Prosta analiza podziału czasu antenowego w Telewizji Polskiej pokazuje, że tuż przed wyborami do Sejmu i Senatu, partie opozycyjne nie mają szans pokazać sią na ogólnopolskiej antenie. Zwolennikom zajadłości i dokopywania komu się da taka sytuacja może się nawet podobać. Powiedzą “won za Don”, albo “do Berlina” i uznają, że problem jest rozwiązany. Otóż nie jest.
Lata temu, uczestnicy Okrągłego Stołu, przed wyborami 1989 roku potrafili uzgodnić zasady korzystania z mediów publicznych i tych uzgodnień przestrzegano. Wtedy! Ustalono, ile miejsc, czyli mandatów w Sejmie dostaną spadkobiercy PZPR, ile Komitety Obywatelskie i ustalono także, co bardzo ważne, ile czasu antenowego w Polskim Radiu i w Polskiej Telewizji można oddać poszczególnym komitetom wyborczym. I tych zasad też przestrzegano. Sama widziałam, jak skrupulatnie liczono minuty czasu antenowego. Proporcjonalnie do liczby przyznanych poszczególnym komitetom wyborczym miejsc.
Jakby to mogło wyglądać teraz? Najprościej tak, że ustalono by, ile czasu antenowego mogą zagospodarować Komitety Wyborcze PiS-u, Koalicji Obywatelskiej i wszystkich, którzy do wyborów stają. Wyznaczoną komisja, np. Krajowej Rady Radiofonii by tych podziałów minutowych strzegła i tyle. Aha, i jeszcze dziennikarze zatrudnieni w Radiu i Telewizji mogliby przeprowadzać wywiady z przedstawicielami - kandydatami różnych stron sceny politycznej, przez co stawaliby się niezaangażowanym uczestnikami debaty, nie byliby już więcej oficerami propagandy jednej strony.
Dlaczego tak się teraz w Polsce nie dzieje i jakie to może i powinno mieć konsekwencje prawne?
Krzysztof Luft, członek Rady Programowej Telewizji Polskiej, w oficjalnej skardze do przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dowodzi, że łamana jest ustawa właśnie O Radiofonii i Telewizji. “Zarzucam nadawcy działanie sprzeczne ze wskazanymi w ustawie o Radiofonii i Telewizji zadaniami medium publicznego, jakim jest TVP SA, tj. powinności rzetelnego ukazywania wydarzeń i zjawisk, a także zobowiązującymi media publiczne do zachowania pluralizmu, bezstronności i wyważenia”. “Przedmiotem niniejszej skargi jest skrajnie nierówny sposób traktowania podmiotów działających na polskiej scenie politycznej”.
Gdyby w 1989 roku komuna tak zagarnęła sobie Polską Telewizję, co byśmy powiedzieli? Gdyby nie dopuściła do prezentacji Komitetów Obywatelskich? Solidarności? Co by się mogło stać? A dziś, ci sami ludzie, odcinają dostęp do mediów publicznych każdemu, kto im się nie podoba!
Jak to jest możliwe?
Kto w 1989 roku trzymał polityków za gardło i wyciągał konsekwencje? My? A dziś my sobie postanowiliśmy nie wiedzieć, co to znaczy media publiczne. To nie tylko media, na które każdy Polak łoży, płacąc abonament, to także media, które dostają publiczne pieniądze od…. nie, nie od rządu, od Skarbu Państwa, mało tego - dostają dobrze opłacane reklamy spółek tegoż skarbu państwa! Czyje więc są teraz w Polsce media publiczne? Zostały przywłaszczone, zagarnięte przez ugrupowania, które obecnie sprawują w Polsce władzę. Tak jak za ciężkiej komuny! Jaka opozycja miała za komuny szansę, by pojawić się w mediach publicznych? Jeśli chodziło o pokazanie zdrajców, pachołków, karłów reakcji - zawsze mogli być pokazani. Natomiast o sensie oporu politycznego - ani słowa. Dzieje się więc na naszych oczach zagarnięcie majątku publicznego, a my udajemy, że nie rozumiemy. Udaje też prokuratura i cały wymiar sprawiedliwości. Różne komisje sejmowe. Politycy, wszyscy udajemy, że nie widzimy łamania zasad ustawy.
Może lepiej byłoby więc tę telewizję i to radio sprywatyzować i wtedy jedynie kasa będzie decydować o “obiektywizmie” przekazu.
Idalia Błaszczyk