----- Reklama -----

WolfCDL. Zostań kierowcą ciężarówki

17 kwietnia 2025

Udostępnij znajomym:

„Żaden rząd – niezależnie od partii będącej u władzy – nie powinien dyktować prywatnym uniwersytetom, czego mają nauczać, kogo przyjmować czy zatrudniać ani jakie obszary badań mogą prowadzić” – napisał prezydent Harvardu Alan Garber w liście do społeczności akademickiej. To właśnie ten fragment stał się symbolem jednego z najostrzejszych konfliktów na linii rząd – uczelnia w najnowszej historii USA.

Harvard, najstarszy i najbogatszy amerykański uniwersytet, jako pierwszy spośród szkół Ivy League otwarcie sprzeciwił się żądaniom administracji Donalda Trumpa. Odpowiedź Białego Domu była natychmiastowa: zamrożenie ponad 2,2 miliarda dolarów w grantach i kontraktach federalnych, z groźbą dalszych działań.

Miliardowe cięcia, presja polityczna i zarzuty o „ideologiczną stronniczość”

Administracja Donalda Trumpa wprowadziła system szkolnictwa wyższego w USA w stan permanentnego napięcia. Czołowe amerykańskie uczelnie – od Harvardu po inne szkoły należące do Ivy League – znalazły się pod ostrzałem. Dostały jasny sygnał: albo podporządkują się oczekiwaniom Białego Domu, albo stracą finansowanie z budżetu federalnego, odpisy podatkowe, możliwość przyjmowania studentów z zagranicy i więcej. 

Kulminacyjnym momentem tej presji stał się przypadek Uniwersytetu Harvarda, jednej z najbardziej znanych i prestiżowych uczelni świata. Zaczęło się od listy żądań przekazanej przez rząd 14 kwietnia – m.in. likwidacji programów DEI, prześwietlania zagranicznych studentów pod kątem wspierania antysemityzmu lub terroryzmu, obowiązku zapewnienia różnorodności poglądów w zatrudnianiu, a także współpracy z federalnymi służbami imigracyjnymi. 

W odpowiedzi Harvard – za pośrednictwem swoich prawników – uznał te żądania za przekroczenie granic konstytucyjnych. Uczelnia argumentowała, że nakazy są sprzeczne z Pierwszą Poprawką do Konstytucji, która gwarantuje wolność słowa i autonomię instytucji akademickich. Prawnicy uczelni zaznaczyli również, że administracja zignorowała procedury wymagane przez kilka ustaw określających warunki finansowania instytucji z funduszy federalnych.

W pozwie złożonym przez grupę profesorów podkreślono, że działania rządu są próbą narzucenia uczelni politycznych poglądów i wymuszenia represji wobec nieakceptowanej przez władzę ekspresji.

Retorsje rządu i pytania o legalność 

W kilka godzin po odrzuceniu żądań przez Harvard, niedawno powołana federalna rządowa Grupa Zadaniowa ds. Walki z Antysemityzmem ogłosiła zamrożenie 2,2 miliarda dolarów w grantach i dodatkowych 60 milionów w kontraktach. W komunikacie oskarżono Harvard o „mentalność uprzywilejowania” i brak działań w sprawie antysemityzmu na kampusie.

Sekretarz edukacji(!) Linda McMahon zarzuciła uczelni „promowanie dzielących ideologii zamiast wolności akademickiej” i „niezdolność do zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim studentom”. Jak dodała, Harvard może jeszcze „naprawić błędy” i przywrócić swoją reputację jako miejsca „poświęconego prawdzie”.

Jednak – jak podkreślają prawnicy uczelni – rząd nie przedstawił żadnych dowodów, że Harvard naruszył obowiązujące przepisy. Co więcej, administracja nie wdrożyła obowiązkowej procedury sprawdzającej, zanim podjęła decyzję o wstrzymaniu środków. To może oznaczać złamanie prawa federalnego, a sprawa na pewno trafi do sądu.

IRS otrzymało z Białego Domu polecenie wstrzymania dla Harvardu statusu instytucji wolnej od podatków, a prezydent zapowiedział, że możliwy jest całkowity zakaz przyjmowania studentów zagranicznych.

Symboliczny opór

Harvard nie jest jedyną uczelnią na celowniku. W ostatnich miesiącach administracja zamroziła lub odebrała finansowanie m.in. Columbia University (400 mln dolarów), Cornell (1 mld) i Northwestern (790 mln). Według doniesień medialnych prezydent Trump miał nawet powiedzieć: „A co, jeśli im po prostu nie zapłacimy? To by było fajne”.

Dla wielu obserwatorów to część szerszej strategii, by uczelnie – od dawna postrzegane przez konserwatywną prawicę jako bastiony liberalizmu – zmusić do podporządkowania się politycznym celom administracji. Protesty proukraińskie i propalestyńskie, w których brali udział również żydowscy studenci, zostały przez rząd uznane za przejawy „sympatii wobec Hamasu”.

W marcu Columbia, pod groźbą utraty funduszy, zgodziła się na utworzenie specjalnej uczelnianej policji i przekazanie nadzoru nad studiami bliskowschodnimi zewnętrznym instytucjom. Tym bardziej symboliczny jest opór Harvardu, który – jako pierwszy – powiedział „nie”.

Co mówią amerykańskie organizacje żydowskie

Jak informuje portal Times of Israel, dziesięć czołowych żydowskich organizacji w USA — w tym przedstawiciele nurtów reformowanego, konserwatywnego i rekonstrukcjonistycznego judaizmu — ostro skrytykowało działania administracji Donalda Trumpa, które mają na celu zaostrzenie kontroli nad aktywistami niebędącymi obywatelami USA i uniwersytetami. Wspólne oświadczenie tych organizacji podkreśla, że rządowe działania, choć przedstawiane jako reakcja na rosnący antysemityzm, w rzeczywistości „czynią nas mniej bezpiecznymi” i zagrażają podstawowym prawom obywatelskim, w tym wolności słowa i rzetelnemu procesowi prawnemu. Zdaniem sygnatariuszy, walka z antysemityzmem nie powinna odbywać się kosztem demokracji i praw innych grup. Jednocześnie nie wszystkie organizacje żydowskie sprzeciwiają się polityce rządu – np. Syjonistyczna Organizacja Ameryki (ZOA) poparła deportację studenta z Kolumbii, lidera protestów antyizraelskich, argumentując, że jako cudzoziemiec nie ma prawa do szerzenia wrogości wobec żydowskich studentów w USA.

Bitwa o wolność akademicką

Nie jest to jedynie spór polityczny czy finansowy. To fundamentalna debata o granice władzy federalnej, wolność nauki i autonomię uniwersytetów. Jak ostrzegał prezydent Uniwersytetu Princeton Chris Eisgruber, USA mogą znajdować się u progu „największego zagrożenia dla wolności akademickiej od czasów McCarthy’ego”, gdy dochodziło do nadmiernych represji i tłumienia wolności akademickiej w ramach polowania na rzekomych komunistów, co często dotyczyło osób zaangażowanych w działania prodemokratyczne lub antyrasistowskie, a nie rzeczywistych zwolenników ZSRR.

Choć rząd twierdzi, że działa w imię walki z antysemityzmem, eksperci prawni i organizacje akademickie alarmują, że metoda – czyli szantaż finansowy bez zachowania procedur – może być nielegalna i grozi trwałym osłabieniem wolnych instytucji nauki.

Eksperci ostrzegają, że tego rodzaju polityczne ingerencje mogą mieć daleko idące konsekwencje dla przyszłości amerykańskiej nauki. Granty rządowe stanowią podstawę finansowania wielu projektów badawczych – od prac nad nowymi lekami po innowacje technologiczne, które napędzają gospodarkę USA. Ograniczenie tych środków może zahamować postęp w kluczowych dziedzinach, a w dłuższej perspektywie – osłabić pozycję Stanów Zjednoczonych jako światowego lidera w nauce i innowacyjności.

Uczelnie, które dotąd były dumą amerykańskiego systemu akademickiego, znalazły się dziś w trudnej sytuacji. Muszą wybierać między zachowaniem niezależności intelektualnej, a ryzykiem utraty miliardów dolarów. Spór, który początkowo wydawał się politycznym teatrem, coraz bardziej przypomina realną walkę o kształt amerykańskiej edukacji i wolność akademicką – z dalekosiężnymi skutkami dla całego społeczeństwa.

 

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor