Generał Władysław Anders pod względem propagandowym rozegrał bitwę o Monte Cassino również dobrze, jak pod względem militarnym. Pierwszy bój 2 Korpusu Polskiego miał stać się głośny i wymowny, dzięki sukcesowi stał się zaś legendą żywą przez kolejne dekady.
Gdy 12 maja 1944 r. nad Włochami słońce osiągnęło zenit, a pod Monte Cassino opadał kurz po kolejnej fazie bitwy dziesięciu narodów, sytuacja 2 Korpusu Polskiego nie wyglądała wcale zwycięsko. Po trwającym ponad dzień intensywnym szturmie pozycje niemieckiej obrony nie były wcale przełamane – spadochroniarze i strzelcy górscy byli dobrze wstrzelani w przedpole, trudny teren górski sprawiał problemy w natarciu, a gdy już udało się zająć jakąś pozycję, to Wehrmacht podejmował kontrataki, powodującego kolejne krwawe straty. Żołnierze z Trzeciej Karpackiej i Piątej Kresowej wycofywali się z trudem zdobytych wzgórz licząc poległych, zaginionych i rannych. 2 Korpus w tym właśnie pierwszym szturmie stracił ok. 1 300 żołnierzy, gen. Anders jednak zgodnie z rozkazem był gotowy cały czas naciskać na nieprzyjaciela. Głównym celem polskich jednostek w całej operacji „Diament” było ciągłe absorbowanie Niemców w rejonie Cassino, tak by nie mogli przerzucić swoich sił na inne odcinki, gdzie napierali na nich Anglicy, Nowozelandczycy, Hindusi, Kanadyjczycy, Amerykanie i Francuzi. Już godzinę po rozkazie wycofania się strzelców z wileńskich batalionów, dowódca 2 Korpusu Polskiego zamierzał rozpocząć kolejne uderzenie, by nie dać Niemcom chwili wytchnienia i przygotowania się do obrony.
Dowódca brytyjskiej 8 Armii, gen. Oliver Leese, oceniając sytuację bitewną nakazał wstrzymać pełne natarcie, kontynuując jednak aktywne patrolowanie i „szarpanie” niemieckiej obrony. Brytyjczycy z XIII Korpusu, nacierający nad rzeką Liri na lewo od Polaków, nie osiągnęli jeszcze tak dużego powodzenia, by można było mówić o przełamaniu obrony. Krwawy trud żołnierzy gen. Andersa przyniósł jednak pozytywny skutek. Niemcy umoszczeni w górach wokół Monte Cassino także ponieśli ciężkie straty i ujawnili swoje pozycje ogniowe. Co więcej, ich dowództwo cały czas nie wiedziało, gdzie znajduje się główny punkt ciężkości alianckiej ofensywy.
O ile u stóp benedyktyńskiego klasztoru front, chociaż wciąż napięty jak postronek, trwał bez widocznych zmian, o tyle nieco dalej na zachód, bliżej wybrzeża Morza Tyrreńskiego, widoczny stawał się przełom. Tam nacierali Amerykanie gen. Marka Clarka, a wśród nich korpus Wolnych Francuzów – podległych gen. de Gaulle Algierczyków i Marokańczyków. Żołnierze z Afryki Północnej, wyróżniając się przy tym niestety okrucieństwem wobec ludności cywilnej, dokonali największych postępów w przełamaniu Linii Gustawa. W ciągu kilku dni przerwy front niemiecki coraz bardziej zaczynał się rwać. Przyszedł więc czas na ponowne wejście do akcji Polaków.
W nocy z 16 na 17 maja patrol z lwowskiego batalionu strzelców zajął nagłym wypadem wzgórze „Widmo”, będące jedną z głównych pozycji obronnych Niemców. Następnego dnia 2 Korpus na całym froncie ponownie ruszył do ataku. Oddziały Hitlera, zagrożone w rejonie Monte Cassino okrążeniem, w tym czasie powoli wycofywały się na kolejną pozycję obronną. Polacy, doświadczeni po pierwszym szturmie i gotowi ponownie do walki, spadli na wroga z dużą siłą. Spadochroniarze i strzelcy górscy nie chcieli jednak poddawać się lub uciekać w panice, osłaniali więc odwrót całego swojego zgrupowania. 17 maja to dzień przesilenia na froncie, wywołanego zaciętymi kontratakami Niemców. Wśród wielu poległych tego dnia żołnierzy 2 Korpusu znalazł się m.in. mjr Jan Żychoń, przed wojną zasłużony wywiadowca działający na odcinku niemieckim i gdańskim, oskarżony przez swoich kolegów z Oddziału II i skierowany do służby w linii. Władysław Anders, mimo niepokojących doniesień, zachowywał jednak spokój – coraz bardziej przekonywał się, że to ostatnie próby odgryzienia się Niemców.
18 maja nad górującymi nad polem bitwy ruinami klasztoru benedyktynów dostrzeżono białą flagę. Zadanie rozpoznania co dzieje się na pozycjach zajmowanych przez Niemców otrzymał m.in. patrol z 12 Pułku Ułanów Podolskich pod dowództwem ppor. Kazimierza Gurbiela. Żołnierze wspięli się na wzgórze klasztorne i weszli w ruiny znamienitego do niedawna opactwa. Znaleźli tam tylko rannych Niemców, których ich koledzy nie ewakuowali już na tyły. Monte Cassino, o które od kilku miesięcy toczyły się zacięte walki, było zdobyte przez aliantów – a zaszczyt ten przypadł w udziale Polakom. Wywiesili oni na ruinach najpierw proporzec pułkowy, następnie zaś biało-czerwoną flagę, obok której wkrótce znalazł się znak sojusznika i zwierzchnika – Brytyjczyków. Tego dnia w samo południe plut. Emil Czech, saper-karpatczyk, odegrał ze wzgórza Hejnał Mariacki.
To nie był jeszcze koniec bitwy, gdyż Niemcy próbowali bronić się na kolejnej linii, nazwanej imieniem samego Hitlera. 2 Korpus Polski, m.in. oddziały pancerne, otrzymały rozkaz zdobycia miasteczka Piedimonte San Germano, który zrealizowały po kilku dniach, dopełniając tym samym zwycięstwa i wybicia drogi do Rzymu. Do włoskiej stolicy wkrótce wkroczyły oddziały amerykańskie.
Bitwa pod Monte Cassino stała się legendą, opisaną malowniczo w piosence o czerwonych makach oraz monumentalnym reportażu Melchiora Wańkowicza, który decyzją gen. Andersa (podobnie jak fotoreporterzy) towarzyszył walczącym żołnierzom. Wszystko to, by Polska i świat usłyszały o odwadze i poświęceniu polskiego żołnierza.
Tomasz Leszkowicz