„Życie bez stosowania miary jest czymś niewyobrażalnym”
(Anzelm Grün)
Śpij dobrze, nie kupuj za wiele, miej wszystko w miarę uporządkowane. Tak by można streścić szereg książek, o których mówiliśmy przez ostatnich kilka tygodni. Wydaje się, że to zalecenia łatwe, lekkie, a nawet przyjemne. Odpoczywać w pięknej, niezagraconej przestrzeni to stan upragnionej błogości. Dlaczego zatem kupujemy jak szaleni, mamy problem ze spaniem i żyjemy w obezwładniającym bałaganie?
Być może dlatego, że zapominamy o czymś tak oczywistym jak starożytna zasada „złotego środka”: ani za gorąco, ani za zimno, ani zbyt wysoko, ani zbyt nisko, bo wszelkie skrajności budzą niepokój i pożądania, które miotają nami niekoniecznie w tę stroną, w którą byśmy chcieli. Jak zatem wypośrodkować, by nasza codzienność weszła w koleiny mądrego i uważnego funkcjonowania „pośrodku”?
Trzeba po prostu spać dobrze, kupować mało i utrzymywać wokół siebie porządek! Ani mniej, ani więcej. Tylko tyle. Jak to zrobić?
Pisze o tym charyzmatyczny mnich, filozof i psycholog Anzelm Grün w „Sztuce zachowania umiaru”:
„Czy chciałbyś odkryć coś, co sprawi, że pewnego dnia z ulgą powiesz: „Mam wszystko, jestem spełnionym i szczęśliwym człowiekiem”?
Wyobraź sobie, że to „coś” odkrył już przed tysiąc pięciuset laty niezwykły mnich, św. Benedykt, i na tej podstawie stworzył słynną Regułę. Książka, którą trzymasz w ręce, czerpie z mądrości tamtego starożytnego tekstu.
Okazuje się bowiem, że tajemnicą szczęśliwego życia jest… sztuka zachowywania umiaru. To umiar decyduje o pełni szczęścia! Ma zasadnicze znaczenie dla zdrowia człowieka (jak mówi przysłowie: brak umiarkowania jest żywicielką lekarzy), leczy duszę, łagodzi napięcia. Mało tego: uwalnia od presji reklam, pozwala smakować życie, czuć się bezpiecznie i uzyskać to, za czym głęboko tęsknimy.
Umiar i zdrowy rozsądek jest tu podkreślany, jako sposób na osiągnięcie spokoju i szczęścia. Ojciec Anselm zauważa, że nadmiar rzeczy służy często do przykrywania pustki, jaką mamy wewnątrz i radzi, by nauczyć się koncentrować na własnych prawdziwych potrzebach, a nie np. na spełnianiu zachcianek i wymagań jakie stawiają nam w życiu inni”. (recenzja wydawnictwa)
Idąc tropem wyznaczonym przez autora, trzeba sobie jednakowoż zdać sprawę, że spokój i szczęście nie objawią się nam jak „grom z jasnego nieba”, czy też nie spadną na nas z czyjejś łaski. Musimy sobie na to zapracować i zalecenia typu: śpij, dobrze, kupuj mało i posprzątaj wokół siebie, to tylko elementy zewnętrzne, bardzo pomocne, a czasem nawet konieczne w osiągnięciu celu, zawsze jednak są to tylko środki do celu, czyli do szczęścia i spokoju. Jest oczywistością, że nawet jeśli wszystko wokół mamy super posprzątane i uporządkowane, jeśli wysypiamy się wspaniale i nie jesteśmy zakupoholikami, to wcale nie znaczy, że jesteśmy szczęśliwi. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że te wszelkie technikalia nie sprawią same z siebie, że zdobędziemy umiejętność życia mądrego, którą niestety musimy sami dla siebie wypracować. Jest taki znakomity i wytrącający z bezmyślnego samozadowolenia, fragment kultowej książki Scotta Pecka „Droga rzadziej wędrowana”, której nowa wersja zatytułowana jest „Droga rzadziej uczęszczana”, w którym czytamy:
„Choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie. Możemy spożywać wyłącznie zdrową żywność, odmawiać przed śniadaniem pięć zdrowasiek, modlić się twarzą zwróconą na wschód albo na zachód, chodzić w niedzielę do kościoła, lecz to nie przywiedzie nas do celu wędrówki. Nie ma takich słów ani nauk, które zdejmą z wędrującego drogą rozwoju duchowego konieczność wypracowania własnych sposobów, wysiłek i lęk odnajdywania własnych ścieżek w jego konkretnym przypadku [...]”. (s. 355/356)
Wydaje się, że pierwszym krokiem na tej drodze jest próba pokonania strachu i wynikającego z niego obezwładnienia, czy raczej ubezwłasnowolnienia. Życie w nieustannym niepokoju o wszystko i wszystkich jest produktem współczesnej kultury pożądania i posiadania. O dziwo, wcale nie wynika z ciemności i mroku, które wydaje się być naturalnym siedliskiem dla twarogi. Człowiek współczesny boi się w naturalnym świetle dnia i sztucznym oświetleniu nocy, a boi się o wszystko, mimo że oddał prawie wszystkie swe prawa osobiste na rzecz poczucia bezpieczeństwa. Można go inwigilować bezwstydnie i na wszelkie sposoby i to za jego zgodą. Cóż z tego, skoro ciągle boimy się na potęgę!
Obawiamy się wyrzucenia z pracy, braku środków na spłatę kredytów, utraty domu, chorób, które mogą nas doświadczyć, opinii sąsiadów, którzy będą kpili z naszej życiowej nieudolności, odrzucenia towarzyskiego, zamachów terrorystycznych, nałogów i uzależnień od narkotyków, seksu, alkoholu, papierosów, obżerania się i nie wiadomo czego jeszcze – lista „strachów” wydaje się nieskończona. Boimy się nawet żywności genetycznie modyfikowanej, komarów roznoszących choroby, burz, wiatrów i sztormów, zalania naszych piwnic, a nawet upałów, raka skóry, i wszystkich innych raków, zanieczyszczonej wody i pokarmów oraz rakotwórczego promieniowania telefonów komórkowych. Czy jest jakaś sfera życia, która nie stawia nas w sytuacji lęku? Obawiam się, że trudno taką by nam znaleźć.
Nie jest to wbrew pozorom sytuacja nowa i wyjątkowa tylko dla naszej epoki. Pozory stabilności, jakich dopatrujemy się w epokach przed oświeceniowych to tylko ersatze, a nie rzeczywiste kategorie budujące poczucie bezpieczeństwa ludzi (bo wtedy jeszcze nie obywateli). Jak pisze Zygmunt Bauman w inspirującej książce „Płynny lęk”:
„Doświadczenie życia w szesnastowiecznej Europie – czasie i przestrzeni, w której miała się narodzić nasza nowoczesna epoka – lakonicznie i celnie podsumował Lucien Febvre w zaledwie czterech słowach Peur toujours, peur parttout („zawsze i wszędzie strach”). Febvre skojarzył tę wszechobecność strachu z ciemnością, która zaczynała się tuż za drzwiami i spowijała świat znajdujący się za płotem; w ciemności wszystko może się zdarzyć, lecz nie sposób powiedzieć co. Ciemność nie jest przyczyną niebezpieczeństwa, ale naturalnym siedliskiem niepewności – a więc lęku. Nowoczesność miała być wielkim skokiem naprzód; byle dalej od tego strachu, w świat wolny od ślepego i nieprzeniknionego losu – owej wylęgarni lęków”. (s.6/7)
Zamiast końca bania się, doświadczamy lęków zwielokrotnionych i potężnych w swej wieloaspektowości. Żyjemy współcześnie w ciągłym przerażeniu i nieustannej obawie o wszystko i wszystkich. Dlaczego?
Z bardzo prostek przyczyny. Zamiast budować poczucie bezpieczeństwa przez poszukiwanie sensu i neutralizować tym samym lęk, wpuszczamy się jeszcze bardziej w ułudę życia konsumpcyjnego, który łudzi nas obietnicą szczęścia i spokoju, w istocie pogrążając nas w kompletnym bezsensie. A co jest tym tajemniczym sensem?
Profesor Gadacz napisał w swej książce zatytułowanej „O umiejętności życia”:
[...] istnieje jeszcze inny wymiar życia, głębszy niż dążenie do celów i przeżywanie chwil. Tym głębszym wymiarem życia jest dobro. Jeśli dobro jest żywiołem życia człowieka, to jego życie ma sens, gdyż mają sens zarówno cele, do których zmierza, jak i chwile, które przeżywa. Sen życia tkwi w dobru, które czynimy, a nie w tym, ile osiągniemy celów lub ile chwil szczęśliwych przeżyjemy. Sens dążenia do celu, jak i przeżywania chwil życia tkwi bowiem w dobru." [s.25]
Kontynuacja za tydzień.
Zbyszek Kruczalak