Bejzment, ciemna kuchnia, brak parapetów…chyba te cechy amerykańskiej architektury poznawaliśmy najpierw. Może to zresztą bardziej budownictwo mieszkaniowe niż architektura….
W każdym razie podziwialiśmy najpiękniejszą miejską panoramę na świecie, by na kawę zajeżdżać do “garden apartment”, wynajmowanego “niepalącym”. Uczyliśmy się rozumieć te różne dwójki i czwórki do wynajęcia na Jackowie, Helenowie, parom, samotnym, niepalącym, z użytecznościami.
Wożono nas do budowanego właśnie Parku Milenijnego i tam podziwialiśmy rzeczywiście architekturę XXI wieku, by za chwilę odwiedzać kogoś w piwnicy, z jednym wejściem, z oknami zamurowanymi luksferami, na sztywno - gdyby więc koło drzwi wybuchł pożar, nie ma jak uciekać. A wietrzyć, to czy pożar czy nie, i tak się nie da.
Rodzina kazała nam się zachwycać nieco bunkrowatą architektura F.L. Wrighta w Oak Park, a my zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że w XXI wieku, w USA, w Chicago ludzie mieszkają w nieogrzewanych domach. Z Anglii te zwyczaje? Jedynie w kuchni buchający żywym ogniem jakiś straszliwy “ogrzewacz”, a reszta domu ma się od tego rozmrozić?
Szukaliśmy pokoju, mieszkania, apartamentu, kwatery… Tu pokazywano nam ciemny pokój, dosłownie - bez okien, tam znowu norę w piwnicy tuż obok pralni, albo pokoik w metalowym kontenerze. Był też pokój zawieszony w powietrzu, obok też wiszących drewnianych schodów, mocno oszklony, szyby pojedyncze (mróz jak na Syberii), za to z całym stadem dobrze zadomowionych karaluchów.
Czytaliśmy wtedy u Głowackiego, że gorzej może być - bo wynajmuje się nie całą piwniczną norę, ale łóżko w niej i to też tylko na godziny: jeden śpi drugi pracuje, o odpowiedniej porze - zmiana. Nie, nie pościeli, spacza w danym łóżku.
Na nasze marudne próby protestu ci już bardziej zadomowieni tłumaczyli, że dopóki jest klient, dopóki są ludzie, którzy takie" mieszkania” wynajmują, za wynajem płacąc, dopóty będą takie oferty. A prawo? A przepisy?
Jadąc autostradą Stevenson, czyli I-55, do śródmieścia Chicago, już bardzo blisko miasta, po lewej stronie widzi się osiedle domków jednorodzinnych. Wygląda na niezbyt stare jeszcze. Domy są dość duże, stoją równiutko, a co najważniejsze - bardzo blisko siebie. Z pozycji kierowcy trudno dostrzec, czy te domy mają w bocznych ścianach okna. Jeśli mają, to i tak najpewniej ciągle zasłonięte, bo do sąsiada - jak w starych włoskich miasteczkach - nie tylko łatwo się zagłada, ale i ręką można sięgnąć. Nie jest więc prawdą, że to dawniej, może jeszcze w XIX wieku, w czasach agresywnego kapitalizmu, budowano w taki bandycki sposób. Na przykład przy ulicy Harlem, blisko Grant, są takie domy jednorodzinne, które z czasem obstawiono budynkami wyższymi, większymi, robiąc pośmiewisko z okien w bocznych ścianach. Tak się po prostu nadal buduje! Przy Belmont takie sytuację też są. Wszędzie!
Dopóki jest klient…
Po latach, ciągle nie dość czujny emigrant kupuje wreszcie swoje, własne mieszkanie. Nieświadomy pułapek rzeczywistości, nabywa je z bakapem. Co to? To taka przypadłość tutejszych budynków, że rury mają za wąskie (oszczędności?) i w kuchennym zlewie może pojawić się zwartość zmywarki z mieszkania piętro wyżej. Nie, nie myte naczynia, brudna woda. Taka cofką, back up! Bywa też w łazience…
Albo okaże się, że zakupione mieszkanie ma przedziwną akustykę - sąsiad chodzący u siebie, piętro wyżej, powoduje u nas, piętro niżej, dosłownie trzęsienie ziemi, obrazki na ścianach zmieniającą położenie, oprócz tego, że hałas nieziemski. Słychać każdy krok, każdy ruch, jakby giganci się tam kokosili. Odgłosy sypialni oczywiście też znakomicie przeniosą się piętro niżej… w dzień i w nocy!
Mieszkanie kupione, odnowione, kredyt do spłacania, a tu takie atrakcje. I oczywiście - wynająć nie można, bo “właściciel” ma tu prawa dość ograniczone.
To co? Do Polski wracać, mimo tamtejszej patodeweloperki?
Idalia Błaszczyk