25 października 2018

Udostępnij znajomym:

Wypowiedzenie przez Donalda Trumpa rozbrojeniowego traktatu INF (Treaty on Intermediate-range Nuclear Forces) uznawane jest za kolejny dowód na powrót do zimnowojennej rywalizacji. Rakiety (choć wtedy z głowicami jądrowymi) były bowiem po II wojnie światowej jednym z głównych pól wyścigu zbrojeń i źródłem międzynarodowych napięć.

Traktat INF z 8 grudnia 1987 roku, podpisany między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, zakazywał posiadania i rozwijania arsenałów rakietowych pocisków o pośrednim i średnim zasięgu. W praktyce dotyczył on odpalanych z lądu rakiet z głowicami nuklearnymi bądź konwencjonalnymi oraz pocisków manewrujących o zasięgu od 500 do 5,500 kilometrów. W ciągu czterech lat zniszczono 2,692 sztuki tej broni – 1,846 po stronie radzieckiej i 846 po stronie amerykańskiej.

Wycofanie się Amerykanów z traktatu było odpowiedzią na działania Rosjan, którzy według danych przedstawianych przez NATO, testowali oraz wprowadzili do użycia uzbrojenie objęte zakazem z 1987 roku. Przedstawiciele państw Zachodu podkreślają, że ludzie Putina wręcz „kpili” z porozumień, stąd tak gwałtowna reakcja. Rosja od dłuższego czasu o to samo oskarżała Amerykę, przywołując m.in. używanie przez nią rakiet wystrzeliwanych z okrętów nawodnych, a więc identycznych w skutkach. Za naruszenie traktatu uznano też montaż przez Amerykanów... instalacji antyrakietowej w środkowej Europie – według Moskwy wyrzutnie te mogłyby służyć do wystrzeliwania broni ofensywnej.

Początki współczesnego fenomenu pocisków rakietowych wiążą się oczywiście z II wojną światową i niemieckimi projektami „latającej bomby” V-1 oraz rakietowego pocisku latającego V-2. Hitler, uznając je za „wunderwaffe” (cudowną broń) w końcówce wojny kazał bombardować nimi Londyn. W praktyce jednak uzbrojeniem, które rzeczywiście zmieniło pole bitwy, była bomba atomowa, której Amerykanie dwukrotnie użyli w sierpniu 1945 roku przeciwko Japonii. Początkowo była ona przenoszona przez bombowce strategiczne, od lat 50. jednak zaczęto masowo umieszczać ją właśnie w rakietach, których skuteczność i zasięg radykalnie się zwiększał.

Swoje arsenały jądrowe budowały zarówno Stany Zjednoczone, jak i Związek Radziecki. Przywódca ZSRR Nikita Chruszczow był w takim stopniu pod wrażeniem nowej broni, że był gotowy ograniczać zbrojenia w „normalne” siły zbrojne, licząc na to, że arsenał rakietowy wystarczy do obrony „ojczyzny światowego proletariatu”. Doktryna użycia broni jądrowej przez obydwie strony zakładała, że w wypadku pełnoskalowej wojny pomiędzy dwoma blokami dojdzie do masowego bombardowania przeciwnika głowicami jądrowymi i termojądrowymi, przenoszonymi przede wszystkim przez rakiety. Co więcej, pewne wydawało się, że wystrzelenie rakiet przez jedną stronę doprowadzi do natychmiastowej odpowiedzi drugiej – szybko więc obydwa supermocarstwa zginęłyby pod setkami niszczycielskich uderzeń. Choć założenie to opierało się na masowym zniszczeniu, to w praktyce służyło pokojowi, gdyż obydwie strony wolały utrzymywać równowagę i szukać porozumień, niż ryzykować wojnę, której nie da się wygrać.

Od lat 60. ustabilizował się zestaw środków przenoszenia broni jądrowej, nazywamy „triadą jądrową”. Pierwszym były klasyczne bombowce, mogące atakować z powietrza wybrane cele. Drugim rakietowe okręty podwodne (same o napędzie atomowym), które stale patrolowały oceany i w razie rozkazu mogły wystrzelić spod wody rakietę nuklearną w kierunku wroga. Trzecim i najważniejszym narzędziem były stałe wyrzutnie lądowe, wycelowane w cele na terytorium przeciwnika. Najważniejszym rodzajem znajdujących się tam rakiet były pociski międzykontynentalne (ICBM), o zasięgu powyżej 5,500 kilometrów. Wystrzeliwane z USA lub ZSRR mogły uderzyć w cele na terytorium przeciwnika, leciały jednak dostatecznie długo, by możliwe było zauważenie ich oraz ewentualne strącenie przez systemy antyrakietowe.

Dużo groźniejsze okazywały się pociski o zasięgu pośrednim (IRBM, od 3,000 do 5,500 kilometrów zasięgu) oraz średnim (MRBM, od 500 do 3,000 kilometrów). Rakiety takie leciały po bardziej płaskiej trajektorii, trudniej było je więc namierzyć i zniszczyć. Kryzys kubański w 1962 roku spowodowany był właśnie przez tego rodzaju broń – Chruszczow chciał zaszachować Stany Zjednoczone informacją, że na wyspie w pobliżu USA znajdują się rakiety zdolne szybko uderzyć w najważniejsze amerykańskie cele, łącznie z Waszyngtonem. Kennedy wykazał się konsekwencją i nie dopuścił do ich umieszczenia, chociaż musiał zrezygnować z własnych rakiet w Turcji.

Pod koniec lat 70. ZSRR zaczął umieszczać w Europie nowe rakiety średniego zasięgu o nazwie Pionier (S-20), tym samym zdobywając przewagę jądrową na Starym Kontynencie. W odpowiedzi Amerykanie od 1983 roku umieścili w swoich bazach w Europie podobne rakiety MGM-31 Pershing. Od razu zaproponowali jednak rozmowy rozbrojeniowe i ogólne usunięcie tej kategorii broni. Gdy w 1985 roku do władzy w Moskwie doszedł Michaił Gorbaczow, rozpoczynając tym samym proces odprężenia w stosunkach międzynarodowych i wygaszania zimnej wojny, pojawił się klimat do rozwiązania niebezpiecznego sporu. Właśnie dlatego Gorbaczow i Ronald Reagan podpisali w 1987 roku traktat INF, likwidując możliwości używania tak groźnej broni.

Dziś zaś napięcia międzynarodowe powracają, chociaż świat różni się znacząco od tego zimnowojennego. Świadomość zagrożenia wycelowanymi we wroga rakietami powinna jednak zmusić polityków do zastanowienia się, dokąd doprowadzi nas ta eskalacja.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor