„Wojny bardzo mnie interesują i jestem w pewien okropny sposób ich fanem” – przyznał ten głośny pacyfista Henry’emu Jamesowi Cargasowi i Johnowi Keeganowi w wywiadzie telefonicznym z listopada 1988 roku, którego zapis jest przechowywany w bibliotece Lilly. „Interesuje mnie, jak były toczone, jak powinny być toczone i tak dalej”. (s. 31)
Pierwsze opowiadanie z gigantycznego zbioru „Opowiadań wszystkich” Kurta Vonneguta jest zadziwiająco niepojące. Dlaczego? „Szach królowi” wykorzystuje bowiem jeden z tych drastycznych pomysłów, które charakteryzują systemy totalitarne i despotów, którzy te systemy utrzymują w mocy. Jesteśmy wprowadzeni nieomalże natychmiast, w zasadzie bez wstępów i przygotowania, w sytuację graniczną, która jednakowoż nie otwiera nas na nic innego poza trwogą.
Vonnegut pisał o wojnie nie wprost, być może dlatego, że udało mu się ją przetrwać bez dramatów bycia żołnierzem frontowym. Właśnie dlatego dostajemy swoiście zdystansowaną wersję tego, co w swej istocie jest nieopisywalne.
Jak pisze Jerome Klinkowitz we wstępie do tegoż wyboru:
„Oczywistym łącznikiem między Vonnegutem powieściopisarzem i Vonnegutem autorem opowiadań jest wojna. Spośród wszystkich czternastu powieści Rzeźnia numer pięć pozostaje jego najsłynniejszym i najbardziej charakterystycznym utworem, mimo że o wydarzeniu, wokół którego jest osnuty, bombardowania Drezna, tylko się w nim napomyka, a nie mówi wprost. Ta książka uczy nas, że o masakrze nie da się powiedzieć niczego inteligentnego, lecz mino to jest o czym mówić. W wielu opowiadaniach o wojnie Vonnegut w podobny sposób unika przedstawiania rzeczywistych walk. Kiedy poddaje żołnierzy próbie, dzieje się to w fantastycznych okolicznościach, jak w dosłownie śmiertelnej grze toczonej w opowiadaniu Szach królowi i najwyraźniej halucynacyjnej akcji w Wielkim dniu. Poza tym zajmie się wojną jako pewnym konceptem”. (s. 31)
O czym pisze Vonnegut w Szachu królowi? Rzecz jasna o grze w szachy, dosyć odmiennej od zwykłej partii. Na czym ta różnica polega? Otóż grupa Amerykanów z powodu burzy ląduje awaryjnie w dżungli i zostaje przejęta przez partyzantów, których dowódcą jest obłąkany nienawiścią i w oczywisty sposób mentalnie dewiacyjny Pi Ying. Jest też tam radziecki major Barzow, co rzecz jasna daje całości wydarzenia polityczny i historyczny kontekst. Otóż Ying przystaje na żądania uwolnienia, które wysuwają Amerykańscy żołnierze, ale pod jednym warunkiem. Muszą najpierw rozegrać partię szachów, w której figurami będą oni sami. Jeśli w wyniku gry, któraś z figur zostanie strącona, będzie to jej koniec i osoba ta zostanie zamordowana.
Pomysł jak z horroru i rzeczywiście cały przebieg partii nabiera zatrważającego przebiegu. Dramatyzm rośnie wprost proporcjonalnie do ilości strąconych z szachownicy żołnierzy. Jeśli dodany do tego rozpacz z powodu możliwej utraty własnego dziecka, bo przecież pułkownik Bryan Kelly podróżował z żoną i dwójką dzieci, to emocje w tej rozgrywce sięgają zenitu.
„Wiedziony starym nawykiem, pułkownik obejrzał się na żonę w poszukiwaniu wsparcia i współczucia. Szybko jednak odwrócił wzrok: Margaret była uosobieniem lęku i rozpaczy, a on mógł uczynić dla niej tylko jedno: wygrać. Nie odpowiedziała mu spojrzeniem. Jej oczy były puste jak oczy idioty. Uciekła w głuchy, ślepy, pozbawiony czucia szok.
Kelly policzył żywe figury na planszy. Od rozpoczęcia gry upłynęła godzina. Żyło jeszcze pięć pionów, wśród nich młody kapral; jeden goniec – nieustraszony pilot; dwa konie – dwóch zlęknionych dziesięciolatków; Margaret – skamieniała ze zgrozy królowa; no i on sam – król. A czwórka, której już nie było? Poszła na śmierć, walcząc z drewnianym przeciwnikiem. Żołnierze, którzy pozostali, nie odzywali się już ani słowem: każdy trwał zamknięty w swoim własnym świecie”. (s.44)
Takie „zabawy” wojenne nie są czymś niezwykłym w świecie totalitarnych fundamentalistów, fanatyków czy po prostu degeneratów, a tak naprawdę zwykłych ludzi, którym okoliczności zezwalają na okrucieństwo i aprobują dewiacyjne zachowania. To znany i dobrze opisany fakt, między innymi przez Philipa Zimbardo w kultowej pracy Efekt Lucyfera – dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?
Ten odwieczny problem powraca zawsze i wszędzie, bo niby jest niepojęty, a przecież jest jednocześnie czymś ponad miarę oczywistym.
Jeśli przypomnimy sobie fragment powieści Wyznaję Jaume Cabré „Wyznaję”, to zobaczymy, że dewiacyjne zachowania mają nieskończoną liczbę realizacji. W tekście, który jest historią osnutą wokół motywu unikalnych skrzypiec, przemieszczamy się poprzez różne wydarzenia historyczne równych okresów w historii Europy, trafiając też do Auschwitz, gdzie żołnierze niemieccy zabawiają się w polowanie na zające. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby owymi zającami nie byli więźniowie obozu, głównie Żydzi węgierscy. Strzelano do nich z balkonu w ramach rozrywki. Ich zadaniem było uciekać jak najszybciej. Kto nie zdążył, został zastrzelony.
W innej powieści zatytułowanej symbolicznie Stella Maris, właśnie przetłumaczonej na polski, jest znakomity cytat, który napełniając nas trwogą, precyzyjnie określa tajemnicę skrywającą się w pytania Philipa Zimbardo: - dlaczego dobrzy ludzie, czynią zło? Bo przecież owi żołnierze polujący na „zające” jak i wielu innych im podobnych, to uładzeni mężowie i uroczy ojcowie swych dzieci. Oto ów fragment z książki Cormaca McCarthy’ego:
„Bo wiedziałam to, czego nie wiedział mój brat. Że pod powierzchnią świata jest słabo skrywane horrendum, zawsze tak było. Że w samym rdzeniu rzeczywistości znajduje się głębokie i wieczne demonium, wszystkie religie to rozumieją. To nie zniknie. A wyobrażanie siebie, że potworne wybryki naszego stulecia są albo incydentalne, albo się wyczerpały, to głupota”. (s. 215)
Ta niezwykle oczywista w swej trafności diagnoza jest kwintesencją wydarzenia, które stanowi osnowę opowiadania Kuta Vonneguta. To właśnie wpisana w naturę człowieka przemoc potrafi przybierać absurdalnie wyrafinowane formy okrucieństwa w zabawach dewiantów, którzy w istocie niczym nie różnią się od nas, mało tego, my równie dobrze moglibyśmy zająć ich miejsca, gdyby otoczenie, warunki i społeczne przyzwolenie dałoby by nam wolną rękę w takich zdegenerowanych rozgrywkach.
Szach królowi to tylko parę stron tekstu, dokładnie siedem, natomiast potencjał emocjonalny tej opowieści jest wręcz wybuchowy. Stąd być może mamy wrażenie, że temat i jego nośność rozsadza ramy formuły short story. Jest niewystarczająca i rozczarowująca. Żonglowanie napięciem i próba konstruowania głębi postaci pozostawia ogromne pole do dopowiedzenia. To rzecz jasna może mieć też dobre strony, bo cóż ważniejszego ponad trafność opisu, oczywiście tylko wtedy, gdy jest on rzeczywiście trafiający w sedno, a to sedno się gdzieś na tej szachownicy życia rozpływa.
/W tomie „Opowiadania wszystkie” pogrupowano tematycznie 98 opowiadań napisanych między 1941 a 2007 rokiem. Znalazły się wśród nich zarówno teksty wcześniej publikowane w rozmaitych antologiach, jak i te, które do tej pory wyszły jedynie w czasopismach lub w internecie. Pięć opowiadań mistrza ukaże się drukiem po raz pierwszy. Ich wyboru dokonali wieloletni przyjaciele autora i wykładowcy akademiccy, Dan Wakefield i Jerome Klinkowitz, a zebrane historie prezentują pełną gamę atrybutów Vonneguta: dowcip, humor, inteligencję, głęboki humanitaryzm i artyzm/. (z recenzji wydawnictwa)
Kurt Vonnegut, Opowiadania wszystkie, wyd. Albatros, 2020, s. 959
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com