Polskie oddziały wojskowe wielokrotnie w ciągu wieków formowały się na obczyźnie, w trudnej sytuacji i z wiarą w to, że uda im się wrócić z bronią w ręku do Ojczyzny. To wojsko miało nie tylko skomplikowaną historię, ale także doświadczyło niełatwej pamięci. 80 lat temu w Sielcach nad Oką zaczęto formować tak zwaną „Armię Berlinga”.
Po 17 września 1939 roku tysiące Polaków zostało wywiezionych w głąb Związku Radzieckiego. Wielu stanowili więźniowie łagrów, których za realne lub wyimaginowane przestępstwa wysyłano do „archipelagu Gułag” – sieci obozów, których więźniowie na kole podbiegunowym, w Workucie, Magadanie czy na Kołymie w niewolniczych warunkach pracowali fizycznie. Ich rodziny, podobnie jak te należące do polskich osadników, urzędników czy elit na Kresach Wschodnich, od lutego 1940 roku do samego wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej zsyłano na Syberię i do Kazachstanu. Wysadzani z pociągów w pustce, mieli od tej pory tam mieszkać i pracować, bez możliwości wyjazdu. Polacy trafiali też do Armii Czerwonej i batalionów pracy, a także uciekali przed ofensywą Wehrmachtu w głąb „Kraju Rad”.
Wspomniana wojna niemiecko-radziecka, rozpoczęta nagłym atakiem III Rzeszy nad ranem 22 czerwca 1941 roku, doprowadziła do wielkiego odwrócenia sojuszy w II wojnie światowej. Stalin stał się sojusznikiem aliantów zachodnich i został zmuszony do chociażby najbardziej ogólnego dogadania się z Polakami. W wyniku układu Sikorski-Majski z lipca 1941 roku powstała Armia Polska w ZSRR pod dowództwem gen. Władysława Andersa. W jej skład wchodzili amnestionowani łagiernicy i zesłańcy. Wszyscy, którzy byli w stanie, ruszyli do obozu w Buzułuku, gdzie formowano polskie dywizje. Przy Armii Andersa zebrały się dziesiątki tysięcy wygłodzonych Polaków, nie tylko mężczyzn, ale też kobiet i dzieci. Sytuacja na frontach od niemieckiej klęski pod Moskwą zaczęła jednak się zmieniać i Stalin nie chciał już współpracować z Polakami. Z różnych powodów wiosną i późnym latem 1942 roku Armia Andersa została ewakuowana do Persji, wraz z nią także wielu cywilów. Celem radzieckiego dyktatora było podporządkowanie sobie Polski. Kryzys katyński w kwietniu 1943 roku był dobrą okazją do zerwania z legalnymi władzami Rzeczpospolitej.
W ZSRR pozostały jednak wciąż dziesiątki tysięcy Polaków – tych którzy nie mogli zdążyć do Andersa. Stalin wyciągnął też „swoich”. Byli to przede wszystkim polscy komuniści, fanatycznie podporządkowani „Krajowi Rad”. Wokół Wandy Wasilewskiej zaczął tworzyć się alternatywny wobec Londynu ośrodek polityczny, który po zerwaniu relacji z Rządem na Uchodźstwie stał się Związkiem Patriotów Polskich – samozwańczą reprezentacją Polaków w ZSRR. Paradoksalnie, służył on interesom Stalina, jednocześnie dobrze pomagając niedawnym zesłańcom. Potrzebna była też jednak armia, którą dałoby się wysłać na front, by pokazać, że Polacy nie boją się walki z Niemcami, tak jak rzekomo „dezerter” Anders.
Takie oddziały wojskowe stworzyć miał ppłk Zygmunt Berling – przedwojenny oficer Wojska Polskiego, kawaler Krzyża Srebrnego Virtuti Militari, zdymisjonowany niedługo przed wojną. W niewoli nawiązał on współpracę z NKWD, następnie służył u Andersa i nie ewakuował się do Persji, za co został zaocznie skazany na degradację. Berling, który dostąpił zaszczytu rozmów ze Stalinem, miał stworzyć dla niego armię z pozostałych w ZSRR Polaków.
W maju 1943 roku ogłoszono, że w obozie w Sielcach nad Oką tworzona będzie 1 Polska Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Jej dowódcą był Berling, który miał do pomocy kilku oficerów przedwojennego wojska, komunistów i Polaków z Armii Czerwonej. Do Sielc napływali jednak – z dalekiej Syberii czy Kazachstanu, nierzadko z ogromnym poświęceniem – rekruci, którzy mieli stworzyć dywizję. Byli to ludzie, którzy przez kilka lat doświadczali tego, czym jest Związek Radziecki. Byli antykomunistami i nie ufali w obietnice, że nowe wojsko będzie rzeczywiście polskie.
Co jednak ciekawe, udało się ich na swój sposób przekonać. W Sielcach zobaczyli biało-czerwone flagi, usłyszeli polskie pieśni i zostali ubrani w mundury wzorowane na przedwojennych. Chociaż wielu ich dowódców było radzieckimi Polakami, to „wódz” – Berling – był prawdziwym oficerem Wojska Polskiego, odznaczonym za wojnę 1920 roku, o czym świadczyła baretka Virtuti na mundurze. Po latach tułaczki trafili na chwilę do „małej Polski”. Mogli nie tylko się najeść, ale i odetchnąć.
„Witaj żołnierzu – wczorajszy tułaczu” – głosił napis nad bramą sieleckiego obozu. Dawni zesłańcy mieli pójść na front, do tego walczyć ramię w ramię z Armią Czerwoną. Ich armia była podporządkowana Stalinowi, a komuniści jako oficerowie polityczno-wychowawczy wkładali im do głowy propagandę o „demokracji” i „ludowym państwie”. Oni przyjęli to, gdyż mogli wyrwać się w tej sposób z „nieludzkiej ziemi”. Była w tym też trochę racjonalizacja, może też strach przed Sowietami. Ich życie otrzymało też jednak w końcu sens: marsz z bronią w ręku do Ojczyzny.
Dywizja niecałe pół roku później poszła do walki pod Lenino, ponosząc ogromne straty. Rozwinęła się w Korpus, a następnie Armię Polską. Prawie 100 tys. żołnierzy i żołnierek wkroczyło od Wschodu na ziemie polskie, a do maja 1945 roku walczyli z Niemcami. W epoce PRL byli stawiani na pomnikach, po 1989 roku byli z nich zrzucani. Mało kto chce o nich pamiętać z powodu grzechu „złego urodzenia”. A byli to przecież żołnierze polscy jak wielu innych wówczas, wcześniej czy później.
Tomasz Leszkowicz