NEPAL, listopad 2022
Jest sobota, 12 listopada. Wstaję o 3 w nocy i patrzę w cudnie rozgwieżdżone niebo z Marsem obok wielkiego Księżyca. Himalaje błyszczą w jego blasku. Co za diametralna różnica wobec deszczowych chmur jeszcze kilka godzin temu! Powietrze jak kryształ, wieje lekki wiatr i suszy mokre ciuchy rozwieszone na sznurku. Patrzę, jak przemoczone, wełniane rękawiczki zwisają ze sznurka przemienione w bryłki lodu. Dobrze, że nie spadły, bo mogłyby się złamać!
Noc w Himalajach
Rozstawiam statyw i wśród nocnej ciszy koncentruję się na fotografowaniu przepięknej doliny, w której usadowiła się wioska. Jest jeszcze zbyt ciemno na wykonywanie zdjęć telefonem, nastawiam więc alarm ponownie na 5:40, aby uchwycić barwy przedświtu.
O szarym świcie półnadzy czescy alpiniści ćwiczą swoją jogę, czyli pompki, a ja - w kurtce puchowej - idę na kubek gorącej kawy. Omlet, placki chapati i w drogę! Mam dzisiaj tylko 550 metrów do pokonania, ale w pionie: od 3 150 do 3 700 m nad poziomem morza!
Maczapuczre dostaje kolorów
Tragarza wysłałem truchtem do przodu, żeby zapewnił jakiekolwiek wyrko na dzisiejszą noc w Machhapuchhre Base Camp (MBC). Jedenastka moich śnieżnych panter depcze mi po piętach, prawie dogania, są jakieś 6 godzin za plecami, mając zapewnioną rezerwację w świetnym hoteliku w Deurali. Targam więc samotnie plecak coraz to wyżej, po szlaku coraz to bardziej wyboistym.
Około godz. 11 przekraczam 3,600 m n.p.m., a więc poziom peruwiańskiego Cusco. Miechy pracują jak u kowala, pikawa działa bez szemrania i migotania, mięśnie nóg jak ze stali i tylko to kolano doskwiera. Dogadzam mu jak mogę, pieszczotliwie nacieram biszolinem każdego wieczora i smaruje maścią tygrysią o porankach. Gdybym wiedział, że będę żył tak długo, to bym bardziej dbał o zdrowie w młodości. Z drugiej strony, gdybym wiedział, że czeka mnie taka zdumiewającą starość, to miałbym w nosie całą tę swoją cielęcą młodość.
Ostatnie kilometry przed Maczapuczre base camp
Pogoda jak brzytwa, słońce pali, mokre ciuchy już są tak suche, że aż szeleszczą. Już widzę Base Camp, a ponad nimi potężne szczyty Gangapurny. Ostrożnie stąpając po oblodzonych głazach i śniegu po kostki osiągam swój cel po 4 godzinach relaksującego podejścia. Lokalne muflony pokonują ten odcinek w 2 godziny i podążają następne dwie do samego celu, czyli ABC - Annapurna Base Camp.
W samo południe nadal błękitnieje niebo, ale 10 minut później nie widać już nic. Na szczęście udało mi się wykonać kilka ujęć majestatycznych gór. Sprawdzam GPS - 3700 m n.p.m., krokomierz pokazuje tylko 8 000 kroków i 2 godziny czystego chodu, ale dzisiaj liczy się różnica wysokości, a jest spora.
Zmienne piękno Maczapuczre
Marzenie spełnione; doszedłem do Amfiteatru słusznie czczonego przez miejscową ludność jak Sanktuarium. Dzika radość ogarnia duszę, a ciało niespodziewanie przestaje odczuwać jakiekolwiek dolegliwości. Gęste chmury wypełniły całą kotlinę, spożywam więc lunch i padam na łóżko. Są trzy w tym pokoiku. Zastanawiając się, kogo mi los dokwateruje, spozieram za drzwi i oczom nie wierzę! W chmurach pojawiło się "okno", a w nim... święta, wysoka na 6 997 m n.p.m. góra Machhapuchhre ze swoim charakterystycznym, rozdwojonym szczytem. Jest 3 po południu, kiedy opuszczam pokój i wspinam się po stoku na wysokość 3 800 metrów nad poziom morza. Wysokie Himalaje świecą dookoła w świetle niskiego słońca, widok, jaki pozostanie w pamięci do końca życia.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży Exotica Travel, które organizuje wycieczki po USA i całym świecie, z Nepalem włącznie (najbliższe wyjazdy 27 oraz 29 października 2023). Więcej informacji, tel. 773 237 7788, www.andrzejkulka.com/nepal_himalaje.html