23 grudnia 2017

Udostępnij znajomym:

Tuż przed Bożym Narodzeniem w 1970 roku Polska pogrążyła się w żałobie. Skandaliczna decyzja gospodarcza, oderwanie władzy od życia zwykłych ludzi i ideologiczne zacietrzewienie doprowadziły do tragedii.

Polska lat 60. była dziwnym państwem. Dyktatorską władzę sprawowali w niej komuniści z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, którzy dwie dekady wcześniej przejęli kontrolę nad państwem, dzięki pomocy radzieckich bagnetów. Jednocześnie w 1956 roku nowy (i trochę stary) przywódca, Władysław Gomułka, zdobył sobie autentyczne zaufanie społeczne – postawił się Moskwie i dał nadzieję na „socjalizm z ludzką twarzą”. Bardzo szybko zresztą zawiódł tę nadzieję. Komuniści oficjalnie wyznawali ideologię marksizmu-leninizmu, stawała się ona jednak coraz bardziej martwa, a partyjni przywódcy woleli komunizm w wersji narodowej – swojski, trochę antyinteligencki, bardzo antyniemiecki i w pewnym momencie (1967-1968) antysemicki.

Jednocześnie Polska wciąż była krajem biednym i trwającym w bezruchu. Stetryczały Gomułka nie rozumiał i nie chciał zaspokajać aspiracji konsumpcyjnych społeczeństwa, a gospodarka, nastawiona na przemysł ciężki i oszczędzanie, rozwijała się bardzo powoli, nie polepszając bytu milionów Polaków. PRL końca lat 60. jest zgodnie opisywany jako kraj szary, smutny i przaśny.

Problemy gospodarcze były jednak zbyt poważne i władze musiały coś z tym zrobić. Wyzwaniem były ceny żywności, zwłaszcza mięsa. Utrzymywano je na niskim poziomie, gdyż słusznie uważano to za główną gwarancję spokoju społecznego. Jednocześnie to sporo kosztowało, a w mało wydolnym systemie w sklepach wciąż brakowało towaru, szybko wyprzedawanego bądź wyprowadzanego nielegalnie na „czarny rynek”. Ekipa Gomułki doszła do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest podwyżka cen.

Wprowadzono ją w grudniu 1970 roku, kilka dni po niewątpliwym sukcesie „Wiesława” – podpisaniu układu z Niemcami Zachodnimi, który normalizował wzajemne stosunki i doprowadził do uznania przez Bonn (25 lat po zakończeniu wojny) polskiej granicy zachodniej. I sekretarz KC PZPR myślał, że to ważne wydarzenie międzynarodowe da Polakom poczucie bezpieczeństwa i polepszy nastroje. Niestety, tak się nie stało, głównie z powodu metod wprowadzenia regulacji cen. Po pierwsze, obejmowała ona towary podstawowe, przede wszystkim żywność – wydatki na nią stanowią zawsze największą część wydatków biednych gospodarstw domowych. Po drugie, chociaż regulacja miała dotyczyć i podwyżek i obniżek cen, to te drugie dotyczyły towarów niekupowanych przez zwykłych ludzi (według żartu: drożeje mięso, tanieją lokomotywy). Po trzecie wreszcie, ceny wzrosły tuż przed Bożym Narodzeniem, a więc w momencie intensywniejszych zakupów i w środku zimy, przez co podwyżka stała się bardziej dotkliwa. Społeczeństwo odebrało to jako policzek ze strony komunistów.

13 grudnia 1970 roku komunikat o podwyżce podała prasa. Już następnego dnia rozpoczął się opór przeciwko zmianom cen. Na Wybrzeżu stanęła Stocznia Gdańska im. Lenina, jeden z największych zakładów przemysłowych Trójmiasta, zatrudniająca dobrze zorganizowanych i świadomych robotników. Przez dwa dni rozwijały się demonstracje uliczne, a do strajku dołączały kolejne zakłady. Protestujący żądali zniesienia podwyżek oraz zmiany w naliczaniu płac. Wściekłość robotników, z którymi nie chciały rozmawiać władze, a oddziały milicji próbowały pacyfikować demonstracje siłą, wciąż narastała. Wieczorem znalazła ujście w symbolu władzy – protestujący wtargnęli, zdemolowali i podpalili Komitet Wojewódzki PZPR, siedzibę partii, która miała rzekomo reprezentować interesy klasy robotniczej.

Reakcją na protesty była ich siłowa pacyfikacja. Do Trójmiasta wysłano nie tylko kolejne oddziały milicji, ale także wojsko. W dniu ataku na Komitet Wojewódzki padli też pierwsi zabici. Prowadziło to do eskalacji konfliktu. Gomułka, który dowodził całą operacją z Warszawy, był gotowy na każde rozwiązanie, nakazując użycie broni. Dla niego to nie był wybuch społecznego gniewu wynikający z beznadziei, ale „kontrrewolucja”. A jako stary komunista był przekonany, że do kontrrewolucjonistów należy strzelać, a nie z nimi rozmawiać.

Protesty rozprzestrzeniły się na kolejne miasta Wybrzeża, gdzie istniały duże zakłady przemysłowe – Gdynię, Szczecin i Elbląg. Wszędzie do tłumienia protestów wykorzystano wojsko. Najtragiczniejsze zdarzenia (tzw. „czarny czwartek") miały miejsce 17 grudnia w Gdyni. Wojsko zablokowało dojście do tamtejszej stoczni, zatrzymując robotników na stacji kolejki miejskiej. W końcu w kierunku napierającego tłumu padły strzały – zginęło 10 osób, w tym młody chłopak Zbyszek Godlewski. Wściekli robotnicy wyszli na ulicę niosąc na czele pochodu jego skrwawione ciało. Przez lata zabity pozostawał anonimowy, nazwano go więc Jankiem Wiśniewskim i napisano o nim balladę, która stała się symbolem Grudnia '70: „Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni, dzisiaj milicja użyła broni. Dzielnieśmy stali, celnie rzucali. Janek Wiśniewski padł! Na drzwiach ponieśli go Świętojańską, naprzeciw glinom, naprzeciw tankom. Chłopcy stoczniowcy – pomścijcie druha! Janek Wiśniewski padł!”.

W protestach na Wybrzeżu zginęły co najmniej 44 osoby. Władysław Gomułka był gotów stłumić „kontrrewolucję”, ale reszta kierownictwa PZPR podjęła decyzję o obaleniu starego komunisty i powierzeniu władzy Edwardowi Gierkowi. Podwyżki ostatecznie cofnięto, jednak pamięć o grudniowej masakrze trwała dalej, kładąc fundament pod narodziny Solidarności.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor