16 sierpnia 2024

Udostępnij znajomym:

„Za szybko wypijam kawę, parzy mnie w usta. Nigdy nic nie idzie, jak należy. Wydaje mi się, że sylwester właśnie dlatego mnie wkurza – od niego w końcu wszystko się zaczyna – wracam jednak pamięcią do tych imprez, które urządzaliśmy w marynarce wojennej – jako krótkoterminowi w Wietnamie wszyscy naprawdę dawaliśmy z siebie wszystko – i czuję się fatalnie, siedząc teraz tutaj i myśląc o  imprezach, robocie, niemowlęcym nowym roku i roku starym, zużytym”. (Pokój na zawsze)

Życie wspomnieniami, tym co było w kontekście tego, co jest, a jest to, czego już nie ma.  Ta pozornie absurdalna sytuacja nakłada się na sposób istnienia bohaterów Trylobitów. Ciągle jeszcze względnie młodzi, ciągle jeszcze mający przed sobą różne możliwości, wydają się tego nie zauważać, natomiast z przedziwną zachłannością przemierzają tereny czasu minionego. Przeczesują je z dokładnością godną lepszej sprawy, ale to właśnie owa lepszość jest raczej w tym, co już było, aniżeli w tym, co ma nastąpić. W tytułowym opowiadaniu zbioru Breece’a D’J Pancake’a Colly prowadzi nas przez minione, intymne relacje ze swoją dziewczyną, wspominania wojennych doświadczeń ojca i jego przyjaciela Jima, matki, która sprzedaje dom i farmę, która już nie jest tym, czym kiedyś była i wszystkiego tego, czego już nie ma, a co jest jedynie elementem czasu przeszłego, tak jak tytułowe trylobity, wymarłe dawno i bezpowrotnie stawonogi, które zostawiły jednakowoż swe odbicia w łupkach skalnych. To właśnie te „trupki”, skamieliny z przeszłości, fascynują Colle’ego i to je stara się odnaleźć:

„Pozostają im wspomnienia – i to one w gruncie rzeczy stanowią główną fabułę tych kilkunastu opowieści, zaś bieżące wydarzenia są mało istotnym tłem, cieniem tego, co ważne, czyli tego, co odbyło się dawno temu – albo też pozostaje na zawsze w sferze niezrealizowanych projektów i marzeń. W swoich głowach nieustannie przeglądają katalog straconych szans, o których być może tylko wydawało im się, że mieli. A gdy spotykają się po latach z kimś, na kim im zależało, zdają sobie sprawę, że nic z tego nie wyniknie, jak w przypadku Colly'ego i Ginny z tytułowych „Trylobitów”: „Ginny nie znaczy dla mnie więcej niż goryczkowy zapach, unoszący się w gęstwinie jeżyn na szczycie wzgórza”. Jak to jest opowiedziane! Każdy widok, każdy gest i zapach może przywołać obezwładniające wspomnienie – Pancake dobiera słowa w sposób tak wyrafinowany, żeby wywołać wrażenie, iż pamięć i rzeczywistość nakładają się na siebie. Jest to niepokojące i fascynujące jednocześnie, narracja staje się dialogiem między przeszłością a teraźniejszością, dialogiem powodującym w czytelniku ciągłe napięcie. Bo w każdej chwili może się pojawić szczegół, który rzuci nowe światło na całą historię – punkty kulminacyjne polegają tu właśnie nie na nieoczekiwanych zwrotach akcji, lecz na ujawnieniu drobnych szczegółów, odsłaniających przeszłość, nieraz mroczną”. (za: Bartosz Hlebowicz, w: Dwanaście opowiadań Breece'a D'J Pancake'a. Dwanaście klejnotów)

Co charakterystyczne dla prozy Pancake’a, nie ma w jego opowiadaniach żadnej narracyjnej zbędności - można by to określić mianem narracyjnej oschłości. Niczego tu nie ma, ponad to, co musi być. Można odnieść wrażenie, czytając Trylobity, że narrator, mimo że jest, to jednak nie istnieje, bo jest kompletnie przeźroczysty. Nie ma w tekście jednego jego zdania, które niosłoby jakąś jego ocenę, czy opinię, mało tego, konkluzje, czy zamknięcia opowiadanych historii są wyłącznie efektem „dziania” się, a nie naddanym komentarzem, czy oceną wynikającą z zewnętrznego statusu narratora:

„Wyczuwam, że mój strach oddala się ode mnie w czasie na odległość miliona lat, kręgami, takimi, jakie wzburza wrzucony do wody kamień”. (s. 26)

To zamykające tytułowe opowiadanie zdanie jest niezwykle z wielu powodów. Po pierwsze wypowiedziane w pierwszej osobie, natychmiast wrzuca nas w osobiste, intymne nastrojenie ku postaci głównego bohatera, którego działania naznaczone są czymś schyłkowym, odchodzącym, rozpadającym się w braku umiejętności życia nie tylko mądrego, ale życia w ogóle, co tylko podkreśla i swoistą, niedefiniowalną i niedookreśloną wrażliwość Colle’ego.

Po drugie poczucie uwolnienia od strachu jest naznaczone metaforą kręgów na wodzie, co natychmiast przywołuje stoicki koncept ciągłego, czy raczej wiecznego, powrotu do tego, co już było. Historia w tym układzie jest niemożliwa, nie istnieje, ponieważ rzeczywistość ma kształt koła i nieustannie wraca do punktu wyjścia, żeby zatoczyć kolejny, już kiedyś istniejący cykl wydarzeń. Owa powtarzalność niesie w sobie stoickie, a może buddyjskie poczucie zgody na to, co jest.

„Pamiętam martwe oczy taty, które na mnie patrzyły. Były bardzo suche, coś mi odebrały, pozbawiły mnie kawałka duszy. Zamykam drzwi, idę w stronę kafejki”. (s. 5)

Ta dotykalna nieomalże obrazowość opisanej sytuacji śmierci, nakłada się na całość tegoż opowiadania, które przeniknięte nastrojem schyłku, nie wytrąca nas w żaden sposób z nastroju zgody na to, co stanowi o losie głównego bohatera. Jest w tym opowiadaniu coś z antycznego rozumienia fatum, czyli losu, którego nie można zmienić.

Być może dlatego Trylobity są tak intensywnie i tak bardzo intymnie pierwszoosobowe:

„Długo przyglądam się wzgórzu. W tej czapie drzew na szczycie, tam był mój pierwszy raz z Ginny. Myślę o tym, jak blisko potrafiliśmy wtedy być ze sobą, a może nawet jak blisko być ze sobą teraz, chociaż nie wiem, czyby się nam udało. Chciałbym z nią chodzić, mierzwić jej włosy gdzieś indziej, na jakimś innym polu. Zamiast tego, mogę spotkać ją na poczcie”. (s. 14)

„Styl Pancake'a jest integralną częścią jego twórczości, odgrywając kluczową rolę w budowaniu atmosfery, charakterystyce bohaterów i kreowaniu świata przedstawionego. Autor używa prostego, kolokwialnego języka, często zbliżonego do gwary mieszkańców Wirginii Zachodniej. Ten język jest pozbawiony ozdobników, surowy i bezpośredni, co odzwierciedla brutalną rzeczywistość życia bohaterów. Pisarz powtarza słowa i frazy, tworząc rytmiczną, hipnotyzującą prozę. Ten zabieg wzmacnia napięcie i potęguje wrażenie monotonii życia w prowincjonalnym miasteczku. Głównie z tego względu jego twórczość doceniali Cormac McCarthy i Donald Ray Pollock”. (za: Melancholia codzienności)

To obezwładniające, a jednocześnie dojmująco stoickie poczucie zgody na życie umykające, chylące się ku upadkowi, w którym nic już nie jest takie, jak było: dom i farma będą sprzedane, pola trzciny są trawione chorobami, powrót do pierwszej miłości jest niemożliwy, wyjazd w inne miejsce jest absurdalną mrzonką – pozwala uciec w rejony akceptacji wyzute ze strachu przed nicością. Stąd być może to konkludujące opowiadanie zdanie, które pojawia się ni stąd, ni zowąd, a może wynika z prostego faktu, iż:

„Stukot pociągu odczuwam niczym brzemię ciążące mi na karku. Światło lokomotywy wycina we mgle szeroki płat jasności. […] przyglądam się, jak pociąg z hukiem przelatuje obok. Pod jego ciężarem zużyte podkłady wybekują spod siebie błoto. Taki pociąg jest po prostu za szybki, żeby do niego wskoczyć. To jasne jak słońce. […] idę piechotą, lecz już się nie boję. Wyczuwam, że mój strach oddala się ode mnie w czasie na odległość miliona lat, kręgami, takimi, jakie wzburza wrzucony do wody kamień”. (s. 25/26)

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za: Trylobity, Breece D’J Pancake, seria: Opowiadania amerykańskie, przeł. Maciej Świerkocki, wyd. Czarne, 2024, s. 211.

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

large trylobity okladka pancake3

----- Reklama -----

KANCELARIA JASZCZUK

----- Reklama -----

KANCELARIA JASZCZUK

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor