04 stycznia 2023

Udostępnij znajomym:

Czy agresywna polityka Rosji jest usprawiedliwiona? Takie postawienie pytania może grozić jego autorowi stanie się ofiarą rzekomo popularnej dziś „cancel culture”, warto jednak odtworzyć sposób myślenia Putina i jego towarzyszy-imperialistów. Przede wszystkim dla większej świadomości tego, jak działa wróg.

Nie da się bowiem ukryć, że Rosja putinowska prowadzi od dawna – ktoś powie, że od 2014 roku, ktoś inny, że od 2008, a ktoś inny, że od samego początku – imperialną politykę, dążącą do odbudowy rosyjskiej potęgi i strefy wpływów, obejmującej dawne tereny znajdujące się pod władzą mocarstwa. Myślenie imperialne prowadzi Rosjan do agresji, takiej jak ta z lutego 2022 roku, kiedy to pod rzekomym pretekstem „denazyfikacji” zaatakowali niepodległą Ukrainę, rozpoczynając brutalną wojnę, która przez dziesięć miesięcy zapisała się już w historii okrucieństwami takimi jak bombardowanie celów cywilnych, ataki na infrastrukturę krytyczną czy zbrodnie w Buczy, Irpieniu, Chersoniu i wielu innych miastach i miasteczkach.

Jak pokazywałem w innych swoich artykułach, można o rosyjskim imperializmie myśleć ponad podziałem na dawną Rosję carską, Związek Radziecki czy państwo Putina. Już wkrótce po rewolucji październikowej polski prawnik i historyk Jan Kucharzewski napisał słynną pracę pt. „Od białego do czerwonego caratu”, w której pokazywał, jak niewiele w pewnych sprawach różni państwo Romanowów od państwa Lenina i Stalina. Myślenie polityczne, wyobraźnia geograficzna, w końcu właśnie dążenie do uzyskania pozycji mocarstwa i niewahanie się przed użyciem agresji było wspólne dla konserwatywnych monarchistów i rewolucyjnych bolszewików. Powojenny Związek Radziecki, który za sprawą triumfu nad Hitlerem i bezwzględnych zabiegów Stalina stał się atomowym supermocarstwem, dyktującym warunki ładu światowego, był odnowieniem dawnego imperium carów, oczywiście o wiele bardziej „postępowego” w sferze deklaracji i frazesów.

Rozwój terytorialny, potęga, prestiż na arenie międzynarodowej czy poczucie wyjątkowości ma też jednak zwykle drugie dno – jest nim strach. Historia Rosji, a wcześniej Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, to historia naprzemiennych triumfów i porażek. Średniowieczną Ruś na kilka wieków zniewolili Mongołowie, którzy m.in. władców Moskwy osadzali na tronie i z niego strącali. W pierwszej połowie XVII wieku głównym rywalem była Rzeczpospolita Obojga Narodów, której wojska przez dłuższy czas stacjonowały na Kremlu – data „wypędzenia Polaków” z Moskwy jest zresztą obchodzona współcześnie jako Dzień Jedności Narodowej. W początkach następnego stulecia zagrożeniem byli Szwedzi, a kolejne sto lat później – Napoleon Bonaparte. Zdobył on w końcu Moskwę, choć przegrał wojnę na poziomie strategicznym i logistycznym. Myślenie o zagrożeniu kontynuowali bolszewicy – w końcu tuż po rewolucji październikowej przeciw nim rzucili się wszyscy, łącznie z zachodnimi „interwentami” (Brytyjczykami, Francuzami i Amerykanami). Strach i robienie wszystkiego dla bezpieczeństwa osiągnęły szczyt za Stalina – wiele z jego decyzji, od wielkiej czystki w Armii Czerwonej do wymordowania polskich jeńców m.in. w lesie katyńskim, interpretuje się właśnie jako element strachu i poczucia braku bezpieczeństwa. Pamiętajmy zresztą, że w końcu w czerwcu 1941 roku został on zaskoczony przez Niemców i prawie przegrał. Dlatego właśnie dążył do budowy strefy wpływów, która chroniłaby go przed atakiem, jednocześnie zaś parł do wojny z USA, bo bał się, że te zaatakują go pierwsze.

Dla współczesnych Rosjan upadek Związku Radzieckiego był w wielu aspektach klęską – zawalił się znany świat, w jego miejsce przyszła bieda, niepewność, chaos i skorumpowana słaba władza. Władymir Putin nazwał to wydarzenie „największą katastrofą geopolityczną XX wieku”. A jednocześnie tuż po upadku Układu Warszawskiego doszło do wydarzenia, które przestraszyło Kreml, czyli rozszerzenia NATO na wschód, w tym o Polskę. Prezydent Bush senior starał się co prawda uspokajać Gorbaczowa, że do tego nie dojdzie, ich rozmowy nie były jednak wiążącą umową. Clinton także uspokajał Jelcyna, że to nie działanie wymierzone w Rosjan, a dziedzictwem tych prób była istniejący de facto do niedawna brak stałych baz NATO na wschodniej flance. Polska, Rumunia, państwa bałtyckie czy teraz Finlandia w Sojuszu Północnoatlantyckim to dla Rosjan czarna wizja: okrążenia, oblężenia, bliskiego niebezpieczeństwa. To wyobrażenie o wrogu stojącym u bram, czołgach wjeżdżających do rosyjskich miast i rakietach wycelowanych w Kreml. Z tego powodu dziś argument o zagrożeniu ze strony NATO podnosi Putin i jego propagandyści w kontekście Ukrainy – to paliwo, które może przynieść poparcie zwykłych, przestraszonych Rosjan.

Problem polega jednak na samej perspektywie – a ta jest imperialna, mocarstwowa i wprost siłowa. Dlaczego Polska, Bałtowie czy teraz Ukraińcy stawiają na Zachód? Bo Moskwa nie ma im niczego konstruktywnego do zaoferowania, oprócz wyzysku, korupcji i barbarzyństwa. A dodatkowo narody te boją się wielkiego sąsiada ze wschodu. Pozostaje więc tylko płacz nad tym, że nikt Moskwy nie kocha i rzucane z gniewem wyzwiska przeciwko „innym” i przechwałki o zmasowanych bombardowaniach i szturmach. Gdyby to Rosja była inna – demokratyczna, otwarta, zrównoważona – to nie miałaby takiego problemu. A jednocześnie nie byłaby Rosją, gdyż w innej niż mocarstwowej formie nie potrafi się odnaleźć. Agresja napędza strach, a strach napędza agresję. To błędne koło warto by przerwać…

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor