Uczono nas, a jakże, o bohaterskich pieskach, które dla chwalby socjalistycznej nauki ginęły w pierwszych statkach kosmicznych. Pamiętam takie przy podwórkowym trzepaku rozmowy: jak te pieski się czuły, czy one mogły się ruszać, co jadły, jakie miały kosmiczne skafandry, no i zwykle na zakończenie: jedna z koleżanek zawsze nam uświadamiała, że musiały na pewno się bać, na pewno szczekały i piszczały, skomlały, koszmar!
Łajka, zdaje się, pierwsza zginęła. Ginęły i inne, nie tylko pieski przecież. Ale Biełka i Striełka przeżyły! Przy trzepaku zrobiło się weselej. Poleciały z nimi w kosmos także myszki, szczurki, królik, muchy... nie wiem, czy całe towarzystwo przeżyło, ale pieski tak. A potem już był Gagarin i o psinach zapomnieliśmy.
Teraz, jako osoba Calikiem już dorosła, dowiaduję się, że potomkowie Striełki (czyli po polsku Strzałki) najpewniej jeszcze żyją w USA i to po sąsiedzku, w Wisconsin!
Mark mieszkał w latach sześćdziesiątych w Missouri. Miał psa, o imieniu Midget, którego kochał całym sercem, tak jak tylko 10-12 letni chłopiec może kochać swojego psa. Wszystko robili razem, razem więc też grali w baseball. Mark wyskoczył do piłki, Midget, który również czuł się graczem, też wyskoczył. Jednak Mark był duuuużo większy i silniejszy... tak mocno niechcący uderzył przy tym wyskoku swojego psa, że Midget zmarł.
Rozpacz.
To był 1963 rok. Mark jakoś dowiedział się, że prezydent USA i Pierwsza Dama Jackie Kennedy chcą oddać dwa ze swoich psów. Ogłoszono konkurs. Mark opisał swoją tragedię, jak to niechcący zabił ukochanego psa. W okolicy domu rodziców Marka podobno pojawili się tajni agenci, rozpytywali sąsiadów, sprawdzali, czy to prawdziwa historia. Może dlatego, że piesek miał być podarowany przez prezydenta i Pierwszą Damę, a może i dlatego, że piesek nie mógł przecież trafić w byle jakie ręce. Bo ten piesek to był wnuk Striełki!
Biełka i Striełka były wypuszczone w kosmos w rakiecie Sputnik-2 19 sierpnia 1960 roku. Jak już mówiłam, pierwsze które powróciły żywe. Striełka miała potem sześcioro dzieci, których ojcem był Puszek, także zasłużony uczestnik badań kosmosu, choć on nigdy nie był wysyłany w przestrzeń. Pracował na Ziemi. I jedno z tej szóstki dzieci Striełki, suczka Puszinka (po angielku Fluffy) trafiła do Białego Domu.
A było to tak:
Podczas któregoś z zimnowojennych spotkań na politycznym szczycie, Jackie Kennedy rozmawiała z samym Chruszczowem, właśnie o tych kosmicznych psach. Może tak, jak my przy trzepaku - użalała się nad nimi? W każdym razie I sekretarz i wódz wielkiego rywala Stanów Zjednoczonych obiecał, że jej jednego z nich, tych potomków psich kosmonautów , podaruje i słowa dotrzymał! Córka Striełki, Puszinka, przybyła na ziemię Waszyngtona. W Białym Domu było wtedy kilka psów. Puszinka wpadła w oko amerykańskiemu Charliemu i wkrótce mieli już czworo dzieci. JFK lubił je żartobliwie nazywać "Pupniks". A że psiarnia w Białym Domu zaczynała być zbyt duża, postanowiono w 1963 roku dwa z tych Pupniks podarować dzieciakom z Midwest. (Jasne, że polityka, przecież Midwest pomógł JFK wygrać wybory). I tak psina, o imieniu Streaker, wnuk Striełki, trafiła w ręce Marka, dziś lekarza w Wisconsin.
Cała operacja przyniosła też i wieloletnią korespondencyjną przyjaźń między dorastającym chłopcem i Pierwszą Damą Jacqueline Kennedy. Pisali do siebie aż do lat osiemdziesiątych. Ostatnio doktor Mark D. Bruce wydał książkę, w której te historie opisuje. Chętnie zajrzałabym też do ich listów...
Doktor jest zaangażowany w misje medyczne, bywał wielokrotnie na terenach dotkniętych klęskami, chyba na wszystkich kontynentach. Jako syn pastora lubi też powoływać się na boską interwencję w życie ludzi. Ma dorosłe dzieci, ma siedmioro wnucząt. Jackie i prezydent już nie żyją. Mark D.Bruce napisał tę książeczkę teraz, chyba z myślą o swoich wnukach.
Czy po naszej stronie żelaznej kurtyny kiedykolwiek wykorzystano te historie do ocieplenia wizerunku Nikity Chruszczowa? Wątpię. Pamiętam z jak bardzo mieszanymi uczuciami, sporo lat później, polska publiczność przyjęła pokazany w telewizji film o Edwardzie Gierku. Była tam scena na kajaku. I sekretarz, jak normalny człowiek, płynął kajakiem. Nie pamiętam, czy sam wiosłował, chyba nie. I już to wzbudziło kontrowersje. Trudno więc spodziewać się, że z obowiązującą linią propagandową współgrałaby jakaś mętna historia wysyłania takiego niezwykłego pieska do oczernianego na wszelkie sposoby państwa. Nie było Pegasusa, więc psina nie była chyba wyposażona w żadną aparaturę... więc po co ktoś miałby to robić? Nie, z pewnością nie pasowałaby ta historia do tamtej rzeczywistości. A tutaj? Tutaj dobra opowieść jest podstawą wielu wybitnych dzieł literackich, filmów, tu się dobre historie, dobrze opowiedziane, ceni.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.