Pogoda, przestrzeń i wróg walczący w sposób inny, niż zakładały plany wojny – te czynniki w 1812 roku doprowadziły do upadku ambitnych planów imperialnych mocarstwa, którego, jak wydawało się do tej pory, nic nie będzie w stanie powstrzymać.
Gdy w czerwcu 1812 roku cesarz Francuzów Napoleon Bonaparte ruszał na wojnę z Rosją, miał zamiar przeprowadzić skuteczną i zwycięską operację według zasad, które przyniosły mu sukces w czasie poprzednich kampanii. Był oczywiście świadomy, że wojska cara Aleksandra I Romanowa będą trudniejsze do pokonania, gdyż będzie stała za nimi ogromna przestrzeń oraz ludnościowy potencjał imperium rosyjskiego. Genialny wódz przygotował się do tego, gromadząc pod swoją komendą Wielką Armię – setki tysięcy żołnierzy nie tylko z Francji, ale z większości państw europejskich. Wśród nich byli Polacy, którzy wierzyli, że „druga wojna polska”, jak nazwał ją Napoleon, przyniesie kres zaborom. Francuski plan zakładał, że jeszcze na Litwie uda się zmusić Rosjan do walnej bitwy, która – jak wcześniej Austerlitz, Jena czy Wagram – przyniesie rozstrzygnięcie konfliktu, wywołanego narastającym napięciem w Europie. Tyle że carscy generałowie, wiedząc, że Napoleon tego właśnie chce, unikali jak ognia decydującego starcia. Szarpiąc nieprzyjaciela wycofywali się na wschód, wciągając Wielką Armię w głąb swojego państwa.
W końcu jednak doszło do wielkiej batalii, tak oczekiwanej przez cesarza Francuzów. 5 i 6 września 1812 roku wojska dwóch mocarstw starły się w krwawym boju pod Borodino (niektórzy nazywają to wydarzenie „bitwą pod Możajskiem”), na zachodnich przedpolach Moskwy. Szturmy Wielkiej Armii na umocnione reduty Rosjan przyniosły obydwu stronom ogromne straty, i choć Napoleon wygrał, to nie osiągnął swojego podstawowego celu: zniszczenia trzonu wojsk carskich. Przetrzebiona kawaleria armii francuskiej nie mogła podjąć pościgu za wycofującym się nieprzyjacielem, a sam cesarz nie chciał rzucić do walki swojej Gwardii, którą traktował jak ostatni odwód.
Niedługo po bitwie Francuzi, Polacy i inni sojusznicy Napoleona wkroczyli do Moskwy – jednej z dwóch stolic państwa Aleksandra I. Zdobycie miasta, które było jednym z celów kampanii, nie okazało się jednak rozstrzygające. Marszałek Kutuzow, dowodzący wojskami rosyjskimi, oddał Moskwę bez walki, ewakuując z niej mieszkańców i, co najważniejsze, zabierając większość zapasów żywności. Wielka Armia znalazła się więc głęboko na terytorium wroga, nie mogą się wyżywić na tym, co zdobyła. Dodatkowo właśnie zaczęła się rosyjska jesień: rzęsiste opady deszczu w połączeniu z obniżeniem temperatur utrudniały jakiekolwiek skuteczne funkcjonowanie zdobywcom. Napoleon uruchomił dyplomację i słał carowi propozycje zawarcia pokoju, Aleksander I ignorował je jednak. Czas grał na jego korzyść – nieprzyjaciel wpadał w coraz większe tarapaty, a jego dowódcy czekali tylko, kiedy będą mogli osaczyć Francuzów.
Ostatecznie po miesiącu oczekiwań Napoleon podjął decyzję o odwrocie. Jego armia coraz mocniej się zużywała, a zimowanie w niekorzystnych warunkach oznaczałoby katastrofę. Kutuzow tylko na to czekał. Jego wojska, wykorzystując przewagę liczebną, szarpały cofającą się Wielką Armię. Nie udało jej się wejść na południowy trakt wiodący z Moskwy na Białoruś, musiała więc wracać przez Smoleńsk – a więc trasą, którą już szła, ogałacając ją z zaopatrzenia. Jesień, która przerodziła się w ciężką zimę, uniemożliwiała jakikolwiek sprawny odwrót. Wspaniała, kilkusettysięczna armia cesarza Francuzów z każdym dniem gubiła w marszu setki i tysiące żołnierzy, przeradzając się w stado głodnych i wycieńczonych obdartusów. Na krok nie opuszczali ich rosyjscy kozacy – szybcy i bezwzględni kawalerzyści, którzy drobnymi atakami coraz bardziej uprzykrzali życie dowódcom francuskim. Główne siły Rosjan starały się zaś osaczyć Wielką Armię, zniszczyć ją i upokorzyć Napoleona.
Ostatnie wielkie starcie kampanii rozegrało się nad rzeką Berezyną na dzisiejszej Białorusi, w czasie przeprawy resztek świetnej dawniej armii francuskiej. Stawką tego boju było ocalenie lub zniszczenie wojsk napoleońskich. Ważną rolę w starciu odegrali żołnierze polscy pod dowództwem Jana Henryka Dąbrowskiego, Józefa Zajączka i Karola Kniaziewicza, którzy bronili rejonu przeprawy przed szturmami Rosjan. Ostatecznie Wielka Armia wycofała się, nie reprezentowała już jednak żadnej większej wartości bojowej – dziesiątki tysięcy maruderów ruszyło na Wilno i do Księstwa Warszawskiego. Upokorzony cesarz Francuzów planował jak odtworzyć swoje wojsko.
Oznaczało to już jednak koniec snu Napoleona o potędze. Klęska w Rosji zniszczyła jego Wielką Armię oraz ośmieliła inne państwa europejskie do oporu. Chociaż w 1813 roku Francuzi, m.in. przy wsparciu Polaków dalej walczyli na terenie dzisiejszych Niemiec (i osiągali przy tym taktyczne sukcesy), to nie udało się im odwrócić losów wojny. W 1814 roku Anglicy, Rosjanie, Prusacy i Austriacy wkroczyli na teren Francji, a w kwietniu Napoleon abdykował. Rok później próbował jeszcze raz rzucić Europę na kolana, ale 18 czerwca 1815 roku przegrał pod Waterloo.
Kampania 1812 roku pokazała zaś po raz kolejny, że nawet najpotężniejsze państwo może zostać rzucone na kolana, gdyż wojna jest czymś nieprzewidywalnym – przeciwnik działa tak, jak jest mu wygodniej, a losowe czynniki mogą pogrążyć nawet najlepszych żołnierzy. Rzadko w historii spotykamy tak wyrazistą lekcję pokory jak ta, którą wielki Napoleon otrzymał pod Moskwą.
Tomasz Leszkowicz