedzy, ale wyłącznie definicji” (s. 373), to rzeczywiście trudno oprzeć się pytaniu o okolicznik przyczyny: Po co? Nie bardzo wiadomo.
Jesteśmy również świadkami uroczo smutnej wizyty u babci, której mieszkanie przetrząsnęli tajemniczy panowie w ciemnych garniturach. Mamy w powieści dużo dziwnych scen, które osobno są świetne, ale w całości powieści raczej nie układają się w jakieś łączące się ze sobą puzzle, lecz stanowią luźną układankę autorskich pomysłów, łącznie z uroczymi i nieomalże łzawymi historiami o męskiej przyjaźni, której nawet śmierć nie może zdestruować. Osobna, znacząca kategoria w konstrukcji Pasażera, to wizyty Dzieciaka i innych omamów, o których opowiada Alicia terapeucie w Stella Maris, a którzy w Pasażerze są regularnymi gośćmi. Ich obecność przeplata nieustannie główną narrację. Po co? Nie bardzo wiadomo.
Można by podejrzewać, że w całej tej, raczej niepotrzebnie pogmatwanej i zdecydowanie niejasnej historii, chodzi o ojca Bobby’ego, który brał udział programie budowy bomby atomowej i znał doskonale Oppenheimera, aczkolwiek prawdopodobnie doszedł do innych rozwiązań, być może dotyczących bomby o jeszcze potężniejszej sile rażenia. Zaginęły przecież wszystkie jego papiery ze szkicami i wyliczeniami. Dlaczego? Po co? W jakim celu? Podejrzenie jakoby chodziło o ojca Westerna jest jednakowoż raczej bezpodstawne, bo przecież umarł on w Meksyku na chorobę nowotworową, ale Bobby nigdy nie odnalazł jego grobu, mimo nadzwyczajnie usilnych poszukiwań.
O czym zatem jest Pasażer, ostania powieść autora kultowej Drogi, który ukazał się razem ze Stella Maris? Wydaje się, że jest swoistym przedłużeniem tego, co dzieje się w Stella Maris, czyli domu dla ludzi z zaburzeniami psychicznymi. Western jest przecież ukochanym bratem Alicii i to ukochanym w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pewne wątki są zresztą przytaczane w pełnej dosłowności w obu tekstach, które można czytać wymiennie. Widać to w uderzający sposób choćby w przepięknym motywie unikalnych skrzypiec, które Alicia kupiła za ogromne pieniądze:
„Co twoja siostra zrobiła ze swoją częścią pieniędzy? Kupiła skrzypce. Skrzypce? Tak. Ile pieniędzy jej dałeś? Coś ponad pół miliona dolarów. Jasna cholera. Ile miała wtedy lat? Szesnaście. Można dać tyle pieniędzy szesnastolatce? Nie wiem”. (s. 364)
Jeśli jednakże Stella Maris jest zupełnie niesamowitym monologiem dialogizowanym, kompletnie bezpretensjonalnym w swym fantastycznie skomplikowaniu intelektualnego bagażu najwyższej klasy, jaki niesie ze sobą postać Alicii, która zadziwia i fascynuje swą genialnością wybitnej matematyczki, filozofki i skrzypaczki, to Pasażer raczej irytuje bezwładem. I można rzecz jasna mówić tu o postmodernistycznej narracji, ale wydaje się, że bardziej należałoby powiedzieć o nieudanej próbie ukazania wszystkiego, co być może dla autora jest istotne, ale dla czytelnika raczej irytujące. „Myślisz, że bezład jest tylko bezładem, ale nie jest. To się ciągnie”.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Pasażer, Cormac McCarthy, przeł. R. Sudół, WL, 2023, s. 268.
Stella Maris, Cormac McCarthy, przeł. R. Sudół, WL, 2023, s. 267.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com