W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, gdy zaczyna się zastanawiać co będzie robił, gdy dorośnie. Dlatego nie wyrzuciłem od razu pewnej informacji, jaka pojawiła się niedawno w mojej skrzynce pocztowej. Zostań Prawdziwym Mikołajem!! – krzyczał nagłówek. Tak, były tam dwa wykrzykniki.
Już dawno przestałem się zastanawiać nad zawiłym mechanizmem doboru odbiorców pewnych informacji handlowych. Zwykle jak już coś kupię, to właśnie wtedy zalewany jestem dopiero reklamami tego produktu. Albo mu pokrewnymi. Nigdy wcześniej, choć podobno super inteligentne algorytmy internetowe są w stanie przewidzieć moje najskrytsze potrzeby na podstawie historii moich wyszukiwań i treści pisanych listów. Różnie z tym bywa. Gdy przeglądam zdjęcia plaż z palmami, dostaję oczywiście reklamę wyjazdu w ciepłe kraje. Gdy oglądam zimowe buty, zwykle podsuwana mi jest czapka i szalik, co też jest zrozumiałe. A czytając kiedyś o rekinach ludojadach w Australii chyba sprowokowałem jakieś zawiłe działanie matematyczno-statystyczne, bo chwilę później do mej skrzynki trafiła reklama ubezpieczenia na życie z rozbudowaną klauzulą nieprzewidzianych wypadków. Hmmm…
Tym razem mogło chodzić o coś niewinnego. Może oglądałem czerwony kubrak, albo sanki. Albo postawiłem jakiś znaczek w kalendarzu z datą 6 grudnia. W każdym razie dostałem zaproszenie do uczestniczenia w kursach, po ukończeniu których byłbym dyplomowanym (!) Świętym Mikołajem.
Strona prezentowała się imponująco. Dobrze wyposażone klasy, ciepłe posiłki, tanie noclegi w okolicy, wykłady, spotkania z przyszłymi Elfami. Serio. Okazja do spotkania z wieloma specjalistami różnych dziedzin przydatnych w wykonywaniu tego zawodu. Spojrzałem na podanie, jakie należy wypełnić. Zgoda na sprawdzenie mej historii kryminalnej, rodzinnej, zdrowotnej, a także kilka rubryk przeznaczonych na wpisanie numeru karty kredytowej. Płatność za pomocą PayPal również dostępna. Tylko 500 dolarów za trzy dni. Niestety, czeki nie są przyjmowane. Ilość miejsc bardzo ograniczona. Kolejny minus to położenie szkoły – Alberta, Kanada.
Postanowiłem poszukać nieco bliżej. Okazało się, że szkół takich jest sporo, nawet w naszej okolicy. Najciekawsza oferta pochodziła ze stanu Michigan, ale niestety, nauka zakończyła się tam na początku listopada. Trwają już jednak zapisy na przyszły rok. Tak już jestem skonstruowany, że jak coś mnie zainteresuje, to lubię wszystko sprawdzić. Odwiedziłem więc stronę z ogłoszeniami i wybrałem kilka firm oferujących usługi Mikołajów w okresie świątecznym.
- Czy pracujący dla was Mikołaje są dyplomowani?
- Co??
- A na jakie stawki można liczyć?
- To praca okresowa, więc wszystko zależy od sezonu i miejsca zatrudnienia.
- Czy z dyplomem można zarobić więcej?
- ??
Tak to mniej więcej wszędzie wyglądało. Właściciele tych firm najwyraźniej nie byli zainteresowani pogłębianiem wykształcenia swych Mikołajów.
Nie powinniśmy się temu jednak dziwić. Jeszcze dwadzieścia lat temu ośmiu na dziesięciu Amerykanów przyznawało, że wierzyli w Mikołaja będąc dziećmi. Wiara ta zanikała średnio w ósmym roku życia. Dziś przyznaje się do tego połowa, a granica wiary spadła do szóstego roku życia. Wokół tylko opracowania naukowe o tym, że ludzkość rozwijając się technicznie nie będzie w stanie już w nic uwierzyć, więc właśnie jesteśmy świadkami początku powolnego upadku wszystkich religii. Prawdę mówiąc, to Mikołaj z religią jest luźno związany, podobnie jak choinka i bombki na niej, ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o tradycję. A w tradycji naszej Mikołaj zawsze przynosił prezenty.
Niestety, wiele wskazuje, że to dziś zawód bez przyszłości. Więcej można znaleźć kawałów o nim, niż ofert pracy. Na przykład: Czego można nauczyć się w szkole dla Mikołajów? Elfabetu.
Coraz więcej dzieci boi się Mikołaja. Nazywa się to Santofobia lub Clausofobia, nazwy oczywiście wymyślone, bo samo schorzenie jeszcze nie jest sklasyfikowane. Podobno dotyka co drugiego dziecka. I choć mądrzy ludzie uspokajają, że strach u dzieci nie dotyczy wyglądu, ale raczej wielkiej sylwetki i dlatego Mikołaj powinien zawsze siedzieć, to nie udaje się im nikogo przekonać. Coraz częściej Mikołaje tracą pracę, bo straszą dzieci. Do tego doszło.
Choć akurat w ubiegłym roku pewien mężczyzna z Indiany stracił pracę Mikołaja w centrum sklepowym, gdy groźnie spojrzał na jedną z matek. Poskarżyła się i wystarczyło. A poszło o siatkę foliową, taką na zakupy, którą starała się położyć mu na kolanach przed posadzeniem swego syna. Mikołaj stawiał opór, ona przekonywała, że to dla bezpieczeństwa dziecka. On wciąż uważał, że to głupi pomysł. Ona, że jest obcym facetem i może mieć różne nieznane zarazki i substancje na spodniach. On zasugerował, by w ogóle nie sadzała swego syna na jego kolanach i poszła sobie gdzie indziej. Ona, że płaci, więc wymaga. Wtedy on spojrzał na nią, a ona podobno prawie zemdlała. Klasyczny przykład Santofobii.
Kolejny również pochodzi z tego kraju. W tym przypadku Mikołaj na nikogo nie spojrzał, wystarczyło spojrzenie na niego. Reprezentował bowiem wiarę, nieważne jaką. Poruszony tym faktem młody mężczyzna poczuł się urażony obecnością Mikołaja w miejscu publicznym i złożył skargę. Została odrzucona, ale jeszcze przez kilka tygodni na portalach społecznościowych trwała akcja grupy młodych ludzi wymierzona w to centrum sklepowe. Ciekawe, czy w tym roku Mikołaj się w nim pojawi. Jeśli tak, to napatrzmy się do syta. Święty Mikołaj zaczyna być gatunkiem zagrożonym. Prawie wymarłym. Już nie widujemy ich na ulicach, na imprezach, w sklepach. Klasy w szkołach dla Mikołajów świecą pustkami, a prezenty pod choinkę przynosi Amazon.
Miłego weekendu
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.