Edward J. Piszek, o którym pisałam w tym miejscu kilka tygodni temu, w swej autobiografii wspomina takie zdarzenie.
Już jako poważny przemysłowiec, filantrop wracał samolotem z Polski do USA. Po przesiadce w Londynie, przywitał się z sąsiadem zajmującym fotel obok, podali sobie ręce, wymienili nazwiska. Współpasażer natychmiast poczęstował go tak wtedy popularnym Polish Joke. Nie zastanowił się, że Piszek to polskie nazwisko, że skoro wraca z Polski, to może jest Polakiem, nie. Usłyszał tylko: wracam z Polski, no to chciał się popisać. I popisał się. Piszek, jako człowiek miłosierny, nie dał mu w mordę, za to za jakiś czas rozwinął poważną akcję zwalczania tych dowcipów w USA. Nie tylko dowcipów, ale całego złego wizerunku Polaków.
Dziś już wiemy, że te Polish Jokes z czasem trafiły do nas, do Polski, jako dowcipy o milicjantach, niektóre nawet, po latach, jako dowcipy o blondynkach. "Ilu trzeba policjantów, żeby wkręcić żarówkę, ile blondynek, ilu Polaków, Irlandczyków...".
Każdy z nas spotkał choć raz takiego towarzyskiego wesołka, który sypie kawałami jak z rękawa. O lekarzach, o sportowcach, politykach, o teściowej. Nieraz miałam wrażenie, że to ludzie lekko nieśmiali, trochę zagubieni, trochę walczący o swoje miejsce w grupie, w społeczeństwie. Opowiada kawały, więc wydaje mu się, że jest duszą towarzystwa.
A same dowcipy? Po co one są, po co je wymyślamy, powtarzamy? Żeby wroga śmiertelnego ośmieszyć, pomniejszyć, więc tym samym dodać sobie odwagi:
"... alasz, przegrał wojnę głupi malarz".
Aby ośmieszyć, czy nawet wyszydzić innych, inaczej mówiących, inaczej gotujących, inaczej ubranych, inaczej się modlących. Po co ich wyszydzać, tych innych? Czasami, po prostu, też ze strachu. Inny przeraża.
Ośmieszenie, wykpienie, jako sposób na oswojenie świata... Pewnie tak. Z jednej strony dowcipy z cyklu "lecą samolotem Rusek, Polak i Niemiec", a z drugiej cała lawina kawałów o podłej teściowej.
Funkcje dowcipu, żartu, humoru, satyry w kulturze są, jak wszyscy wiemy, nieskończone. Dowcip czasem szybciej reaguje na to, co się dookoła dzieje, niż poważne diagnozy w poważnych publikacjach.
Boomer remover.
Śmieszne?
NIE!
"Wirusek - świrusek" wykończy baby boomers, wyniszczy wapniaków!
Ktoś powie paskudne milenialsy opowiadają takie wstrętne rzeczy o własnych dziadkach, rodzicach. Inny podniesie larum, że to jakaś wredna inżynieria społeczna, żeby jedną generację napuścić na drugą. A sami młodzi, podobno, siedzą w domach, stukają w te swoje klawiatury i martwią się o starszych.
Bo to właśnie starsi nie chcą się podporządkować rygorom sanitarnym czasu zarazy. Latają po sklepach i "na miasto". Spotykają się ze znajomymi, nie chcą zakładać maseczek. Czują się niezniszczalni, odporni, a są zwyczajnie bezmyślni. Teraz im się dostaje za to, że byli bezstresowo wychowywani, że wmawiano im: wszystko jest w zasięgu twoich możliwości. Statystycznie wirus starszym bardziej zagraża, ale to podobno młodzi są jednak bardziej wystraszeni, mimo że jeszcze nie tak dawno balowali na plażach.
Mowić o boomer remover w obecności 60-latka to gruby nietakt. Żaden dowcip. Ale jeśli ten 60-ciolatek zachowuje się jak rozkapryszony bachor?
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.