160 lat temu, w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku, wybuchło powstanie styczniowe – jeden z najbardziej krytykowanych polskich zrywów narodowych epoki zaborów. Czy słusznie ocenia się je tak źle? Dyskusje na ten temat trwają w zasadzie od samego rozpoczęcia walk.
Lata sześćdziesiąte XIX wieku to czas ogromnych zawirowań i niepokojów w Europie i na świecie. W początku dekady w Stanach Zjednoczonych wybuchła wojna secesyjna, a więc konflikt Północy i Południa o model władzy państwowej, a w znacznym stopniu o kwestię niewolnictwa. Na Starym Kontynencie w ogniu walk jednoczyły się dwa od wieków rozbite na wiele drobnych organizmów państwa: Włochy i Niemcy. Te ostatnie miały wkrótce stać się nowym mocarstwem, rozpychającym się łokciami w Europie. Wszędzie rozwijał się z jednej strony kolonializm, z drugiej zaś kolejna fala rewolucji przemysłowej, z nowymi technologiami i raczkującą globalizacją.
Na ziemiach polskich, rozdzielonych między trzech zaborców, też działo się sporo. Wielkopolska, kontrolowana przez Prusaków, wzmacniała się gospodarczo, kulturalnie i społecznie – w odpowiedzi na rosnący nacjonalizm niemiecki związany ze zjednoczeniem. W Galicji kryzys monarchii Habsburgów i utworzenie Austro-Węgier przyniósł wprowadzenie polskiej autonomii, co pomogło potem w odzyskaniu niepodległości. W zaborze rosyjskim trwały zaś zmiany. Przegrana przez Rosję wojna krymska w latach 50. przyniosła pewne powolne reformy państwa carów. Wydawało się, że pomoże to Polakom, dręczonym represjami od czasu upadku powstania listopadowego w 1831 roku. Carat odstąpił na kilku polach, nie zamierzał jednak nadawać Polakom zbyt dużej autonomii.
Prowadziło to do wzrostu napięć. Rok 1861 stał w Warszawie i wielu innych miastach Królestwa Kongresowego pod znakiem demonstracji patriotycznych, które korzystały z przypływu wolności, często jednak były tłumione brutalnie przez carskich kozaków. Lała się krew, która wzmacniała wolę oporu i prowadziła do nowych represji. Rosjanie w końcu wprowadzili nad Wisłą stan wojenny, co jednak nie stłumiło ducha niepodległościowego.
W tym czasie wykształciły się na scenie politycznej trzy główne orientacje. Jedna z nich, umiarkowanie lojalistyczna, stawiała na współpracę z Rosją, zachowanie porządku i spokoju oraz powolne polepszanie sytuacji Polaków w Kongresówce. Jej najwybitniejszym przedstawicielem był hrabia Aleksander Wielopolski, który przez pewien czas kierował lokalnym rządem podporządkowanym zaborcy. Jedni uważają go za zdrajcę sprawy narodowej, inni za realistę, który mógł ją w sprytny sposób ocalić. Był na pewno postacią tragiczną, mimo szczerych chęci postawioną przeciw Polakom. Postawę przeciwną prezentowani tzw. „Czerwoni” – narodowi i społeczni rewolucjoniści, przedstawiciele szlachty i inteligencji, którzy chcieli wywołać powstanie, wypędzić Rosjan i przeprowadzić reformy w duchu demokratycznym, przede wszystkim zaś wyciągnąć rękę do chłopów, nadając im uprawianą przez nich ziemię. Bardziej umiarkowani byli „Biali”, wywodzący się z elit, którzy stawiali na pracę organiczną, walkę polityczną i zabieganie o wsparcie międzynarodowe (zwłaszcza francuskie) dla niepodległości Polski. Politycznie aktywizowała się większość świadomych politycznie mieszkańców zaboru rosyjskiego – lud bowiem w tym czasie nie był jeszcze tak związany z polskością. Ciekawym przypadkiem była grupa Polaków służących w armii rosyjskiej, którzy zajmowali tam często ważne stanowiska, byli profesjonalistami, ale wiązali się z konspiracją niepodległościową, a potem przystąpili do powstania.
Konflikty, demonstracje, żałoba narodowa – to wszystko coraz bardziej wiodło Kongresówkę do wystąpienia przeciwko Rosjanom. „Czerwoni” szykowali plany powstania. Aleksander Wielopolski chciał im przeszkodzić, zaproponował więc przeprowadzenie w styczniu 1863 roku tzw. branki do wojska. Młodzi mężczyźni, często kojarzeni z konspiracją, mieli być siłą wcielenie do armii, co rozbiłoby sieci podziemne i uniemożliwiło wybuch. Ostatecznie branka nie odniosła tego skutku, skomplikowała jednak działanie „Czerwonych”. Ci jednak nie ustępowali.
W nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku Komitet Centralny Narodowy – ośrodek kierowniczy „Czerwonych” – przekształcił się w Tymczasowy Rząd Narodowy i ogłosił wybuch powstania przeciwko zaborcom. Towarzyszyło temu wydanie manifestu, wzywającego do walki ludność zamieszkującą tereny dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów (a więc także położoną poza Kongresówką Litwę, Białoruś i Ukrainę). Walce zbrojnej miały towarzyszyć reformy społeczne, przede wszystkim przekazanie chłopom ziemi. Problem polegał na tym, że to wszystko trzeba było wywalczyć z bronią w ręku i przede wszystkim rzucić na kolana Rosjan.
Wybuch powstania był przyśpieszony przez bramkę, przez co stanowił wielką improwizację. Powstańcy mieli wielkie ambicje i plany, natomiast nie byli przygotowani do ich realizacji. Kilka tysięcy słabo uzbrojonych bojowników, którzy wyszli z miast na jakiś czas przed wybuchem, zaatakowało garnizony Rosjan, ponosząc ogromne straty bez większych sukcesów wojskowych. Już to rodziło pytanie o sens wybuchu tego zrywu – może należało pójść drogą Wielopolskiego i stłamsić emocje oraz oczekiwania? Nad społeczeństwem jednak trudno zapanować, a poczucie represji rodzi bunt i chęć walki o wolność. Z trudnych do uchwycenia przyczyn powstanie jednak nie załamało się po nieudanej nocy styczniowej i pierwszych klęskach. Po ciężkiej zimie przyszła wiosna i nowa runda walk…
Tomasz Leszkowicz