21 sierpnia 2024

Udostępnij znajomym:

Nie ma nic gorszego niż powieść pretensjonalna. Dlaczego? Bo irytuje, zamiast intrygować. Jest bowiem tworem dotkniętym sztucznością i brakiem tego, co w literaturze istotne, czyli poszukiwaniem sensu. Ten w powieści naznaczonej pretensjami autora jest zdominowany kompleksami. To one zaczynają określać przesłanie świata przedstawionego, które w najnowszym tekście Szczepana Twardocha, „Powiedzmy, że Piontek” rozmywa się w natłoku narracyjnego bełkotu. W jaki sposób? W wieloraki. Wystarczy przytoczyć tylko parę cytatów, by dojrzeć to, na co wskazała w jednej z recenzji Maria Fredro-Smoleńska:

/Jeśliby dalej posłużyć się metaforą „kotła”, to tym razem gotujące się w nim danie wykipiało i zalało całą kuchnię/.

Ta kuchenna katastrofa dotknęła przede wszystkim narratora i jego narrację. Trudno nie ulec denerwującemu rozdrażnieniu, gdy narrator ujawnia się po to, żeby pokazać, jaki jest inteligentny, oczytany i błyskotliwy. A ujawnia się niemal nieustannie i zdecydowanie ponad miarę:

„Błagam, nie wtrącaj się już.

Ale rozumiesz chyba, że to moje nazwisko będzie na okładce tej książki? Że to ja za to odpowiadam? Że to jest jednak moja powieść?

Ale to jest moje życie, rozumiesz? Moje! Nie mam innego”. (s. 182)

Ta wymiana pytań między narratorem i bohaterem to jeszcze nic, zobaczmy inny fragment:

„ - Nie jestem Zenon Wilk. Jestem Erwin Piontek, mieszkałem w Pilchowicach, niedaleko ciebie. Nazywasz się Szczepan Twardoch, łajdaku, i jesteś moim ojcem, ojcem całego świata, i staniesz się pokarmem ciemnych stworzeń, kiedy przyjdzie czas wielkiej uczty. Patrzysz na mnie jak na wariata. Brzmię jak wariat.

- jestem pisarzem, powiedzmy, że nazywam się Szczepan Twardoch, co ja tu robię? - pytasz bardzo głupio.

- Mógłbym ci zadać to samo pytanie”. (s. 241)

Czyż nie robią te narracyjne „objawienia” naprawdę wstrząsającego wrażenia? Ale mamy w tej powieści fragmenty jeszcze bardziej dynamiczne w autorskiej autokreacji, bo Twardoch się kreuje. Na co? Na kogo? Odpowiedź możemy z łatwością odnaleźć w tekście „Powiedzmy, że Piontek”:

„Tak się jednak nie stało. Erwin Piontek nie przeciwstawił się swojemu ojcu Paulkowi, nie został ojcem mojego pradziadka. Josef Piontek nie ożenił się z Valeską Piontek, która wyszła za Josefa Dragę, ja lubię pietruszkę i czosnek, mam wydajny metabolizm, gdy idzie o alkohol, i nie jestem analitykiem w żadnej państwowej agencji, jeno pisarzem, autorem tej książki. Albo tylko jego porte-parole. Albo alter ego? Tego nigdy nie wiadomo”. (s. 133)

Autokreacja literacka nie jest rzecz jasna ani niczym nowym, ani czymś nagannym. Jest powszechnością w literackim świecie sądów asertorycznych. U Twardocha jednakowoż została zachwiana, jakby to pewnie sam określił, zasada decorum i równowaga rozpadła się. Gdzie podziała się koncepcja złotego środka? Wyraźnie wypsnęła mu się spod pióra.

Wprawdzie zna obce wyrażenia, takie jak wspomniane porte-parole, solipsyzm czy alter ego, zna też nazwiska znaczących dla kultury świata filozofów i myślicieli, co jest oczywiście imponujące, bo nie tylko zna ich nazwiska, ale też fragmenty ich tekstów w oryginale, co jest wręcz porywające:

„To ważne pytanie, bo w końcu świat nie może istnieć bez człowieka, tego dowiedziałem się od Heideggera, ale to przecież nie jest deklaracja solipsyzmu.

„Die Welt kann nicht durch den Menschen, aber auch nicht ohne den Menschen sein, was się und wie się ist”. (s. 77)

Czy to już jest szczyt możliwości autokreacyjnych, czy możemy oczekiwać jeszcze większych intelektualnych uwzniośleń? Okazuje się, że autor ma nieograniczone i nieskończone zasoby niespodzianek i nie szczędzi nam inspiracji do dyskursu najwyższej próby:

„ - Jesteś jednym z tych, co myślą, że na świecie nie istnieje ani prawda, ani porządek, ani nikt nim nie włada, że cały świat składa się tylko z przypadków i żądzy – mówię, nie wiedząc, że cytuję Bhagawadgitę.

Jak to możliwe, że nie wiem, iż cytuję Bhagawadgitę, skoro właśnie to powiedziałem – bo nie napisałem, lecz powiedziałem, chociaż nie ustami. Czy istnieję gdzieś na innym poziomie…” (s. 239/240) No cóż? Ostatnie pytanie jest drastycznie istotne. Gdzie możemy znaleźć na nie odpowiedź? Oczywiście w tekście powieści.

Co stanowi świat przedstawiony najnowszej powieści autora Dracha, Króla i Królestwa, a także Morfiny i Wiecznego Grunwaldu?

Historia opowiedziana w „Powiedzmy, że Piontek” dzieje się w trzech płaszczyznach:

„Powiedzmy, że jest to gra z czytelnikami. Wciągająca, błyskotliwa, pełna niespodzianek i odniesień do współczesności. Może to nawet nowe, literackie oblicze Szczepana Twardocha? Powiedzmy, że Erwin Piontek, 73-letni górnik, wybiera się w rejs dookoła świata. Na starym jachcie żaglowym typu Venus, z wysłużonym gumowym sztormiakiem, czerwoną wełnianą czapką, harcerską busolą w żeglarskim worku i skrupulatnie obliczonym prowiantem jest przygotowany na samotną wyprawę. Ma ambitny plan, by nigdy nie zawijać do portu, przez całe dwadzieścia dziewięć tysięcy mil. Powiedzmy, że losy Piontka mogą też przebiegać inaczej. Nie żegluje, a leży na czerwonej ziemi, w dolinie rzeki Auob, która nie płynie przez Deutsch-Südwestafrika, ponieważ jest wyschnięta, ale tam się znajduje. Zamiast gumowego sztormiaka ma na sobie sztruksową bluzę mundurową, pas z szelkami i ośmioma ładownicami na amunicję. Zresztą może jest zupełnie inaczej. Może Erwin Piontek jest sobowtórem pewnego dyktatora? Kto wie? Powiedzmy, że ten, kto przeczyta tę powieść”. (recenzja wydawnictwa)

Mamy zatem Śląsk, a dokładnie Zalew Rybnicki, Afrykę w wersji niemieckiej kolonii, a na koniec utopijno-futurystyczną wersję Polski w duchu historii alternatywnej. Ciekawe co można by jeszcze dodać, żeby osiągnąć noblowski poziom septologiczny? Obawiać się można jedynie, że Szczepan Twardoch może mieć coś w zanadrzu na realizację magicznej i symboliczno-numerologicznej kontynuacji w duchu siódmego wymiaru.

Czy zatem rzeczywiście mamy tu irytujące, a może i dojmujące, wrażenie pretensjonalności? Odpowiedź można znaleźć w poszukiwaniu znaczenia antonimu do słowa pretensjonalny, czyli, jak łatwo zgadnąć - bezpretensjonalny. 

Idealną definicję tegoż znajdziemy w posłowiu do Trylobitów, Breece’a D’J Pancake’a. Niewielkie objętościowo teksty tych dwunastu opowiadań przenoszą nas w przeszukiwania warsztatu pisarza, który odwraca perspektywę pisania z koncentracji wokół swej osoby, na postaci świata przedstawionego. Pisze o tym wprost Andre Dubus III, w posłowiu do wydania Trylobitów:

„W opowiadaniach Pancake’a chodzi jednak jeszcze o coś więcej. Otóż w dziełach innych pisarzy, których czytywałem w tamtych latach, dawały się wyczuć aspekty ocenne, a jednocześnie krytyczne, jak gdyby bohaterowie ich historii byli nie tyle prawdziwymi ludźmi, ile rekwizytami służącymi do wygłaszania mądrych, sardonicznych komentarzy na temat kondycji ludzkiej – podczas gdy u Pancake’a czegoś takiego w ogóle nie znajdziemy. Przeciwnie […] bohaterowie opowiadań autora Trylobitów nie są po prostu tworami wyobraźni, lecz ludźmi z krwi i kości, a autor cierpi wraz z nimi…” (s. 209)

Gdzie zatem leży, tak zwana, istota problemu? W wyjściu poza teatralną rekwizytornię literatury?

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Powiedzmy, że Piontek, Szczepan Twardoch, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, s. 250

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

 

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor