No jak tak można - oburza się każda normalna polska babcia na widok malucha baraszkującego w piaskownicy: BOSO! No jakże tak? Bakterie, brudy, wirusy, co tylko. A te młode matki siedzą sobie, gadają i nie zwracają uwagi.
No proszę, coś sobie znalazł i wkłada do buzi! No jak tak można!
Albo to ubranie. No niby jest ciepło, ale przecież to już koniec września, a ta puszcza dziecko w samej koszulinie! Jakiś sweterek, bluzeczka - nic, nawet skarpetek mu nie dała. Siedzą na słońcu już ze dwie godziny i żadnej czapki, kapelusika, nic! A to małe śpi w wózeczku, dobrze, że w cieniu go postawiła, ale żeby dziecka niczym nie przykryć, nawet jakaś pieluszką?
No tak, teraz to pieluszką nie da się przykryć.
A jak byli na plaży i mały się zamoczył, to go wcale nie przebrała. "Wyschnie" - mówiła.
W ogródku pomidorki zrywał z krzaczka i zajadał. Bez mycia! Jak mu upadł, to podniósł, nawet z piasku mu nie otrzepała i zjadł.
Nic się nie przejmują, a doradzić coś, podpowiedzieć - awantura gotowa.
Dawniej z piaskownicy słychać było ciągle - uważaj, nie dotykaj, nie syp piaskiem, nie bierz do buzi, nie kładź się na tym, nie dźwigaj wiaderka pełnego piasku. Teraz? Robią, co chcą!
A przy jedzeniu? To dopiero: to małe rączkami zajada, paprze, rzuca, coś zje, coś rozmaże, a oni się cieszą. Żadnej kaszki, żadnej zupki mlecznej, twarożku, rozgotowanych owoców. Gdzie tam? Ledwie parę miesięcy dziecko skończyło i już wszystko je. No, prawie wszystko.
Cukru na przykład nie dadzą. Czekolady? - bron Boże. Dziwne.
Myśmy rośli w świecie, w którym surowego ogórka nie popijało się wodą, bo brzuch rozboli. Nikt by dziecku do obiadu nie podał kubeczka z mlekiem, zwłaszcza prosto z lodówki. No i z pewnością niemowlak też by nie dostał w butelce swojej formuły - zimnej!
Nam rodzice i babcie nakazywały i zakazywały, lub też doradzały, oczywiście w dobrej wierze - nie biegaj, bo się spocisz /wersja bardziej brutalna: nie bij kolegi, bo się zmęczysz!/, nie siedź w przeciągu, nie wychodź na dwór z mokrą głową!
Czy teraz ktoś takich rad i zasad przestrzega? Gdzie tam! Wszystko za nic mają. Często widzi się w zimie małe dziewczynki z gołymi nogami, w kolanówkach. Podobno jakieś prywatne szkoły nakazują takie ubranko i nie martwią się tym, że zimno.
Te różne prawa i zasady wyglądają jak przesady. Doszukują się związków przyczynowo-skutkowych tam, gdzie ich raczej nie ma. Choć wiadomo, że wychłodzony organizm /przeciąg/ jest bardziej podatny na infekcję wirusową.
Czy współczesne mamy odchodzą od tej wiedzy, bo mniej się boją świata, czują się pewniej, bezpieczniej? A może już wiedzą, że przesady, czy takie popularne przekonania nie sprawdzają się w życiu? Jak to o czarnym kocie czy wstawaniu lewą nogą. Może już do naszej świadomości szerzej docierają prawdy głoszone przez różnych mistrzów rozwoju osobistego, którzy mówią, że świat jest taki, jak ty uważasz, że jest. Więc jeśli wierzysz, że czarny kot zapowiada nieszczęście, to to nieszczęście przyjdzie. Mistycznie, oczywiście, realnie, jakoś zawsze przyjdzie! Po ogórku i wodzie brzuch rozboli? Bywa i tak!
Takich przekonań mamy mnóstwo. I rozwój człowieka i dorastanie /pokoleń/polega między innymi właśnie na uwalnianiu się od nich. "Wszyscy bogaci to krwiopijcy" - wielu tak myśli i jednocześnie zastanawia się, dlaczego sami mają mało kasy. No przecież nikt nie chce być bogatym krwiopijcą, a póki jest biedny, może z dumą obnosić się po świecie jako dobry, sprawiedliwy, ludzki. Bo przecież jest biedny, czyli - uczciwy i w porządku. Ha-ha!
Rude - fałszywe! Kolejny przesąd. Dopiero kiedy dorosną farbują się na rudo. Widocznie im z tym do twarzy, ale kiedy sąsiadce urodziła się ruda wnuczka? Ileż to było szeptania, przewracania oczami, udawania, że nic się nie stało!
A w piaskownicy? No niech tylko babcia spróbuje przełożyć mu łopatkę do prawej rączki, bo przecież może się przyzwyczai? No niech tylko spróbuje! Dzieciak nie ma nawet roczku, po wszystko wyciąga lewą łapkę, więc babcia próbuje jeszcze go naprawić. Bo przecież będą się z leworęcznego nabijać, smają nazwa czy jakimś lewusem, jeszcze trzeba próbować, może się uda!
Pokolenia różnią nie tylko przekonania i przesady, różnią też oczywiście metody wychowawcze. Ile awantur wybucha na styku pokoleń, gdy dziadkowie na swoją modłę opowiadają straszne bajki, albo straszą czymś okropnym, gdy dziecko nie zje, nie pójdzie spać, nie zacznie być grzeczne. Straszenie i wzbudzanie poczucia winy chyba wreszcie znikają z naszych domowych pracowni wychowawczych. Kto dziś mówi do dziecka - jak to, nie zjesz zupki, a mamusia tak się namęczyła, żeby ją dla ciebie ugotować? Brr. Lepiej niech dziadkowie uważają, zanim coś takiego powiedzą przy współczesnych rodzicach.
Myśmy się wychowali na okropnych bajkach, jak na przykład ta o malej dziewczynce, którą matka wysłała do lasu pełnego wilków. I to miało dobrze świadczyć i o tej matce i o tej dziewczynce! Dziś takie numery już nie przejdą. I zdarza się dzisiejszym dziadkom opowiadać wnukom, czterolatkom, o żołnierzach, rycerzach, a dziecko nie wie, o kogo i o co chodzi! Za to potrafi dziadkowi wytłumaczyć, dlaczego powinien jeść proteiny. Czterolatek!
Jasne, można się pocieszać, że ci młodzi teraz to tylko komputery i inna elektronika i nawet nie zauważyć, ilu rodziców potrafi dziecko ustrzec przed potworami i obecnego świata i tamtego, z którego pochodzą starsi.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.