Jak to milo słyszeć, że z Ameryki do Polski trafiło coś dobrego, nie tylko hamburgery i przesłodzone napoje! Nie bardzo chce mi się uwierzyć, że to właśnie amerykański patent, ale jak czytam w "Polityce": Polacy na wzór amerykański, coraz częściej i chętniej jadą do rolników - sądowników, by samodzielnie zbierać na ich polach owoce i warzywa!
Mniej więcej trzy lata temu ktoś zauważył, że różnica cen skupu na przykład jabłek i cen, jakie za te jabłka płaci się w handlu jest kolosalna. A poza tym - groszowe ceny skupu spowodowały, że nie opłaca się uprawa, zatrudnianie ludzi do zbierania, transport do skupu. Więcej rolnik zapłaci, niż dostanie za odstawione do skupu zbiory. To znaczy, wiadomo było od dawna, ale trzy lata temu radny miejski z Tarnowa Miroslaw Biedroń, na wzór amerykański, założył stronę internetową: MyZbieramy.pl. Przez tę stronę mogą się ogłaszać rolnicy zapraszający na swoje pola i do swoich sadów. Mieszczuchy samodzielnie zbierają więc na przykład truskawki i płacą rolnikowi o połowę mniej niż by płacili na ryneczku w mieście. Można też spotkać oferty - zbieraj jedną kobiałkę dla siebie, a drugą dla gospodarza. To zwłaszcza interesuje osoby, które rzeczywiście w tych czasach nie maja pieniędzy. Można pojeść dobrego, nazbierać sobie do domu, nazbierać gospodarzowi - wszyscy zadowoleni. Wielu gospodarzy rozszerza swoją ofertę - podgaja informacje o atrakcjach turystycznych w okolicy, ustawiają ławy do piknikowania, nawet niektórzy udostępniają swoją kuchnię, by mieszczuchy mogły na miejscu przerobić zebrane owoce. Nagle wszystko wszystkim się opłaca. I rzeczywiście. Jeśli ceny skupu spadły tak nisko, że nie opłacało się nawet pola truskawkowego opryskać chemikaliami, żeby zlikwidować chwasty, to teraz te chwasty dowodzą, że truskawki nie są otrute i tym chętniej są przez przyjezdnych zbierane.
W tym roku całemu przedsięwzięciu sprzyja pandemia. Wiele osób nadal nie pracuje, albo pracuje z domu, mają więc więcej czasu i często mniej pieniędzy, więc chętnie z takiej oferty korzystają. Na świeże powietrze rusza też każdy, komu siedzenie w domu dało w kość. Dzieciaki też przeważnie zadowolone. Z powodu pandemii rolnicy stracili jednocześnie możliwość zatrudniania Ukraińców, bo jest ich o wiele mniej, a Polacy za niskie stawki pracować nie będą. Wszystko to z pewnością jest możliwe także dzięki temu, że polskie rodziny mają samochody! Bo nie bardzo wyobrażam sobie jeżdżenie na wieś autobusem, czy nawet podmiejskim tramwajem.
"Pandemia spadła mi jak z nieba" cytuje wypowiedź tarnowskiego radnego "Polityka". Bo pandemia pomogła, zainteresowanie zbieraniem jest sześć razy większe, niż było na początku, czyli trzy lata temu.
W okolicach Chicago, aż po Indianę i Michigan chyba nie ma farmy, na której nie spotka się Polaków. Szukamy jabłek, brzoskwiń, jagód, wtajemniczeni wiedzą też, gdzie można kupić jajka, nawet mięso. Czasem są to farmy typu 'pick your own", czyli zbieraj sam, a czasem sklepy przy farmach, gdzie kupuje się plony zebrane już wcześniej. Wiele farm oferuje też udział w specyficznym programie Community Supported Agriculture CSA, który polega na tym, że odbiera się przygotowane przez farmę paczki, często bez możliwości decydowania, ile czego chcemy. Z pewnością jest to bardzo atrakcyjne dla liczniejszych rodzin, a farmerom gwarantuje stałe dochody. Mogą też te paczki być wysyłane, wprost do domu.
Niektórzy polscy gospodarze obawiali się wpuszczać obcych na swoje pola i grządki. Bo naniszczy taki, zadepcze, połamie... Przydzielają przyjezdnym jeden rządek truskawek. Więc widzą, co kto po sobie pozostawia. Tutaj z ta kulturą osobista też różnie bywa. Widzi się nadgryzione jabłka rzucone na ziemię, zadeptane maliny.
"Lecz ludzi dobrej woli jest więcej..." więc spotyka się nawet takie pola, których nikt nie pilnuje, klient sam sobie nazrywa, zważy i do skrzynki wrzuci pieniądze.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.