----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

08 listopada 2023

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Julian Aleksandrowicz i Irena Gumowska w którymś z wydań książki “Kuchnia i medycyna” podali sensacyjny przepis na surówkę piękności.

Argumentem za było powołanie się na salony piękności Heleny Rubinstein, w których podobno surówkę tę serwowano kobietom szukającym sposobu na poprawę urody, a zdrowia… przy okazji!

O ile dobrze pamiętam, przepisy był zamieszczony we wspomnianej książce w rozdziale poświęconym żywności zawierającej cynk. Mam pod ręką jedynie wydanie z 1981 roku i tu tego przepisu nie ma.

Jest jednak niezwykle prosty i łatwy do zapamiętania. Trzeba bowiem jedynie wziąć tak z pół szklanki płatków owsianych, nie błyskawicznych, ale tych normalnych, zalać wodą (około pół szklanki), dorzucić kilka pokruszonych orzechów, z łyżeczkę miodu. Odstawić na noc. Rano dodać utarte na grubej tarce jabłko, ze dwie łyżki jogurtu, albo trochę twarożku, cynamon, rodzynki, można też maliny, jagody, no i oczywiście sok z cytryny. Wymieszać i śniadanie gotowe.

Łatwo dziś ten przepis znaleźć w Internecie, bowiem na wielu stronach podawany jest pod hasłem “surówka piękności”. I mówi się o Helenie Rubinstein, ale jakoś nie wspomina o tej niezwykłej książeczce “Kuchnia i medycyna”.

Nie wspominają o niej też oczywiście autorzy obecnie zalecanych tu, w USA , przepisów na “owsiankę odchudzająca”, czyli “oatmeal for weight loss”. Podstawowa różnica w tych współczesnych, amerykańskich surówkach piękności (choć raczej się tej potrawy tak nie nazywa) polega na dodaniu mleka roślinnego, nasionek chia, zamiast miodu poleca się syrop klonowy. Może być jeszcze kakao, a w obu współczesnych wersjach pojawia się także siemię lniane, oczywiście uprzednio zmielone.

Amerykańscy kucharze zalecają także, jako że naród tu praktyczny, “produkować” kilka porcji na raz, umieszczać każdą w osobnym słoiczku, a słoiczki w lodówce i mamy śniadanka na kilka dni!

Wszystko ma być w tych czasach łatwo i szybko, więc podpowiadają, by raz na tydzień. Hmm, nawet odgrzewać nie trzeba!

Ale nie ma się co wyzłośliwiać, ważniejsze jest, że ten stareńki przepis działa, jest dalej zalecany i z pewnością wielu osobom się przyda. Nie mamy tu więc do czynienia z jakaś chwilową moda, czy nawet - szaleństwem.

Lata temu, pamiętam, ciągle zaglądałam po pracy do apteki, żeby kupić ziółko świętego Jana. Nie udało się. Półeczka zawsze po południu była już pusta. A wszyscy wtedy piali z zachwytu, jakie to wspaniałości, jak koniecznie trzeba, należy i warto to ziółko parzyć i spożywać. Podobno miało cudownie pomagać ludziom zestresowanym…

Z czasem uświadomiliśmy sobie, że chodzi tu o zwykły dziurawiec, którego w polskich sklepach i aptekach chyba nie brakowało. I nam się kojarzył raczej z ziółkiem zalecanym przy kaprysach wątroby, czy nawet całego układu trawiennego. Później nawet zaczęto ostrzegać, że nie każdy i nie zawsze to zioło może popijać, pojawiło się też w tabletkach, ale to już moda minęła i teraz stoi sobie na półkach, prawie nie wzbudzając zainteresowania.

W świecie porad, suplementów i “najbardziej skutecznych diet” co chwilę pojawia się coś nowego, coś wspaniałego, co ma nas zbawić, naprawić, uszczęśliwić. Surówką piękności wydaje się takim odkurzeniem sensownym, dziurawiec chyba nie bardzo wypalił, a ja z zaciekawieniem przyglądam się teraz kolejnej modzie: chodzi o węglowodany z lodówki. Otóż nawet są tacy lekarze medycyny, którzy na swoich blogach zalecają, by ugotowany ryż (ziemniaki, makaron) najpierw potrzymać z dobę w lodówce, a dopiero następnego dnia odgrzać i podawać do obiadu. Chodzi oczywiście o indeks glikemiczny, o węglowodany. Podobno, po tej dobie spędzonej w lodówce stają się  dla nas mniej szkodliwe!!!

Przekonywano mnie kiedyś, że przegotowana woda, która postoi parę godzin w czajniku - surowieje! I ja nie uwierzyłam…

Idalia Błaszczyk

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor