Polskę gubi nie brak ziemi czy patriotyzmu, lecz terror nierozumu. Słowa Maurycego Mochnackiego ciągle aktualne.
W żadnym kraju na świecie, w żadnym momencie historii nie doszło /jeszcze?/ do rozwiązania wszystkich problemów mieszkańców. Ale bywa się bliżej lub dalej.
Może to tylko brak perspektywy powoduje, że teraźniejszość wydaje się gorsza od każdej przeszłości. Jednym słowem, że tak głupio to jeszcze nie było.
„Nie ma żadnej pandemii” - słyszymy od ponad roku.
„To tylko zwykła grypa”.
„Mamy tak wielkie liczby zmarłych /największy w Unii Europejskiej odsetek śmierci nadmiarowych/ tylko dlatego, że 'im' płacą za każdego zmarłego”.
„Każdemu teraz piszą, że umarł na Covid” - znowu, bo „im” za to płacą.
„To nie jest żaden wirus, nikt go nie widział, nie pokazał, nie zbadał”.
„To nie jest żadna szczepionka, to jest interwencja w nasze DNA”.
„A może w maju się okaże, że trzeba będzie amputować ręce aż do wysokości, tam gdzie wstrzyknęli nam te szczepionkę”.
Nie było szczepionki – źle. Jest szczepionka – źle, bo przecież nie wiadomo, czy się nie okaże szkodliwa. Kto to mówi? Wirusolog, wakcynolog? Nie. Dziennikarzyny od siedmiu boleści, komentatorzy w dziąsło szarpani, którzy mają teraz swoje pięć minut. Straszyć, mącić, naganiać sobie wyznawców! Kolekcjonować słupki i lajki, ”tumanić, przestraszać”. I interes się kreci.
Na rezultaty nie trzeba długo czekać: w Wielki Piątek wybrałam się na zakupy do polskich delikatesów w Chicago. Błąd! Narażenie się na niebezpieczeństwo. Zobaczyłam dziesiątki Rodaków kłębiących się przy stoisku z wędlinami. Jeden na drugim, ciaśniutko, bo przecież każdy chce zobaczyć, jaka w tym roku szyneczka do Święconki, jaka kiełbaska i tak dalej. Ktoś spotyka znajomych, ktoś kogoś uściśnie, ucałuje, rękę poda. Ponad polowa obecnych ma maseczki opuszczone poniżej nosa, niektórzy wręcz aż poniżej ust. Śmiechy, żarty, pokasływania. Tam dwóch panów sobie z boczku stanęło, przywitali się, ściągnęli maseczki, gadają. Obsługa woła ich numerki, więc z daleka pokrzykują swoje zamówienia. Gdyby byli chorzy, rozsiewaliby wirusy ponad głowami zgromadzonych. A tu koleżanki dawno niewidziane /bo ta zaraza!/ rzucają się sobie w objęcia. Święta idą, trzeba się uściskać, życzenia złożyć, pozdrowienia przekazać.
Mam nadzieję, że wszyscy po tych zakupach nadal są u siebie, zdrowi. Załoga pracująca w opuszczanych maskach – też.
Zdrowym i odpornym trzeba też być, żeby w Polsce poddać się operacji – szczepienie! Pewno nie wszędzie tak jest, ale widzę w mediach i słyszę w telefonie /od bliskich/ jak paskudnie może być ta operacja zorganizowana. Kolejki już od ciasnego przejścia z podziemnego parkingu. Kolejka w korytarzu, ścisk w maleńkim pokoiku, godziny oczekiwania w tym tłoku, jeden na drugim, bez jakiegokolwiek dystansu i oczywiście – nie wszyscy w maskach! I co, nie można tego lepiej zorganizować, nie można zakazać wstępu bez masek, nie można tych kolejek rozluźnić?! Ciągle kochamy kolejki? Ciągle lubimy się tłoczyć? Ciągle organizatorzy nie czują się odpowiedzialni? No tak, skoro wirusa nie ma, pandemii nie ma, to o co ten hałas!
Swego czasu dochodziło do awantur w salach operacyjnych, na porodówkach. Jedni twierdzili, że za śmierci pacjentów odpowiadają bakterie i w związku z tym lekarze powinni myc ręce. Inni byli z tego powodu bardzo oburzeni: jak to? Lekarz ma myc ręce? Lekarz? Jakie bakterie, nikt przecież tego nie widział. Mikroskopy wynaleziono później...
No właśnie! Wirusa też „nikt nie widział”, nawet najmodniejszy guru „od zdrowia” - też nie widział. Gdyby cofnąć czas i gdyby takim guru i innym mądralom oddać w ręce nasz los? To by już nas nie było. Na Ziemi rządziłyby bakterie walczące z wirusami.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.