Już miało być dobrze. W miejscach publicznych coraz więcej osób bez masek, w samolotach - podobnie. Coś tam słychać, a to w mediach, a to w rozmowach, że grypa, że dużo ludzi choruje. Ale generalnie - jest lepiej, idziemy na zakupy, w święta w gości i na Sylwestra też na huczną prywatkę… teraz się śmiesznie mówi: domówkę!
W Wigilię jeszcze było normalnie. Ale już w pierwszy dzień świąt wieczorem - zaczęło się! Ból gardła nie do wytrzymania, podwyższona temperatura, trudno oddychać, trudno spać. Potem doszedł jeszcze nieziemski kaszel, taki, że bolą nadużyte mięśnie!
Zaczęło się szukanie tabletek przeciwbólowych, syropów, czegoś do ssania, czegoś od kataru i czegoś od kaszlu. A tu w domu pustki. Jedna cytryna, pusta buteleczka po syropie sosnowym, nawet chusteczek do nosa brak.
W aptece okazało się, że łatwo nie będzie - półki puste lub pustawe. Nie ma ulubionych ‘patyczków’, które pomagają pokonać katar, nie ma tylenolu, kończy się witamina C, nie ma cukierków do ssania, nie ma syropów w rozpylaczach. Najbardziej przetrzebione są półki z lekarstwami dla dzieci, ale dla dorosłych wybór też jest marny.
Na szczęście w Urgent Care, w jednej z klinik, które się teraz wszędzie pojawiły, nie ma wielkiej kolejki, zrobią tam testy, dadzą receptę, ale czy dzięki temu pacjent już będzie się lepiej czuł? Test wykazuje, że pacjent nie ma najgorszego, Covid-19, nie ma też grypy takiej i siakiej…no więc co ja mam pyta. Pielęgniarka się śmieje - a mało teraz tych wirusów!
Kaszląc i kichając jedziemy jednak do sklepu. Bo się okazało, że potrzeba nam cytryn, chleba, masła, herbaty, rumianku, czosnku, miodu, chusteczek do nosa (już nawet papier toaletowy się skończył), jakiegoś syropu, najlepiej z Polski, no i czegoś na rosół! Wiadomo, że rosół jest w takiej sytuacji niezbędny.
W drodze rozmawiamy o konieczności gromadzenia, składowania, na wszelki wypadek. Nie lubię tego, ale teraz się dość boleśnie przekonuję, że jednak taka półeczka, taka szafeczka, czy szuflada powinna w domu być. Oczywiście uzupełniana, na przykład co 6 miesięcy. Szufladką właśnie z lekami koniecznymi w sytuacji ataku wirusów. Nie tylko domowa apteczka z woda utlenioną i plasterkiem na skaleczenia, oraz węglem na zatrucia.
Trudno, trzeba co jakiś czas coś wyrzucić, bo się akurat nie przydało (to dobra wiadomość - wszyscy zdrowi). Trzeba tam też trzymać chusteczki do nosa, sprawny termometr i numery telefonów ważnych lekarzy!
I o lodówce też warto pomyśleć, żeby mieć nie tylko to, co lubimy, ale też to, co potrzebne: cytryny właśnie, czosnek, imbir, zamrożone “coś na rosół”, a i chleb da się zamrozić, na wszelki wypadek. Nie ma co czekać do ostatniej cytryny, trzeba uzupełniać.
Bo wyprawa do sklepu z tym potwornym kaszlem, katarem, załzawionymi oczami, w masce, która przykrywa kapiący nos - to jednak żadna atrakcja.
Już po zakupach wystawiam na stół całą baterię zdobytych leków i niby-leków, pomocników, którzy mają mi życie w tej zarazie ułatwić. Zażywam, psikam do gardła, smaruję i - cierpię. Jeśli mi coś w końcu pomoże, to i tak nie będę wiedziała - co. Ale dzwoni jeszcze Dobra Dusza i mi przypomina o takiej prostej, dobrej rzeczy jak inhalacja! Z rumianku, majeranku, może być z soli. Na szczęście zawsze kupuję herbatki ziołowe, więc mam rumianek i coś tam jeszcze. Nawet nie patrzę na datę ważności. Zalewam, podgrzewam, wdycham. Jest ulga! Nadal źle się czuję, ale łatwiej oddychać. I to miłe uczucie, że jednak było w domu coś pożytecznego, te ziółka!
I obiecuję sobie, że gdy tylko odzyskam siły, wygospodaruję szufladkę na te antywirusowe specyfiki.
Idalia Błaszczyk